-- Ja bym tego tak nie ujmował. Wydaje mi się, a nie jest to tylko moje zdanie, że człowiek nie wykorzystuje jeszcze potencjału, jakim dysponuje -- Bruce podniósł swoją szklaneczkę i spojrzał pod światło na rubinowe campari.
-- Nie i nie! Skończmy raz wreszcie z tymi poglądami o wielkości człowieka, jego nadrzędnej roli i nieskończonych możliwościach. Jesteśmy bardzo niedoskonałym tworem mamuśki-natury i należy to sobie wreszcie uświadomić -- zdenerwowany Mac Gregor zdusił papierosa w popielniczce.
-- A hipnoza, telepatia? Radiestezja? Telekineza?
-- Eeee... Niech pan da spokój, Bruce. To są wybryki natury, mutanci. Można na przykład założyć, że są to osobnicy, których przodkowie zostali kiedyś napromieniowani przez przybyszy z kosmosu -- Mac Gregor rozparł się wygodniej w fotelu.
Reszta gości milczała, czekając aż dyskusja się rozwinie. Były to bowiem dyskusje zawsze błyskotliwe, dowcipne. Krótko mówiąc -- były to ozdoby tych chwil, kiedy albo znajdzie się temat, który zainteresuje wszystkich, albo -- koszmarny sen gospodarzy -- goście rozchodzą się sztucznie weseli, a potem, w samochodzie, żona powie do męża:
-- Oni są mili, nieprawdaż? Ale nudno u nich zawsze, jak nie wiem co... -- i ziewnie, przesłoniwszy usta dłonią.
Tym razem gospodarzem był sam Bruce, co niejako gwarantowało dobrą zabawę. I chyba właśnie doszedł do wniosku, że należy wtrącić się do chaotycznej wymiany zdań na temat: "Człowiek, król stworzenia?!".
Teraz wszyscy patrzyli na gospodarza. Przez chwilę zajęty był nabijaniem fajki, w końcu puścił dwa czy trzy kłęby dymu i uśmiechnął się.
-- Wie pan co? Z tym napromieniowaniem to nie jest nawet zły pomysł. Ale, na razie przynajmniej, nie będę pisał niczego na ten temat, opowiem natomiast historyjkę, która dotychczas nie zmieściła się w żadnej z moich książek. Właściwie sam nie wiem dlaczego -- wzruszył ramionami. -- Kochanie -- zwrócił się do swojej żony -- jak się zaczyna ta opowieść?
-- Od słowa "Alex" -- odparła Sylwia, uśmiechając się.
-- Rzeczywiście! -- Bruce strzelił palcami. -- A więc...
Alex Hamilsch obudził się na pierwszy dźwięk budzika. Był to bardzo zdyscyplinowany i ambitny młody człowiek, który wierzył jeszcze, że uczciwością i pracą można pokonać wszystkie trudności i osiągnąć szczyty powodzenia. Niestety, doszedłszy do dwudziestu sześciu lat zebrał od życia jedynie parę szturchańców, swe uśmiechy fortuna kierowała do innych. Na szczęście Alex nie zrażał się i uparcie wdrapywał na pierwszy stopień kariery dziennikarskiej. Na razie jednak ten pierwszy szczebel ciągłe się łamał.
Bruce umilkł na chwilę, ponownie rozpalił fajkę i podszedł do adapteru. Wyjął z koperty jakąś płytę i położył na talerzu. Po chwili usłyszeliśmy charakterystyczny rytm ,,Bolera". Bruce ściszył adapter tak, aby nie przeszkadzał w słuchaniu jego opowieści i stojąc kontynuował:
-- Był on niby pracownikiem jednego z dużych magazynów. Niby -- bo zarabiał tyle co nic i publikował tyleż. To znaczy: gdyby nie jego przełożony, niejaki Cox, ustosunkowane beztalencie, podkradający notorycznie tematy, wnioski i pointy Alexa, ten ostatni dawno już byłby znanym dziennikarzem, na razie jednak...
Na razie jednak ten młody zdolny optymista obudził się i raźnie pobiegł do łazienki. Zapędzlował twarz kremem do golenia i usiłując zanucić "I have never had", najnowszy superprzebój grupy "Odys", zdrapywał zarost nie najostrzejszą żyletką.
-- Świetny jest ten kawałek! Szczególnie ta solówka. Aiuui -- tiau -- tiau -- uhi! -- zaczął naśladować gitarę Jeffa Carpentera.
-- Alex! Zabiję cię, ty draniu! -- rozległ się nagle ryk z drugiego pokoju. -- Wyłącz to cholerne radio! Ja pracuję w nocy!
Alex syknął przez zęby, rzeczywiście -- zapomniał, że współlokator haruje po nocach. Cichutko nucąc dokończył golenie i poszedł do kuchni. Zaparzył kawę i przysiadł na stole z filiżanką w jednej ręce i papierosem w drugiej. Po chwili do kuchni wszedł Clif w piżamie.
-- Masz jeszcze kawę?
-- Chyba jeszcze jedna będzie. Nie śpisz? -- zadał najgłupsze w historii ludzkości pytanie.
-- Śpię -- mruknął Clif. Łyknął kawy. -- Kupiłeś radio?
-- Skąd!
-- To co tak grało na cały regulator?
-- Nie wydurniaj się! To ja.
-- Posłuchaj, w najbliższym czasie po prostu zaleje mnie krew i zostaniesz sam. Nie popędzaj mnie, sam wiem kiedy umrzeć. I nie rób ze mnie durnia -- wrzasnął nagle Clif. -- Budzi mnie jakimś cholernym tranzystorem i jeszcze skromnie oznajmia: "To ja". -- Ściszył głos do szeptu: -- Powiedz prawdę -- to Carpenter przyszedł do nas na kawkę, co? Siedzi teraz w wannie i ćwiczy pasaże przed nagraniami? -- odwrócił się i wyszedł.
Alex wzruszył ramionami, rzucił okiem na zegarek, wylał resztkę kawy do zlewu, wypłukał kubek i wyszedł do pracy.
Rozpoczęty od sprzeczki z przyjacielem dzień i dalej nie przebiegał najspokojniej. Zaraz po wejściu do redakcji Alex natknął się na Martina, który szybko zaciągnął go do pustego pokoju obok.
-- Cox zaniósł ten twój reportaż o przytułkach do Starego. Dodał tam parędziesiąt wierszy, ale Stary mu wszystko skreślił. Rozumiesz? Został czysty twój tekst. Cox jest wściekły, ale milczy.
-- I po co mi to mówisz? Czy ja nie wiem, że ten skurwiel ciągle niby odrzuca moje teksty, a potem ładuje jako swoje?
-- Człowieku, zróbże coś! Nie bądź taka...
-- Daj mi spokój! -- Alex przerwał niegrzecznie i wyszedł z pokoju. Nie wiedział jeszcze, że stał się posiadaczem potężnej broni, ale bliski już był jej odkrycia.
Stało się to wieczorem. Alex oglądał właśnie w telewizorze migawki z uroczystości wręczania grupie "Odys" Złotej Płyty za singel "I have never had", gdy nagle doznał czegoś, co można, i najczęściej nazywa się, olśnieniem.
Trzasnął w wyłącznik i chwilę siedział nieruchomo. Potem zerwał się i szybko odnalazł na taśmie przebój Carpentera. Przesłuchał go ze trzy razy, wyłączył magnetofon, pomruczał chwilę z zamkniętymi oczami i ponownie włączył. Gdy po drugiej zwrotce miała nastąpić ta słynna solówka, szybko przełączył magnetofon na nagrywanie i odtworzył ją tak, jak to uczynił rano. Szybko przewinął taśmę, przesłuchał nagranie.
-- To... to jest po prostu... po prostu niemożliwe...
-- powiedział głośno. -- Musiałem zwariować... Tak. Zwariowałem...
Następną godzinę nagrywał, kasował, przesłuchiwał, odpalał papierosa od papierosa. Słysząc kroki Clifa na korytarzu szybko wyłączył magnetofon.
-- Clif! Chodź tu na chwilę.
-- No? -- Clif chyba jeszcze był zły. . -- Włącz magnetofon.
-- Słuchaj, Al. Jestem zmęczony, nie dałeś mi się wyspać...
-- To dla mnie bardzo ważne. Proszę cię... -- Alex powiedział to tak, że Clif bez słowa podszedł do stolika i wcisnął klawisz. Leciała właśnie końcówka drugiej zwrotki. Słysząc to Clif syknął i odwrócił się do Alexa, ale widząc błagalne spojrzenie przyjaciela machnął ręką i słuchał do końca. Potem wyłączył magnetofon.
-- Gdyby nie to, że wyglądasz gorzej niż niektórzy z moich nieboszczyków, zrobiłbym ci befsztyk z gęby. O oo ci chodzi?
-- To ja... tę solówkę... -- Alex oblizał suche wargi.
-- Ja... jak magnetofon...
-- Wiesz co? Połóż się, dam ci coś na sen, zgoda? Wiedziałem, że ten Cox cię wykończy...
-- Ja też myślałem, że zwariowałem, ale skoro ty nie zauważyłeś różnicy... Zresztą słuchaj -- przymknął oczy, otworzył usta i zaczęła z nich płynąć melodia, której przed chwilą słuchali. Wszystko tam było: i gitara i perkusja, i vocader. Pełny aranż! Po prostu.
Alex skończył "grać", odtworzył jeszcze trzask klawisza i otworzył oczy. Clif zwalił się w fotel, potarł twarz.
-- Chol-lera! -- lekarz sięgnął do papierosów, zapalił. -- Ależ numer! Jak ty to robisz?
-- Nie wiem -- podziw przyjaciela uspokoił trochę Alexa. -- Chcę coś... no, odtworzyć i... to jakoś samo... Słuchaj...
Clif usłyszał szelest paczki papierosów, trzask zapalanej zapałki i swój głos: "Ależ numer! Jak ty to robisz?". Gwizdnął.
-- To jest coś!... bomba! Możesz teraz występować w telewizji, wezmą cię z pocałowaniem.
-- Nie wygłupiaj się, co ja mam z tym robić? I skąd to się wzięło?
Clif wzruszył ramionami.
-- Nie wiem. Wprawdzie jest taka hipoteza...
-- Gadaj!
-- No wiesz... Mówi się, że człowiek nie wykorzystuje wszystkich swych potencjalnych możliwości, że wykorzystuje swój mózg w jakiejś tylko części. Jedni twierdzą, że mózg pracuje na jedną trzecią "mocy", inni podają jedną czwartą. Jeżeli to jest prawda, to w tej nie wykorzystywanej części może być zdolność absolutnej imitacji.
-- Ale dlaczego ja? Jak to się stało? Przecież ja nigdy... Cholera...
-- Tego to ja już nie wiem. Może żeby wyzwolić tę zdolność potrzebny jest jakiś bodziec. Jaki? To jest pytanie! Może trzeba wypić filiżankę kawy o niesłychanie dokładnie obliczonych proporcjach kawy, śmietanki i cukru? Może trzeba zjeść jajko na miękko, popić jogurtem i uderzyć się w lewe kolano? Rozumiesz? Albo to jest niesłychanie proste albo niesłychanie skomplikowane. To drugie jest prawdopodobniejsze. Pewnie trzeba by było odtworzyć całe twoje życie, sekunda po sekundzie, a i to by pewnie okazało się zbyt niedokładne...
Przez chwilę milczeli, potem Clif wychylił się z fotela i walnął Alexa w kolano.
-- W każdym razie jesteś chyba jedynym człowiekiem na kuli ziemskiej z takimi zdolnościami. I my to wykorzystamy!
-- Co ty bredzisz? Chyba nie myślisz, że będą stał przed kamerami i wył do mikrofonu?
-- Oczywiście, że nie. Ale słuchaj, ty jesteś zdolnym dziennikarzem i nie możesz przebić się do czołówki, tak? A ja muszę harować w pogotowiu, chociaż jestem dobrym chirurgiem. I wydaje mi się, że można by wykorzystać twoje zdolności...
-- Poczekaj -- Alex przerwał perorę przyjaciela. -- To znaczy co? -- poszukał papierosów w kieszeni, rzucił jednego Clif owi i sam zapalił.
-- Chłopie! Sam nie wiesz, co możesz! Przecież wystarczy, żebyś "nagrał" parę rozmów naszych przełożonych i potem odpowiednio je zmontował. Czujesz? Eee! -- machnął ręką. -- Podsłuchasz rozmowę, w której naczelny powie: ,,Alex Ruskie to zbyt młody jeszcze facet. Co innego Malcolm -- jest bardzo zdolnym fachowcem". Zrobisz cięcie i wyjdzie: "Alex Ruskie jest bardzo zdolnym fachowcem". No?
-- Co: "No"? Wejdę na zebranie rady nadzorczej i powiem głosem naczelnego: ,,Alex Ruskie jest bardzo zdolnym fachowcem"?
-- Durniu! A telefon?
-- Teleeefon... -- zrozumiał wreszcie Alex.
-- No, wreszcie. Teraz poćwiczymy trochę...
-- Nie trzeba.
-- Jak to?
-- Ja już znam swoje możliwości. Wystarczy, że posłucham kogoś przez chwilę i potem już mogę mówić co chcę. Tym samym głosem, oczywiście.
-- Poważnie?!
-- Jasne. Posłuchaj -- Alex przymknął oczy i zaczął mówić głosem Neda Collinsa, gwiazdy lokalnego programu radiowego. "Czołem kochane Buruki! Poznajecie? No pewnie! To ja, wasz stary Ned! I nie tylko ja -- mam tu koło siebie młodego lekarza Clifa Fletchera. Siedzi z otwartą gębą i gapi się na mnie..." -- przerwał i roześmiał się, gdy Clif szybko zamknął usta. Potem je znowu otworzył.
-- To jest... kurcze... fenomenalne! -- wyszeptał.
Reszta poszła gładko. Następnego dnia Alex zadzwonił do drukarni i głosem Coxa kazał drukować artykuł o przytułkach w całości, bez skreśleń. Ostro uciął sprzeciwy i odłożył słuchawkę. Burza rozpętała się po dwóch dniach, gdy stary zobaczył ten reportaż. Wezwał do siebie Coxa. Na szczęście ten zwiał gdzieś, więc Alex wziął swój artykuł z rezolucją Coxa "Do kitu! Nieciekawe. Mdłe" i poszedł do gabinetu naczelnego. Rozmowa trwała blisko godzinę i stała się początkiem szybkiej kariery Alexa.
Dodać należy, że dyrektor pewnego słynnego szpitala odbył tydzień później rozmowę telefoniczną ze swoim serdecznym przyjacielem. Rozmowa była taka sobie, o niczym...
-- Słyszałem, że udało ci się ściągnąć do siebie tego Fletchera? Powiadają o nim, że ma palce delikatne jak płatki orchidei? To prawda?
-- Mówisz o tym z Centralnego? -- na refleks dyrektor nigdy się nie uskarżał.
-- Nieee, on się marnował w pogotowiu.
-- A tak, tak! Rzeczywiście, w pogotowiu. Mam go, oczywiście.
-- To fajnie. Na razie!
Dwie godziny później Clif otrzymał bardzo ciekawą propozycję, z której skrzętnie skorzystał. Ani jego, ani Alexa propozycja ta nie zdziwiła.
-- No i na tym, moi drodzy, kończę swoją nigdy nie opublikowaną historyjkę. Kariery tych młodych ludzi przebiegały równo i spokojnie. Alex zażądał od przyjaciela absolutnej dyskrecji i warunek ten został spełniony. Alex już nigdy nie korzystał ze swoich zdolności, aczkolwiek odkrył, że jest również brzuchomów-cą. Ale nie było mu to już do niczego potrzebne -- Bruce zapalił zapałkę i przytknął do fajki. Wszyscy milczeli, w pokoju słychać było tylko muzykę.
Potem rozległy się głosy, goście uśmiechając się, mówili wszyscy na raz.
-- ...Ładna bajeczka... takie to miłe, szkoda, że nieprawda... a ja... rzeczywiście... dlaczego nie?...
-- Zaraz, zaraz! -- głos Mac Gregora zagłuszył wszystkie inne. -- Nie uważa pan chyba tej opowiastki za argument w naszym sporze? Bo jeżeli tak... -- rozłożył bezradnie ręce.
Bruce uśmiechnął się lekko i pokiwał przecząco głową. Miał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Pani Lodge jęknęła głośno i wszyscy odwrócili się do niej. Stała z wytrzeszczonymi oczami i wskazywała adapter. Płyta leżała nieruchomo, w głośnikach wciąż słychać było "Bolero".
Bruce nadal uśmiechał się lekko.