23 sierpnia, godz. 17.21 . -
Moens bał się spojrzeć w bok. Bał się, że spotka tam spojrzenie Layny, że odczyta w tym spojrzeniu pogardę, może litość. Współczucie. Nalał do szklanki trzecią już w ciągu ostatnich czterech minut porcję whisky i przełknął. Prawie nie poczuł smaku alkoholu, zdenerwowany zgasił papierosa, ale już po kilku sekundach zapalił innego z leżącej obok telefonu paczki. W końcu odwrócił się w stronę łóżka.
Layna spokojnie paliła, z jej szklanki bardzo niewiele ubyło.
Nalać ci jeszcze? - Moens zdecydował się zagadać pierwszy.
Nie, jeszcze mam - podniosła naczynie gestem jak przy toaście, ale chodziło tylko o pokazanie, że jest tam sporo alkoholu. Moens odwrócił się do okna.
Mo... - drgnął i obejrzał się. - Będziesz tak się zalewał przez całe życie? Może tak ci jest wygodniej? - mówiła spokojnie jak spikerka czytająca wiadomości radiowe, ale jej spokój nie udzielał się Moensowi. Wręcz przeciwnie.
Daj mi spokój - warknął i nalał sobie jeszcze whisky. Na złość.
Oczywiście, że dam. Nie jesteśmy dziećmi - zgasiła papierosa, wstała i zaczęła się ubierać. - Nie sądzę, żeby to było najlepsze wyjście, ale ty chcesz... - wciągnęła przez głowę sweterek. - ...zrobić z tego swoją i tylko swoją prywatną sprawę. Niech więc tak będzie - była już prawie ubrana, kilkoma ruchami dokończyła toaletę, podniosła torebkę i podeszła do Moensa.
Może jednak zmienisz zdanie? - położyła mu rękę na ramieniu.
To nie ma sensu - Moens zdjął jej rękę, wstał i znowu podszedł do okna. Dalej już nie mógł. - Nie chcę pocieszania, litości, terapii. Idź już.
Idę. Ale pamiętaj, że zawsze mówiłam ci prawdę, słyszysz? Gdy mówiłam, że cię kocham - też.
Moens nie odpowiedział. Wierzył Laynie, ale w tej sytuacji? Poczekał na trzaśniecie drzwi i dopiero wtedy odwrócił się od okna. Chwilę stał nieruchomo ważąc coś w myślach, a potem zdecydowanym krokiem wszedł do łazienki, otworzył szafkę z lekarstwami i odnalazł słoiczek z pastylkami nasennymi. Wysypał całą garść na dłoń i połknął. Odczekał chwilę, aż spłynęły do żołądka i wrócił do pokoju. Nalał i wypił jeszcze kilka porcji whisky, zanim usnął w fotelu. Nie słyszał już dzwonka telefonu, chociaż Lay-na dzwoniła kilkakrotnie i za każdym razem długo trzymała słuchawkę, zanim położyła ją na widełki. Tym bardziej nie słyszał jękliwego sygnału karetki pogotowia.
Moens honorowo odszedł z życia, w którym nie było dla niego miejsca na kobiety. Nie wierzył, że jedna porażka nie decyduje o wszystkim. Załatwił to raz na zawsze.
Tak przynajmniej myślał.
23 sierpnia, godz. 18.47
Barber zapalił papierosa i pomachał zapałką w powietrzu. Zatrzymał ją nieruchomo prawie nad głową i w tej, dość ekstrawaganckiej, pozycji spojrzał na Moensa. Otworzył usta, zamknął, odchrząknął.
Moens... Moens! - powtórzył głośniej. Tamten drgnął.
Taaak... Widzisz, tak to wygląda... - powiedział bezradnie. - Nie wiem już sam, co mam robić. Kocham ją i jednocześnie... boję się... Sam nie wiem czego... Jakoś tak...
Chłopie! O czym ty gadasz? Przecież nie masz żadnych podstaw, nie? Rozmawiałeś z nią? Coś ci powiedziała?
Nieee, skąd! Wręcz przeciwnie. Jestem prawie pewien, że i ona mnie kocha. To zupełnie coś innego -złamał zapałkę i wrzucił kawałki do popielniczki. Potem połamał następną i jeszcze jedną. - Jakbym to już przeżywał. Jak z obcym miastem, które nie wiadomo dlaczego wydaje ci się znane... Chol-lera! Nie wytłumaczę ci tego!
Posłuchaj... - Barber zaciągnął się głęboko, szukając rozpaczliwie jakiejś mądrej myśli w głowie. - To... Ty po prostu zakochałeś się i... i jak każdy zakochany boisz się kosza! - dokończył triumfalnie. - Powiedz jej, że ją kochasz, że chcesz się z nią ożenić i po kłopocie - trącił Moensa w ramię. - Zobaczysz!
Tak zrobię - Moens podniósł brwi do góry i westchnął. Barber poczuł, że Moensowi nie o taką radę szło. -Tak... zrobię - powtórzył. Skinął na kelnera i rzucił na blat stolika kilka banknotów. - Trzymaj za mnie kciuki.
Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Tylko nie wpadaj w panikę. Bo jak nie - to ja to załatwię - dość topornie zażartował Barber.
Do mieszkania Layny było stąd bardzo blisko. Moens stracił na drogę ledwie dziesięć minut. I to łącznie z zakupem kwiatów.
- Ależ śliczne! - Layna chyba szczerze ucieszyła się z bukietu. - Kochany jesteś! I rozrzutny - dodała z nutką potępienia.
Lay... - wychrypiał Moens. Postanowił od razu wyjaśnić sprawę. - Ja... Ja bardzo cię kocham... I chcę żebyś... żebyś... no, wyszła za mnie...
Wiesz... ja myślałam o tym. I czekałam... Myślałam, że już nigdy się nie zdecydujesz - dodała z wyrzutem.
Lay! - Moens rzucił się do niej i objął ramionami. Chwilę trwali w uścisku, potem Moens odnalazł jej usta i pocałował mocno. Poddała się, ale w sekundę później wyszarpnęła się i uderzyła Moensa w twarz z całej siły. Potem podniosła rękę do ust, jakby zaskoczona swoim postępkiem. Zamarli oboje.
Mo... Ja nie wiem... Nic nie rozumiem... Dlaczego tak zrobiłam... Ale nie mogę... Nie wiem... - szept Layny przeszedł w szloch. - Idź! Nie! Poczekaj... Moens! Przecież ja... ja jestem pewna... - Moens stał nieruchomo. Nagle Layna rzuciła mu się na szyję i od razu odskoczyła. W jej oczach pojawił się strach.
Ja n-nie mogę... Idź... Idź szybko... Idź!
Moens odwrócił się i wyszedł z mieszkania. Chwilę stał na klatce schodowej oparty o ścianę, wyprany z jakichkolwiek myśli. Dopiero w jakiś czas potem zauważył, że jego ręce, niezależnie od woli, drgają bezładnie. Jak marionetce. A potem ruszył przed siebie. ' .
Był przekonany, że to koniec, że już nigdy nie odważy się nawet podejść do Layny.
Mylił się.
23 sierpnia, godz. 9.27
Viny przeszła po korytarzu obok pokoju Moensa świetnie widoczna przez szklaną ścianę.
Zdzir-ra! - Moens szarpał taśmę do maszyny usiłując wyplątać ją z prowadnic. Miał określone zdanie na temat tej nowej. Albo Sorella wziął ją, bo się z nią przespał, albo wziął ją, by się z nią przespać. Wulgarna, płytka i łatwa. Szmirowato-kiczowata! ,
Ależ się męczysz! - Viny stała w drzwiach. Zabrzmiało to: "męcz-czysz-sz". Z przydechem.
Oparła się łokciem o szafkę, wygięła w biodrach. Jej krawiec artystycznie połączył nićmi kilka różnej wielkości dziur w materiale, a było ich dużo.
Krzywisz się, jakbyś łyknął tuszu do pieczątek - Viny oderwała się od szafki i stanęła bliżej Moensa.
N-nie, to nie to - wystękał. Jej obecność działała nawet na niego. - Nerki mnie nasuwają. Jestem już staruszkiem. Ruina - ze zdziwieniem zrozumiał, że zaczyna się krygować i wdzięczyć. A zaraz potem poczuł, że Viny przysunęła się tak blisko, że nie dałoby się wsunąć między nich bibułki z papierosa. Chciał się odsunąć... Chciał...
Na pewno nie jesteś tak zrujnowany, jak mówisz -tchnęła Viny. Moens poczuł jej ręce na swoim karku. I usłyszał sapnięcie drzwi.
Stała w nich Layna. Była po prostu smutna. Bardzo smutna. Mocno szarpnął się i uwolnił z objęć. Ale nie był w stanie zrobić kroku w kierunku Lay. Patrzył bezradnie jak odwraca się i wychodzi. W tym momencie był już absolutnie pewien, że ją stracił.
Nie miał racji.
23 sierpnia, godz. 16.48
Przez ciało Moensa przebiegło drżenie. Szarpnął się jeszcze raz i otworzył oczy. Czuł żar w całym ciele. I chłód. Jednocześnie. I ból głowy. Spróbował podnieść rękę. Udało się, zobaczył ją nawet, mimo że przed oczami fruwały mu jakieś jaskrawopurpurowe strzępy. Zaraz potem poczuł się dużo lepiej i podniósł głowę. Leżał w jakimś korycie napełnionym żółtawą cieczą, zupełnie nagi. Rozejrzał się wokół. Wszędzie, jak wzrok sięgał, stały identyczne wanny z nagimi ciałami. Trzy szeregi. Mnóstwo.
Usiadł i przetarł mokrą twarz przedramieniem. Zdumiony rozglądał się dookoła, gdy poczuł jakieś dotknięcie na karku. Wyskoczył z chlupotem z wanny, z trudem utrzymał równowagę na śliskiej podłodze i obejrzał się.
Nikogo z tyłu nie było, ale zobaczył jakieś cienkie przewody biegnące gdzieś zza koryta, pociągnął za nie i poczuł dojmujący ból w skroniach. Przeszły go ciarki. Podniósł ręce i obmacał czaszkę. Ten pęk kabli wychodził z czubka głowy, pod ogoloną w tym miejscu skórą wyczuł jakiś spory guz. Nie zastanawiając się owinął przewody wokół dłoni i szarpnął z całej siły. Oderwał je z łatwością od ściany. I nic nie poczuł, może jakiś lekki zawrót głowy. Odsunął się od swego sarkofagu i zrobił krok w kierunku najbliższego mężczyzny.
Leżał w korycie, jak i Moens nagi, jak i on podłączony do czegoś tam taką samą wiązką cienkich kabli. Na policzku miał wypisany czy wytatuowany numer KI 1238763. Moens dotknął swej twarzy, ale pod palcami nic nie wyczuł. Pochylił się nad ciałem sąsiada i nagle zauważył, że tamten oddycha. Podskoczył do następnej wanny, ten oddychał również. Ucieszyło to Moensa. Nie był w prosektorium ani w kaplicy, wszyscy tu żyli, a więc trzeba tylko gdzieś się zgłosić, zameldować przebudzenie i po kłopocie. Zaczął iść wzdłuż szeregu wanien. Najpierw przyglądał się wszystkim ciałom, kluczył, zawracał, skręcał, ale po jakimś czasie zrezygnował. Nie widać było końca tych koryt, a częste odchylenia od kursu powodowały, że posuwał się naprzód bardzo wolno. Zaczął iść szybciej, zerkając tylko na najbliżej leżących. W pewnej chwili zatrzymał się jednak gwałtownie. Był pewien, że zna mężczyznę w wannie przed nim. Wpatrywał się w twarz, którą zapamiętał z przyjęcia u Chicassa, nazwisko wyleciało mu z pamięci, ale znał go na pewno.
Oderwał się od wanny i prawie pobiegł do przodu. Wysechł już całkowicie i stopy przestały mlaskać o podłogę. Nie czuł zimna, musiało być ze trzydzieści stopni. Przebiegł tak kilkaset metrów, gdy zauważył pomarańczowe światło z przodu, zwolnił, a po chwili, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, zaczął się skradać. Gotów do szybkiego uskoku za którąś z wanien dotarł do źródła światła. Było to skrzyżowanie korytarzy, ściany w tym miejscu oznakowano jakimiś literami i cyframi, ale Moens nic z tego nie rozumiał. Stał chwilę, zastanawiając się jaki kierunek obrać, w końcu poszedł w prawo.
Po paru metrach zobaczył, że w tym korytarzu leżą kobiety. Młode, w średnim wieku, dziewczęta, staruszki. Jakoś go to nie zdziwiło, dopiero widok młodej brunetki w ciąży zastopował go na chwilę. Stał i patrzył na napięty brzuch dziewczyny, nagiej jak i wszystkie jej sąsiadki, niezbyt ładnej i przez swoją ciążę w absurdalny sposób nie pasującej do tego korytarza jak z koszmarnego snu. Do korytarza Moens już przywykł i niemal aprobował go.
Przetarł twarz dłońmi, odetchnął głęboko. Oderwał się od brunetki i ruszył przed siebie. Starał się nie patrzeć na mijane ciała, wstydził się swojej i ich nagości, bał się, że któraś z nich, jak i on, nagle się ocknie.
Po godzinie marszu ujrzał znowu pomarańczowe światło, znowu zwolnił i sprężył się w sobie, gotów do ukrycia w razie potrzeby. Tym razem ostrożność się opłaciła - zza rogu bezgłośnie wynurzył się wózek popychany przez mężczyznę w ciemnym kombinezonie. Nie spojrzał nawet w stronę Moensa, ten jednak skoczył za jedną z wanien, a gdy po chwili odważył się wyjrzeć, korytarz był już pusty. Odczekał jeszcze chwilę i ruszył w stronę skrzyżowania, doszedł do rogu, wychylił się i zerknął w stronę, gdzie kierował się nieznajomy. Wchodził właśnie w drzwi, nad którymi w regularnych odstępach czasu błyskały białe i zielone koła. Moens oparł się o ścianę i nabrał powietrza do płuc. Usiłował zmusić się do jakiejś decyzji, do działania, ale wszystko, co przychodziło mu do głowy, już po sekundzie odrzucał jako głupie lub niebezpieczne. Czuł, że jest bardzo zmęczony, aż dziwne jak bardzo, wiedział, że się boi - boi się usiąść i odpocząć, boi się iść. Boi się coraz bardziej i gdy poczuł, że bardziej już bać się nie może, odepchnął się od ściany i wysunął zza rogu.
Było pusto. Najciszej jak mógł podszedł do oznaczonych świetlnymi kołami drzwi. Zgarbił się przy tym tak, że omal nie przydepnął snujących się za nim posłusznie przewodów. Przyłożył ucho do drzwi, stał chwilę i w końcu pchnął je. Zobaczył wąski korytarz załamujący się po jakichś trzech metrach. Wsunął się i puścił drzwi, odczekał parę sekund i na palcach posunął się w stronę zakrętu.
Gdzie leziesz?! - okrzyk szarpnął Moensem i rzucił go na ścianę.
Nooo... Sprawdzę, co tam w drugiej sekcji... - drugi głos należał również do mężczyzny, ale był dużo młodszy.
Co tak się rwiesz do roboty? Za parę minut wszystko wyjdzie na ekran - to ten starszy.
Też fakt - młodszy oddalił się, Moens rozluźnił spocone dłonie. - Ale... szefie, tego... czasem trzeba samemu. Nie wszystko wychodzi, nie?
Co nie wychodzi? Co nie wychodzi? Ty ciągle o tym ka trzy siedem siedem dwa jeden dziewięć pięć?
No właśnie - żywo przytaknął młodszy. - Komputer się wściekł, a tamten... - westchnął, jakby żałował "tamtego".
Aleś ty głupi! I po cholerę ja cię budziłem? Już ci tłuku dziesięć razy tłumaczyłem, że komputer nie może się wściec. Miał zwarcie w buforze, i to wszystko. Teraz jest okej.
Może teraz i jest okej, ale co się facet namęczył!
Eee... Nie przesadzaj. Już w trakcie usuwania awarii -podsunęliśmy mu inną babkę. Nie nasza wina, że jej nie chciał.
To wyglądało, jakby komputer był zazdrosny, nie? Ciągle nie dawał facetowi... - młodszego temat najwyra-niej bardzo interesował.
Jak cię strzelę, to sam pozazdrościsz! Że nie śpisz! -przerwał starszy. - To jest tylko komputer, durniu! Opiekuje się nimi, układa im życie, i tak dalej, ale to tylko maszyna. Maszyna, do cholery! I zawsze nią będzie!
Dobra, ale w tym wypadku się nie spisał, musi pan to przyznać.
Może się i nie spisał, ale to nie ma znaczenia. Wyzeruje facetowi wszystko i da mu kolejne podejście. No i skończy się afera zazdrosnego komputera! Chche! - roześmiał się zadowolony z udanego rymu.
A ta dziewczyna? v
Layna. Też nic nie będzie pamiętała - lekceważąco rzucił "szef". - Niezła - dodał.
Moens stracił na chwilę kontakt z rzeczywistością, chciał krzyknąć, ale tylko jęknął.
Ciii! Szefie!
Co?
Coś pisnęło. Pójdę zobaczyć.
Moens stał niezdolny do poruszenia choćby palcem.
- Sieeedź! To przedmuch kanałów. Czasem tak piszczy.
Nikt nie pojawił się zza zakrętu, widocznie młodszy usłuchał. Chwilę trwała cisza.
- A skąd wiesz, gdzie ona leży?
- Za dużo chcesz wiedzieć, to niezdrowo, ch-che! Posiedzisz tu parę lat, jak ja, to się dowiesz.
A jak, by się facet obudził?
Po pierwsze, to prawie niemożliwe...
Jak mówisz: "prawie", to znaczy, że jednak możliwe - przerwał młodszy.
Noo... Zdarza się. Ale bardzo rzadko - szybko dorzucił szef.
- I co wtedy?
- Widzisz tę półkę? - pauza, jakby mówiący pokazywał coś ręką. - Tam są paralizatory.
- Yyy... To wszystko?
,,Wszystko-oo" -. sparodiował młodszego szef. - Jak przygrzejesz z czerwonego guzika - facet jedzie do bozi i nawet nie mruknie! A właściwie, dlaczego ty tego wszystkiego nie wiesz, co? Miałeś wkuć instrukcję! Tak czynie? A ty co? Aaa! Ty gnojku! Łazisz do kobiet! Żżżeby cię!...
Nie! Ja się uczyłem! Skąd ci to... Uważ... - wyglądało na to, że szef mocno potrząsa młodszym. Moens szybko zdecydował się i wyjrzał zza rogu. Bezbłędnie wybrał moment - zobaczył tylko plecy jakiegoś mężczyzny, pochylonego nad drugim, siedzącym w fotelu. Szybko rozejrzał się w poszukiwaniu półki, odnalazł ją i nie namyślając się dłużej skoczył bezgłośnie. Zdążył złapać do ręki krótki pręt z trzema guziczkami, zanim tamci go zauważyli. Usłyszał okrzyk, odwrócił się z palcem na czerwonej wypukłości. Obaj byli już na nogach, starszy jakby chciał skoczyć na Moensa, młodszy był zupełnie oszołomiony. '
Spokojnie... Spokojnie - powtórzył Moens. - Mam was na czerwonym, może boleć - przypomniał sobie jak przemawiali bohaterzy filmów gangsterskich, a jednocześnie gorączkowo zastanawiał się, co będzie, jeżeli okaże się, że broń trzeba odbezpieczyć. Ale chyba nié -obaj stali jak wmurowani. Trzymając paralizator skierowany w ich stronę obejrzał dokładniej pokój.
Jedną ścianę zajmowało olbrzymie tablo pulsujące różnymi kolorami, na drugiej, podzielonej poziomymi i pionowymi liniami, widniał najprawdopodobniej schemat całego kompleksu. Musiał być ogromny. Trochę z boku stały dwa ogromne fotele. Dwa, a więc nie przewidywano tu wizyt.
- Siadać tam - Moens wskazał głową fotele. - I bez żadnych gwałtownych ruchów!
Usiedli grzecznie, Moens przesunął się tak, by mieć pod ewentualnym obstrzałem również wejście. Oblizał wargi.
- Teraz opowiadaj - zwrócił się do starszego.
Co mam opowiadać? - tamten wzruszył ramionami. Wyraźnie grał na zwłokę.
Nie rób ze mnie durnia. Trochę już wiem, dość długo słuchałem waszych rozmówek. Ale zacznij od początku. Skąd to się wzięło - wykreślił paralizatorem koło w powietrzu.
- Nie wiem.
Posłuchaj, moja cierpliwość się kończy! Albo powiesz, co wiesz, albo... - wycelował paralizator w starszego.
Teraz ty posłuchaj. Miałem już trzech przebudzeń-ców. Wszyscy chcieli wiedzieć to samo: skąd to się wzięło, kto tym kieruje, który mamy rok. I tego właśnie ja nie wiem. Zostałem obudzony, gdy miałem tyle lat co on -kiwnął głową w stronę młodego. - Nauczono mnie obsługiwać centralę i siedzę tu. Myślę, że niedługo pójdę spać, a on tu zostanie.
- Skąd wiesz?
- Mój nauczyciel po pewnym czasie znikł i zobaczyłem go później w wannie.
Zaległa cisza. Moens przetrawiał informacje, ale niewiele tego było.
Jak się nazywasz? - spytał tylko, by przerwać ciszę.
Tu się ma numery... Moens - dodał niespodziewanie.
Skąd wiesz?
Widzę twój numer - przejechał dłonią po policzku, zaczepił o coś paznokciem i zdarł. Pod cienkim plastrem miał numer.
Podglądałeś mnie, ty świnio!
Musiałem. Komputer miał blokadę na pewnym fragmencie twego życia...
"Życia". Życia? Ty to nazywasz życiem?
A jak mam nazwać? - tamten też się zdenerwował. Widać było, że coraz mniej boi się Moensa.
Co wiesz o tym pewnym fragmencie życia? - Moens postanowił uspokoić najpierw szefa.
Była blokada na twoim współżyciu z Layną.
Była?
Tak, bo już jej nie ma. Znowu cisza.
Co jeszcze wiesz o tym wszystkim?
Tylko moje domysły...
Niech będzie - Moens oparł się łokciem o pulpit.
Myślę, że w pewnym momencie zaczęło na Ziemi brakować miejsca dla ludzi. I wtedy ktoś wymyślił te... przetrwalnie. Bo tu, u mnie, jest ponad miliard ludzi, To jest jedna sekcja, a wiem na pewno, że są trzy. Czyli trzy miliardy. No, a takich przetrwalni może być na kuli ziemskiej bardzo wiele. I to jest moim zdaniem najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie.
Dlaczego mi to wszystko mówisz?
Dlatego, że i tak nic tu nie możesz zmienić. Najlepsze, co możesz wymyślić, to położyć się z powrotem do swojej wanny. Ja zrobię resztę.
O nie! Teraz już nie mógłbym tak żyć...
Nie gorączkuj się - przerwał tamten. - Nic nie będziesz pamiętał. Mogę ci nawet zamodelować, co chcesz. Bogactwo, podróże, kobiety, przygody...
Nie, nie, nie... Zrobimy coś innego. Pomożesz mi -Moens znowu podniósł paralizator. Szef jakby zaczął się domyślać, co Moens miał na myśli. Jeżeli odmówi...
Jak masz na imię? - zapytał, by tamtego zmianą tematu wytrącić z równowagi.
Camis.
A ty? - Moens popatrzył na młodego.
Nao.
Fajnie. Teraz wam powiem, co zrobimy - Moens przesunął się bliżej świetlnego schematu. - Obudzicie wszystkich klientów...
Zwariowałeś! - Camis zerwał się na równe nogi. -Czy ty wiesz, co to znaczy? Miliard ludzi? W co ich ubrać? Co dać jeść? I co dalej? Jak wyjść na powierzchnię, jeżeli jest w ogóle jakieś wyjście i jeżeli jesteśmy na Ziemi!
Wszystko się zgadza. Dodaj tylko, że to będzie miliard wściekłych ludzi.
A czy ty myślisz, że życie poza wanną to taki raj? Posiedź tu sam kilkanaście lat, to zobaczysz! Wy macie normalne życie, jakbyś się nie obudził...
To już moja sprawa! - wrzasnął Moens. - Normalne życie! Idiota! To idź do mojej wanny, zamieńmy się -zacisnął zęby i zmusił do spokojnego tonu. - Nie mów mi, że nie mamy w co się ubrać. Leżymy nago całe życie, to możemy też jakiś czas jeszcze wytrzymać. A co do jedzenia... - zawiesił głos. - Co wy jecie, co? - wpakował w to pytanie cały zapas jadu, jakim dysponował.
Camis spojrzał na Nao, a potem nic nie mówiąc podwinął rękaw bluzy. Z przedramienia wyrastała przezroczysta rurka zakończona czopkiem. Taka sama, jak na ręku Moensa.
Poczuł, że uchodzi z niego cała energia. Oparł się ciężko o ścianę i przymknął oczy. Nie zauważył, że Camis popatrzył na Nao i wskazał mu oczami końcówki przewodów wychodzących z czaszki Moensa. Jeden z końców wsunął się w szparę żaluzji wentylacyjnych. Camis jeszcze raz wskazał ten przewód Nao i jak mógł ponaglił młodzieńca. Nao w końcu zdecydował, się i przesunął wolno do tyłu, gdzie ze ściany wystawał mały przycisk. Bez przerwy patrzył na Moensa, ale ten, mimo że otworzył już oczy, nie widział nic wokół. Nao przesunął się o pół kroku, jeszcze pół, dotarł do ściany i oparł o nią plecami. Przesunął się trochę, aż wyczuł łopatką przycisk i nacisnął go. Żaluzja bezszelestnie zamknęła się, przy-trzaskując koniec przewodu. Camis przymknął powieki i skinął głową. Teraz jego kolej.
- Moens, coś ci pokażę - wskazał dłonią na jakieś światełko obok siebie. - No? Chodź tu.
Moens zawahał się, ale zrobił krok w jego stronę. Nie poczuł szarpnięcia głowy. Poczuł piekielny ból, który rzucił go na kolana. Nie słyszał już, jak Camis powiedział do Nao:
- No, to wszystko w porządku.
23 sierpnia, godz. 18.47
Barber zapalił papierosa i pomachał zapałką w powietrzu. Zatrzymał ją nieruchomo prawie nad głową i w tej, dość ekstrawaganckiej, pozycji spojrzał na Moensa. Otworzył usta, zamknął, odchrząknął.
Moens... Moens! - powtórzył głośniej. Tamten drgnął.
Taaak... Chyba rzeczywiście pora się ustatkować. A trochę mi żal.. - westchnął.
Ale kochasz ją? - upewnił się Barber.
Kocham, pewnie, że tak.
- No to pędź do niej. Powiedz jej to i po kłopocie.
- Łatwo to mówić - Moens podniósł się i wyjął z kieszeni kilka monet. Podrzucił je do góry, złapał zręcznie i położył na blacie. - Do jutra.
Do mieszkania Layny było stąd bardzo blisko. Moens stracił na drogę ledwie dziesięć minut. I to łącznie z zakupem kwiatów.
Ależ śliczne! - Layna chyba szczerze ucieszyła się z bukietu. - Kochany jesteś! I rozrzutny - dodała z nutką potępienia.
Lay... - wychrypiał Moens. Postanowił od razu wyjaśnić sprawę. - Ja... Ja bardzo cię kocham... I chcę żebyś... żebyś... no, wyszła za mnie...
Wiesz... ja myślałam o tym. I czekałam... Myślałam, że już nigdy się nie zdecydujesz - dodała z wyrzutem.
Następnego dnia rano Moens podniósł głowę z poduszki i spojrzał na Laynę. Potem nachylił się i pocałował ją delikatnie. Obudziła się od razu.
Yuumm... - przeciągnęła się, wysuwając spod prześcieradła.
Lay... Wiesz, co? Mam takie uczucie, jakbym się już kiedyś oświadczał. I dostałem od ciebie kosza...
Mo... - objęła go za szyję. - Nie wiedziałam, że z ciebie taki głuptak...