-Wracając do twojej propozycji - rzucił wysoki i szczupły, ale jednocześnie szeroki w barach i emanujący siłą jeździec - możemy pojechać na południe, jesień niedługo, tam będzie cieplej, tam się zbiegają nici i szlaki...
Siedział niedbale i nonszalancko rozparty w siodle - właśnie kilka chwil temu rozpoczęli podróż z miasta i siodło wydawało się wygodne jak zawsze, zresztą, na początku wędrówki.
-Poczekaj, ja powiedziałem, że to jest druga propozycja. Pierwsza to powrót, przynajmniej na zimę, do Schalsaman, to ci przypominam - powiedział z naciskiem drugi.
-...tam są tanie wina, spływają też tam różnego rodzaju szubrawcy, a my z nich często żyjemy. - Z fałszywą zadumą i nostalgią kontynuował pierwszy jakby nie słysząc słów druha.
-Na zimę do Schalsaman! - powtórzył cierpliwie jego przyjaciel. - Potośmy kupili, potośmy obsadzili służbą, bo wszak ta posiadłość miała być przystanią na starość i ciężkie czasy.
-Wstydziłbyś się! - obruszył się pierwszy. - Sta-arość! - przeciągnął drżącym cienkim głosem. - Ani starości nie widać, ani ciężkich czasów! - zakończył zdecydowanie.
-Dobrze, i tylko się z tego cieszyć - machnął ręką ten wykpiwany - ale idzie jesień, zima...
-Myślałem, że mamy wprawę w spędzaniu jesieni i zim, w końcu trochę się ich już przeżyło?
Odpowiedziało mu westchnienie. Kilkanaście kroków spędzili w siodłach w milczeniu. Mijali długą kępę żagiewnika; sterczące w górę długie wąskie poszarpane liście niemal czarne przy ogonkach i przez czerwień przechodzące w żółć na końcach, nadzwyczaj udanie udawały płomyki, w szczególnym oświetleniu mogły z daleka wprowadzić wędrowca w błąd i spowodować bicie serca na myśl, że widzi zarzewie pożaru. Hondelyk przestał kpić z przyjaciela, cmoknął nagle z niechęcią i ściągnął wodze.
-Niech to gromy i pioruny! - mruknął z pasją. - Opiłem się tego piwska, a nie było najlepsze.
-Będziemy teraz, z powodu picia podłego piwa, stawali co dwa staggi?
Hondelyk zeskoczył na ziemię i rzucił wodze na krzew, zerknął na Cadrona spod oka.
-Obawiam się, że co pół - postraszył i zanurzył się w kępie.
Cadron wzniósł oczy do nieba, ale gdy wrócił spojrzeniem na ziemię to myślami był już gdzie indziej. Żeby tak do Schalsaman, rozmarzył się. Winnice dojrzewają, morze jeszcze ciepłe, w puszczy życie się kotłuje, jakiś jesienny gon zajęcy z chybartami by zrobić, och! Albo można wypłynąć na morze, na te dwie wysepki, przecież dlatego tak chętnie kupiliśmy tę posiadłość - bo nie sposób się w niej nudzić! Dałoby się...
Ktoś trącił go w bok buta, szarpnął się do miecza i trafił spojrzeniem na Hondelyka z palcem na zaciśniętych wargach. Kompan skinął lekko głową, odsunął się i, gdy Cadron zeskoczył miękko na ziemię, przysunął się do jego ucha i wyszeptał:
-Chodź, coś się ciekawego dzieje na polance, gadają tam ciekawi ludzie, tylko poruszaj się cicho!
Cadron nie wytrzymał i mruknął coś o podłym piwie, ale posłusznie, pochylony i cicho zanurkował za przyjacielem w krzewy. Bezszelestnie, a w każdym razie nie wzbudzając niczyjego zaniepokojenia, podkradli się na skraj polany, o ćwierć przekroku od stołu. Z tej odległości słyszeliby nawet szept, ale na polance nikt nie szeptał. Rozstawiony był tam na kozłach duży prosty stół z nierównych desek, widać pośpiesznie zbity i może tylko na tę jedną okazję. Cztery kolaski ustawiono tak, by rozsuniętymi dachami osłaniały biesiadujących od słońca. Za stołem siedziało jedenaście osób, niemal wszystkie postawne, brzuchate z połyskującymi tłusto łysinami; pulchne palce spletli na stole. Poza łokciami i dłońmi stół utrzymywał kilka pater z rakami, pieczoną wątrobą, słonymi preclami i kilkoma miseczkami z orzeszkami różnych gatunków - wszystko do piwa: przed każdym z siedzących stał spory szklany kufel, najczęściej niemal pełny. Nieco dalej stało jeszcze pięć kolasek i tam siedzieli stangreci. Biesiadowali również, nieco mniejszy był wybór, ale humory lepsze. Tu siedzieli ponuro.
-Udusić - mruknął w końcu jeden z siedzących. Wrzucił do ust migdał i zaczął zajadle rozcierać go między zębami. - Otrrruć!
-Nie próbowaliśmy może? - zaripostował siedzący na czele stołu brodaty grubas. - Przypomnę, że dwaj wynajęci do tej roboty żują trawę od korzenia, trzej inni wylizali się z ran, ale nie zamierzają próbować drugi raz.
-No to co, będziewa płacili do końca usranego żywota? - piskliwie poskarżył się chudy łysy wypłosz z cwanymi oczkami lichwiarza. - Powiadam: złożyć skargę u Dominiona!
-Ta, i przyznać się, że dwa lata płacimy? - zapytał niechętnie brodacz. Najwyraźniej ta propozycja była już nie raz roztrząsana. - Zapyta, dlaczego od razu się nie zgłosiliśmy i co?
Ciąg dalszy do przeczytania w najnowszym zbiorze... W przyszłości być może "On Line"...