Jechali od świtu, wolno, stępem, miarowo, nudno, aż dzień doczołgał się do południa, przewalił przez upalny szczyt i zaczął podążać ku chłodniejszej porze. Na razie jeszcze słońce świecąc z tyłu skracało cienie, więc kopyta koni uderzały we własne ciemne sylwetki na dobrze utrzymanym trakcie, leniwe obłoczki kurzu chwilę wisiały w powietrzu, a potem osłabione upałem i zniechęcone, bo jeźdźcy już odjechali, opadały oczekując na mocniejszy wiatr i innych konnych, którym można by bez przeszkód wpaść do ust i płuc. Jeden z wędrowców, wysoki, szczupły w kapeluszu, spod którego wysuwał się pojedynczy gruby warkocz i ociężale spoczywał na plecach, zerknął na towarzysza i uśmiechnąwszy się pod nosem powiedział:
- W takich kępach lip - Brodą wskazał kierunek: przed nimi droga zanurzała się w zagajniku - lubią tryskać źródełka. Pamiętam kilka... - Przewrócił oczami i cmoknął z rozkoszą. - Woda w nich lodowata i pachnie miodem.
Drugi konny, ciężej zbudowany i nieco niższy, z kawałkiem lekkiej dery narzuconym na głowę i kark, przyjrzał się uważniej zagajnikowi przed sobą, wzruszył ramionami. Prychnął.
- Dobrze by było - wychrypiał. Łokciem wytarł pot spływający z czoła do oczu. - Spali się wszystko...
Miał na myśli - jak zrozumiał pierwszy jeździec - uprawy. Rzeczywiście, jeśliby ktoś przyjrzał się polom po obu stronach drogi zauważyłby, że w równych, pozostawionych przez lemiesze bliznach ledwie tli się zielone życie. Rośliny wzeszły kiedyś ochoczo, wiosna była soczysta, wilgotna, wczesna, ale zaraz potem korzenie spiły prawie całą wodę i kiełki niemal zatrzymały się w rozwoju. Powstał miły dla oka równy dywanik ulistnionych łodyg, jeszcze - mimo panującej suszy - zielonych. Wysoki zachichotał chrapliwie, odkaszlnął i splunął niemrawo w bok.
- Nibyś wędrowiec, Cadronie, niby obieżyświat, a... Co to tam z butów wyłazi? - zakpił ochryple.
- Palce mi wyłażą przede wszystkim. - Na dowód Cadron wysunął nogę ze strzemienia i wyprostowaną uniósł do góry. Podeszwa natychmiast opadła w dół trzymając się tylko gdzieś w okolicach obcasa. Zamajtał stopą. - Niczym pies, co się naganiał za suką. - I zakończył klnąc bez szczególnego zapału: - Żeby to ch-chudy bąk...
Uśmiechnęli się obaj, ale niemrawo, płytko i sucho. Słońce paliło. Cadron jak królik poruszył wargami zbierając wilgoć z zakamarków ust. Zamierzał splunąć, ale się rozmyślił.
- Nic nie ujmując twojej, Hondelyku, wiedzy - Pochylił się w siodle, oparł o łęk skrzyżowanymi łokciami - ale strumienia tam być nie może... - Mówiłem o źródle - przerwał mu Hondelyk. - Załóżmy się, kto ma rację nie czyści przez dekadę koni, co?
- Stoi.
Ciąg dalszy do przeczytania w najnowszym zbiorze... W przyszłości być może "On Line"...