-- ...z ziemi wystają trzy szklane kopuły, rozumiesz? -- Nawigator pochylił się w stronę Kita, wisiał nad blatem stołu. Miał minę człowieka dzielącego się z innym życiową tajemnica,
Babuschka przystanął w progu, zaintrygowany opowieścią Martinsona. Rozgorączkowany nawigator gwałtownym ruchem przesunął szklany cylinder, z którego Kit popijał karminowy sok. Dowódca szarpnął się, chcąc uratować szklanicę przed wywróceniem, ale Martinsonowi sprzyjało szczęście - sok energicznie uderzył w ściankę naczynia wystrzelił w górę, zrobił fikołka i wrócił do cylindra, Martinson nawet lego nie zauważył.
-- Ja podchodzę bliżej, pytam co to jest, a oni mi odpowiadają, że miejscowy bogacz pochował w ten sposób swoją córkę. Że wkopał w ziemię olbrzymie akwarium, złożył tam córkę, wyssał z pomieszczenia powietrze i napełnił je helem czy czymś podobnym. Jest przekonany, że ona w lej atmosferze odżyje, a przez te kopuły można będzie ją oglądać. Rozumiesz coś z tego?
-- Nic - Kit sięgnął po swoją szklankę. Babuschka wzruszył ramionami i podszedł do podajnika. " Ja też -- powiedział
Martinson odchylił się w krześle, wlokąc po stole długie ramiona.
-- Tja -- rzucił.
Babuschka odwrócił się, trzymając w dłoniach naczynia. Z jednego unosił się gorący kawowy aromat, z drugiego chłodny obłok znad mrożonej śmietanki- Podszedł do stołu i usiadł, ostentacyjnie daleko od Martinsona, zmierzył odległość i przesunął oba naczynia poza zasięg nawigatora,
-- Gdzie to widziałeś? -- zapytał wytrząsając gęstą śmietankę do kubka z kawą.
-- Śniło mi się dzisiaj. - Nawigator z obrzydzeniem patrzył na manipulacje pilota. -- To jednak jest jakieś- obsceniczne -- rzucił-
-- Sen? -- Babuschka koniuszkiem języka zlizał wystającą poza brzeg naczynia śmietankową falę,
-- Nic, to twoje picie, najpierw kawa ze śmietanką, potem mniej kawy "- więcej śmietanki, potem niemal sama śmietanka z resztkami kawy. -- Wzdrygnął się teatralnie. " Rodzaj masturbacji?...
-- Och, a już myślałem, że szykuje się akaś akcja. -- Babuschka siorbnął z kubka, starając się nic zmieszać zawartości. Najwyraźniej odpowiadał tylko na kwestię dotyczącą snu, -- Pomyśleć, że kiedyś uważałem robotę w patrolowaniu za jedno z ciekawszych zajęć dostępnych współczesnemu...
-- Jeśli ktoś zaczyna mówić o patrolowaniu "robota"... -- Kit wieloznacznie wciągnął powietrze. -- Za dwie doby może złożyć podanie...
Najpierw nieśmiało, a po chwili bardziej natarczywie odezwał się sygnał przywołania. Babuschka i Martinson popatrzyli na dowódcę-
-- Zawsze coś wykraczesz - warknął Martinson. -- Masz swoje dwie doby!
Podszedł do konsolety i uruchomił odczyt. Invocator zagrzechotał, wyłączył się na chwilę i włączył ponownie, ale przez pierwszą minutę dekoder i głośnik tylko zawodziły upiornie, jakby komunikat odtwarzany był z elastycznej taśmy.
-- SP 122. Odczyt o-ou-ougraniczony -- zawyło w głośniku -- Zadanie, pi-iui-lne: lądować na planecie Rozterka, w osadzie Geyeella. Odebrać stamtąd dwu ocalałych z incyde-- e-e-uentu pasażerów...
-- Stop! -- zawołał Kit podrywając się z krzesła. Gestem ponaglił pilota i nawigatora. -- Martin: kurs. Babuschka; dane o tej Geyeelli. Zbiórka w sterówce.
-- Jakbyśmy mogli się zebrać gdzie indziej -- mruknął głośno Babuschka. -- Już idę.
Wybiegł pierwszy. Martinson ruszył w jego ślady. Na korytarzu pilot zapytał nawigatora: -- Wiesz dlaczego Kit zawsze pierwszy i w samotności wysłuchuje komunikatów? Czekaj! -powstrzymał odpowiedź Martinsona. - Nie dlatego, że tak mówi regulamin, po prostu potem może wejść do sterówki jak ktoś kompetentny i wyjaśnić dwóm tępym grzmotom o co chodzi, mówię ci!
-- Nadwrażliwy jesteś -- zachichotał Martinson,
-- A idź... Jesteś taki sam,
-- Yhy. A ty po prostu spalasz się z ciekawości. Najchętniej położyłbyś się pod drzwiami z uchem przy szparze i podsłuchał, co jest w komunikacie. Tak, jakby dziesięć minut zmieniało...
Babuschka wyprzedził Martinsona i pierwszy wpadł do sterówki. Zaatakował komputer serią pytań, poczekał na pierwsze dane, rozwalił się w fotelu, kursorem zaznaczył odpowiednie fragmenty z całości podstawowej informacji. Martinson miał prostsze zadanie, skończył wcześniej i dla treningu w pamięci weryfikował otrzymane dane. Wyniki się zgadzały. Jak zawsze. Do sterówki wszedł Kit.
-- Nie chcę ci robić nadziei, - popatrzył na Babuschkę. -- Ale sprawa jest nietypowa. Co prawda nie ratujemy ludzkości, nic będzie pomników i hymnów dla ocalałych bohaterów przestworzy, ale...
-- Gadaj! -- wrzasnął Babuschka.
-- Kurs? - Kit spokojnie odwrócił się do Martinsona. Podszedł do swojego fotela przy drzwiach. Usiadł i odczekał, aż Martinson potwierdzi kurs i uruchomi odliczanie. -- Awarii uległ prywatny transportowiec, stary dezel. Na pokładzie była dwójka ludzi i pies. Aha! I mobilny robot. Na pewno nie żyje właściciel, a zarazem dowódca, Johan Xore. Po wybuchu w przedziale napędowym wylądował na Rozterce i posłał ostatni komunikat. My mamy zabrać z Geyeelli jego córkę i robola, Ona nazywa się Larna, robot ma imię i jakieś tam kody, nie pamiętam. Pytania? -- Odczekał chwilę. - Babuschka?
-- Geyeella... Tu są pytania - oznajmił wolno pilot - Nic wam się nic kojarzy? Miasto, największe i jedyne na Rozterce. Planeta Rozterka fajne? Miasto liczy sobie ponad pół miliona mieszkańców, nic przyjmuje statków, choć ma lądowisko i nic posiada własnej floty nawet jednego statku. Właściwie miasto jest zarazem państwem i bazą, wszystkim. Objęte kuratelą i kupą zakazów: nie lądować, nic kontaktować się, nie narzekać...
-- Nie co?...
Babuschka dał znak, że dopiero teraz będzie bomba: - Po przymusowym lądowaniu, zresztą po zamierzonym również... -- Zwolnił tempo wypowiedzi, cedził słowa wyraźnie dzieląc je na sylaby - ...następuje bezapelacyjne zniszczenie statku, a załoganci stają się nieodwołalnie mieszkańcami Geyeelli. To zarządzenie Ziemi. Nieodwołalne.
-- Babuschka?! - Pilot przerwał i popatrzył na dowódcę. Kit, nie dość że przerwał mu, to jeszcze bębnił paznokciem wskazującego palca w podłokietnik fotela- - Odsiej swoje...
-- Nie ma w tym krzty fikcji... -- Babuschka roześmiał się z goryczą, jak człowiek, któremu nie wierzy się kolejny raz, mimo że mówi prawdę. - To wygląda jak dobrowolne wiezienie, chcesz - ląduj, ale już nic wystartujesz! Oczywiście -- są jakieś uzasadnienia, ale nie wąchałbym ich bez podwójnych filtrów: podobno planeta jest siedliskiem mutawirusów, niespecjalnie złośliwych w atmosferze rodzimej, zabójczych w innych warunkach- -- Plasnął dłonią w kolano. -- Nie-e-e no... Ludzie, tego nawet nie wymyśliłby schorowany pisarz.
W sterówce zapadłaby cisza, gdyby nic nerwowe posapywanie Babuschki, Martinson odruchowo rzucił spojrzenie na ekran z odczytem przedstartowym.
-- Siedem minut -- powiedział.
Ciąg dalszy do przeczytania w najnowszym zbiorze... W przyszłości być może "On Line"...