Ćwierkot niezliczonej ilości kropel wody, opadających ze specjalnie zbudowanego dachu pośrodku bocznego dziedzińca pałacu Heroda Wielkiego, zlewał się w gładką perlistą pieśń, której tak chętnie, zwłaszcza w miesiącu nisan przeklinanym niemal przez całe swoje dotychczasowe życie, słuchał procurator Judei Poncjusz Piłat. Od roku, od chwili szczęśliwego dlań spotkania, na początku miesiąca dwie centurie na zmianę zajmowały się wyłącznie wnoszeniem kubłów z wodą na dach pałacu. skąd pochyłym kanałem spływała, ostrożnie wydzielana, na daszek, a stamtąd jedną ciągłą kropelkową kaskadą opadała na ziemię. Ściany z wody chroniły procuratora przed pyłkiem tesorii. który z kolei powodował torturę przeżywaną zawsze przez Poncjusza tuż przed, w trakcie i jeszcze kilkanaście dni po święcie paschy. ściany z wody łagodziły upał normalny o tej porze roku, przywracały procuratorowi chęć do życia. Te same Ściany były przekleństwem dla legionistów zmuszonych do stałego noszenia wody na trasie wodociągu, a czasem nawet z sadzawki Siloe przez ogrody królewskie do Pałacu Heroda. Olbrzym Langa podniósł się i nie tracąc kontaktu z panem, dotykając swoim lewym udem goleni procuratora. wbił spojrzenie w niemal nieprzenikliwą kurtynę z kropel wody. Poncjusz uniósł powieki i delikatnie dotknął dłonią nasady ogona psa. Kurtynę z wody przebiła najpierw głowa a potem ramiona i reszta ciała sekretarza- Przybyły pochylił głowę w ukłonie, kilkanaście kropel z pochylonej głowy opadło na posadzkę, bezgłośnie, dźwięk ich upadku zagłuszył plusk tysięcy innych.
- Mów - powiedział cicho procurator.
Dopiero drugi raz w swoim życiu mógł normalnie poruszać się w miesiącu nisan, nie przyzwyczaił się jeszcze do braku piekielnego bólu towarzyszącego dotychczas każdemu ruchowi, spojrzeniu, niemal każdej myśli.
- Przybył Afraniusz, procuratorze - nieco tylko unosząc głowę powiedział sekretarz.
On również. Jak i całe otoczenie Poncjusza nie przyzwyczaił się jeszcze, że człowiek ten zdaje się normalnie żyć i nie zagraża życiu swych sług.
- Nie pamiętam, żebym chciał go widzieć - powiedział procurator i uniósł się nieco, podświadomie oczekując uderzenia bólu. - Przybył nie wzywany, procuratorze...
- Wezwij go więc - Poncjusz Piłat usiadł i sięgnął ręka do pucharu z winem, umieszczonego w olbrzymiej nieregularnej misie, której jedna część wbijała się w kurtynę z wody, dzięki czemu zawartość kielicha wciąż była przyjemnie chłodna. Cieniutka strużka wody splamiła strój procuratora. - Nie pozwól mu zamoczyć swych szat...
Sekretarz skłonił się i szybko zniknął za wodną zasłoną, a po chwili tuż pod okapem dachu wdarł się do schronienia Poncjusza łukowy daszek, pod którym przemknął suchą nogą zgięty w pól Afraniusz. Zamarł w tej postawie. Daszek natychmiast zniknął kończąc krótki refren w innej niż dotychczasowa pieśni kropel wody.
- Usiądź. Afraniuszu - powiedział zaintrygowany Poncjusz.
- Witaj, procuratorze - powiedział mężczyzna i po chwili jakby ustawił nos na wprost na wysokości jego ust i wietrzył chwile. - Zakłócam ci odpoczynek, ale... - oblizał suche wargi i szybkim spojrzeniem sprawdził reakcję procuratora. - Muszę ci powiedzieć o sprawach, które wymagają - moim zdaniem - natychmiastowego działania. Będzie cię prosił o posłuchanie przewodniczący Sanhedrynu... - powiedział nieco innym tonem. nieco szybciej, jakby chciał nadać swym słowom specjalny sens-
- Tak?... - rzucił łagodnie Poncjusz.
- Jeruszalaim jest niespokojne-powiedział cicho Afraniusz. Drugi raz od czasu, gdy sucho przebył kurtynę procuratora, popatrzył na Poncjusza, na chwilę odsłonił swoje dziwne małe źrenice niemal zawsze ukryte pod opuszczonymi, dziwnie opuchniętymi powiekami. Odsłonięte wyglądały te oczy na wesołe, nawet jakby figlarne, dobroduszne, lecz czasem, wtedy gdy unosił kurtynę zmęczonych powiek, patrzyły badawczo i zostawiało po sobie to spojrzenie pewność, że coś dało Afraniuszowi. - Arcykapłan judejski przyjdzie prosić cię. procuratorze, o pomoc... - zawiesił głos jakby chciał zaciekawić rozmówcę, ale natychmiast przypomniał sobie, kim jest i z kim rozmawia. - Chce krwawo stłumić niepokój miasta. Liczy, że zezwolisz na użycie legii Fulminata...
- Nie po to ja tu sprowadziłem! - ostro rzucił Poncjusz i natychmiast uświadomił sobie, że kłamie. - Zresztą - nieważne... - wskazał ręką dzban z winem stojący w misie. - Obsłuż się sam, Afroniuszu. Wydaje misie, że po każdym wejściu niewolnika przenika tu również trochę skwaru i smrodu...
Afraniusz wstał i nalał sobie wina do kielicha. Usiadł i spróbował trunku.
- Wyśmienity gatunek, procuratorze - powiedział z uznaniem. - Ale chyba to nie jest fałem?