Marat przeturlał się przez lewy bok i przywarł brzuchem do łóżka. Zgrzytnął zębami i sięgnął po omacku do regulatora umieszczonego tuż nad podłogą, palce musnęły owalne pokrętło. Zatrzymały się na początku jego ruchu. Przekręcił głowę i syknął:
- Komputer?
W jego głosie było tyle nienawiści, że można by nią napędzać statki niewiele tylko mniejsze od jego" Koniczynki". Albo gdyby tę złość upakować, skoncentrować, ugnieść, sprasować i wrzucić do reaktora, nie wlókłby się tak.
I nie czekałby jeszcze dziesięć dni na wejście w strefę łączności, tylko już w tej chwili leżałby z jakąś fajną procą w łóżeczku. Byleby łóżeczko nie było tak gorące, jak ta nadmuchiwana plazmą prezerwatywa, na której rzuca się już chyba z godzinę.
- Słucham - tchnęło delikatnie z głośnika.
- Prosiłem o obniżenie temperatury w łóżku. A może mi się tylko tak wydaje? Jak ty chcesz sterować podświetlną fregatą, jeśli nie potrafisz, do cholery, tego, co robi najgłupszy sterownik w sypialni mojego domu? Kretynie zasrany...
- Temperatura powietrza wypełniającego twoje łóżko wynosi dokładnie dziewiętnaście stopni. Tyle ile sobie życzyłeś - trochę głośniej powiedział komputer.
- No to co! - Marat usiadł na łóżku i zaczął szukać czegoś, czym mógłby rzucić w głośnik. - Ma być zimne! I obniż temperaturę w pokoju. Masz na to trzy sekundy. Raz...
Przenikliwie zimny ciąg ze wszystkich stron zburzył mu włosy i wycisnął gęsią skórkę na całej powierzchni ciała. Wolno, by komputer nie mógł triumfować, Marat położył się na plecach i naciągnął na siebie prawie nieważki koc. Zamknął oczy i wyobraził sobie, że jest na lodowcu. Leży golutki na śniegu, wytapia wygodne leże i czeka, aż całe ciepło ujdzie, lodowa pokrywa zamknie się nad nim i lodowiec po jakimś, ma się rozumieć, czasie, wchłonie w siebie Marata. I dopiero wtedy ten dureń komputer zacznie żałować, siądzie gdzieś na morenie czołowej i zapłacze gorzko, skurwysyn.
- Zabiję cię! - Marat wysunął głowę spod koca i powtórzył to jeszcze raz:
- Zabiję cię.
Nazbierał ślinę i przechylił głowę, by splunąć nią w kierunku obiektywu.
Wciągnął powietrze przez nos i wtedy z głośnika buchnął terkotliwy jęk, na ułamek sekundy mózg Marata zajęła myśl, że komputer broni się przed jego agresywnym zamiarem, ale zaraz potem odruch wyrzucił Marata z łóżka. Prawie już stał na nogach, gdy nagły manewr" Koniczynki" sprawił, że podłoga skoczyła na niego i rzuciła nim o ścianę nad łóżkiem. Trzasnął tyłem głowy w twardą przegrodę i opadł na posłanie. Zanim zerwał się po raz drugi, ze wszystkich stron wystrzeliły awaryjne płaskie pęcherze, mocno opasały go i wgniotły w łóżko. Dobiegający bez przerwy z głośnika, podarty na krótkie paski, jęk ścichł, ale rozbrzmiewał nadal. Jeden z nadmuchanych pasów przycisnął powieki tak, że Marat nie mógł nawet zobaczyć na ekranie monitora, co się właściwie dzieje. Oddychał ciężko, mimo że powietrze docierało bez przeszkód w głąb kokona. Usiłował krzyknąć, zażądać informacji, uwolnienia, ale inny pas, przebiegający na ukos przez usta, skutecznie je zakneblował. Marat usiłował rozchylić wargi i przegryźć krępujący wał, jednak nie mógł poruszyć szczęką zablokowaną od spodu innym rękawem. Unieruchomienie było absolutne. Przestał się rzucać i spróbował ocenić sytuację - cztery potężne rury, tworzące statek i w razie potrzeby oddzielające się od siebie i kontynuujące lot samodzielnie, nie wykonały manewru rozdzielenia, nie było przyspieszenia, zwrotu, hamowania. Nie było sygnału autonomizacji sekcji. Był tylko sygnał alarmu zero. Komputer milczał.
Marat poczuł, że ogarnia go wściekłość. Wszystko wskazywało na awarię komputera, szarpnął się mocno raz, potem jeszcze kilka razy i znieruchomiał. Przypomniał sobie wstrząs, który rzucił go w uścisk łóżka. Więc jednak coś było.
Drgający jęk skończył się nagle, ale komputer ciągle nie wypuszczał powietrza z kiełbach unieruchamiających Marata. Leżał tak jeszcze około minuty, aż nagle usłyszał głos komputera:
- Fregata znajdowała się osiemdziesiąt cztery sekundy w niemetrycznej przestrzeni. Nie jestem w stanie zinterpretować tego zjawiska. Zdążyłem odstrzelić sekcję C od pozostałych sekcji.
Komputer umilkł. Marat poczuł, że oplatające go rury wiotczeją, szarpnął się kilka razy, odbił od posłania i skoczył na równe nogi. Nie stał na nich jednak ani sekundy, .bo to, co zobaczył, zaszokowało go, a mózg zareagował omdleniem. Było to w sumie najlepsze, co mogło Marata spotkać, zobaczył bowiem, że znajduje się poza "Koniczynką". Absolutnie goły. W kosmicznej pustce.
Najpierw poczuł, że leży w jakimś gęstym kisielu, ciepłym i lepkim. Uczucie oklejenia oślizłą mazią było mu na tyle znane, że przytomny w niewielkim tylko stopniu, na początku odzyskiwania kontroli nad zmysłami wiedział już, gdzie się znajduje. Pudło terapeuty. I to komora intensywna, wypełniona specjalnym żelem, odznaczającym się wyjątkową łatwością podgrzania lub oziębienia. Mózg pracował coraz sprawniej, myśli nie ciągnęły się już gumiasto, pędziły tłocząc się i poganiając. Powtarzały i zmieniały, a najgorsze było to, że wszystkie obracały się wokół tego samego tematu - awaria i czy była w ogóle, czy tylko powstała w niedotlenionym mózgu. A jeśli była, to co znaczyło dziwne zachowanie komputera?
Marat rozmyślnie nie próbował się poruszyć, nie unosił powiek, wytężył tylko słuch i mełł wspomnienia sprzed nieokreślonego czasu. Z całą pewnością mógł już ostatnie sekundy, tuż po uwolnieniu z blokady awaryjnej, zaliczyć do majaczeń, bo na pewno żył, co byłoby niemożliwe, gdyby rzeczywiście wisiał goły w kosmicznej pustce, ale nie potrafił zinterpretować działania komputera.
Wciągnął powietrze nosem, spróbował określić jego skład, ale nie wyczuł niczego, co nie było składową standardowej, choć obficie natlenionej, mieszanki. Wolno rozkleił wargi, przejechał po nich językiem.
- Komputer - powiedział cicho.
- Słucham - natychmiast odezwał się mózg. Jakby czekał na wezwanie.
Na pewno czekał.
- Interpretacja wydarzenia. Możesz wyłączyć obwody logiczne, jeśli ci to w czym pomoże.
- Osiemdziesiąt cztery sekundy znajdowaliśmy się poza przestrzenią. Nie potrafię tego inaczej określić. Przestały do mnie docierać jednocześnie wszystkie sygnały i dane. Przez cały czas otrzymywałem informację o statku, natomiast nie odbierałem żadnych danych z zewnątrz, chociaż absolutnie wykluczona jest jakakolwiek awaria. Wszystkie bloki, zespoły i układy są i były sprawne.
- Po prostu nagle znaleźliśmy się poza kosmosem?
- Tak - komputer nie wyczuł ironii, śmiertelnie serio potwierdził diagnozę wywracającą na nice dotychczasową wiedzę człowieka. Marat poczuł przeraźliwe zimno na karku, choć temperatura otaczającej go termogalarety nie opadła. Odetchnął głęboko i otworzył oczy.
Tym razem zdążył wrzasnąć, zanim błyskawicznie reagujący komputer strzelił mu w twarz porcją hipnotyku. Gaz uciął krzyk Marata, krzyk na widok ciemnej pustki naszpikowanej drobnymi jasnymi punkcikami, krzyk sięgający niemal tych gwiazd, mimo że w przestrzeni kosmicznej nie udało się dotychczas nikomu wydobyć z siebie głosu. A potem kosmos trzasnął w Marata i na trzy godziny wyłączył go z działalności.
Tym razem przejście do przytomności odbyło się skokowo, bez stanów przejściowych. Marat spróbował otworzyć oczy, ale poczuł, że ma sklejone czymś powieki. Leżał bez ruchu, ręce miał unieruchomione, mógł nimi nawet trochę poruszać, ale oczu nie mógł sięgnąć. Takie same delikatne więzy krępowały nogi w kostkach.
- Uwolnij mnie! - powiedział Marat.
- Sekcja medyczna pracuje nad wyjaśnieniem twoich dwu omdleń. Dopóki nie ustalą diagnozy i leczenia, dopóty - dla twojego dobra - musisz mieć ograniczony do słuchu odbiór bodźców. Cierpisz na jakiś rodzaj zaburzeń i dlatego...
Nie dyskutuj! Uwolnij ręce - Marat szarpnął rękami, miękkie kajdanki stawiały chwilę opór i puściły.
Usiadł i ściągnął pętle z nóg, roztarł piekące lekko przeguby i obmacał posłanie.
- Komputer, daj mi ubranie i jednego robota. Będzie moim pilotem. Szybko!
Ciąg dalszy do przeczytania w najnowszym zbiorze... W przyszłości być może "On Line"...