- Schłodzo-o-one... - przeciągając środek słowa, z wyraźną, kierowaną do bóstwa piwa, wdzięcznością w głosie, powiedział Hondelyk. Mimo że popasali w zajeździe drugą dobę wciąż nie mógł przyzwyczaić się do obfitości najzwyklejszej chociażby wody, a tym bardziej innych napojów. Pociągnąwszy łapczywie, odstawił niemal pusty kufel, otarł usta. Zerknął przekornie na Cadrona. - Cały czas chce mi się pić! - poskarżył się.
Cadron dotknął swojego kącika ust, by pokazać gdzie na twarzy przyjaciela osiadła puchata kropa piany i powiedział:
- Przypominasz mi teraz owego dziada, co to wszedł na karczmy i nudził: "Jak mi się chce pić! Jak mi się chce pić!" aż któryś z gości nie wytrzymał i kupił mu kufel piwa, a ten wypił i zaczął: " Jak mi się chciało pić! Jak mi się chciało pić!". - Pociągnął długo z kufla, odsapnął odstawiając kufel a lewą ręką wykonał kolisty ruch nad głową, na co karczmarz, ogromne chłopisko z łapami jak siedziska taboretów, żywo skinął głową i pogonił do beczki z czteroma kuflami w ręku. - Będziemy tu siedzieli i pompowali w siebie piwo przez ile jeszcze? - zapytał Hondelyka.
- Ooo... Dwa dni, tydzień. Długo. Aż zapomnę tę przeklętą pustynię i jak mi się chciało pić. - Hondelyk popatrzył na swoje dłonie, z których skóra, mimo długich trzech kąpieli w baliach ciepłej i chłodnej wody, schodziła płatami. - Aż konie przestaną przypominać skórzane worki na zręcznie ułożone kości, aż przestanę się ślinić na widok studni, aż...
- Aż się zwalimy pod stoły a stopy innych gości zaczną z nas wyciskać wlane w siebie płyny! - wskoczył mu w słowo Cadron.
- Dokładnie tak. - Hondelyk dojrzał zbliżającego się karczmarza, trzymającego w zgięciu wskazującego palca cztery kufle, jednym łykiem dokończył swoje piwo, cicho upuścił wydobywające się z żołądka gazy. Odczekał aż chłopisko niedbale nanizawszy na gigantyczny pałąk palca uszy sześciu pustych kufli skieruje się za szynkwas i powiedział cicho i poważnie: - Nie mówiłem ci, ale po raz pierwszy w życiu widziałem wyraźnie jak teraz ciebie, że obok nas cwałuje Pan Morte... I nic nie mogłem zrobić prócz przymilnego uśmiechania się do niego...
- Przecież my się wlekliśmy noga za nogą?.. - bąknął zdezorientowany Cadron.
- Wiem. Ale on cwałował. Nie wzniecał przy tym kurzu i - rzecz jasna - nie zostawiał śladów... - Myślami wrócił do ostatnich dni drogi przez Qoke-Macanta, wzdrygnął się i chyba żeby odstraszyć nieprzyjemne wspomnienia plasnął dłonią o blat stołu. - Fuj! Zostawmy go i nasze z nim ewentualne przyszłe spotkania w spokoju, pijmy! - Chwycił kufel i zaczął pracowicie go doić nie zwracając uwagi na pełen podziwu wzrok Cadrona. Oderwał się od naczynia dopiero wtedy, gdy krawędź dna znalazła się na poziomie oczu, ocierając usta popatrzył pytająco na towarzysza.
- Nie, ja nie mogę tak dużo i tak szybko... - odpowiedział Cadron kręcąc głową w podziwie.
- Bo to wymaga ćwiczeń...
- I pęcherza jak garb dromadera!
- Uech! Może. Skoro już o pęcherzu mowa?..
- Właśnie, chodźmy ulżyć sobie.
Wstali, ale przedtem Hondelyk pośpiesznie dopił niedokończone piwo, i ruszyli do szerokich drzwi wiodących na małe brukowane podwórko z dębowymi rynnami wokoło wysokiego płotu. Ostra woń uryny szczypała w oczy, ale mimo że bardzo się starali dość długo trwało, zanim mogli umknąć z kibla. Po wejściu do sali Hondelyk rozejrzał się po izbie i zaproponował:
- Wiesz ty co, chodźmy do ogrodu z piwem? Już mogę bez wstrętu i strachu patrzeć na słońce. Oczywiście siedząc w cieniu! - Wyciągnął szyję, by przechwycić spojrzenie szynkarza i dać się samemu zauważyć. - Karczmarzu, przenieście nam to pod orzech w ogrodzie! - Odwrócił się na pięcie i skierował do innych drzwi, nie zauważając pewnej rozterki na twarzy gospodarza. Cadron zauważył jego konfuzję, ale ponieważ ten nie wykrztusił ani słowa pośpieszył za przyjacielem do sadu.
Ciąg dalszy do przeczytania w najnowszym zbiorze... W przyszłości być może "On Line"...