Na skrzyżowaniu szlaków Hondelyk ściągnął wodze i zaczął się zastanawiać, więc Cadron umyślnie zmusił konia do niecierpliwego podreptywania w kierunku szerszej, wygodniejszej, lepiej ubitej drogi, jednym słowem tej pewniejszej. Hondelyk popatrzył na konie, wsłuchał się w siebie i pokręcił głową:
- Nie, zjedźmy do Fiollun. To ledwie godzina stąd, a jutro w południe wyruszymy i...
Cadron uczynił wysiłek, by milczeć jeszcze głośniej, wyraziściej; Hondelyk mówiąc zerknął na niego, przerwał i po chwili namysłu zapytał:.
- Nie widzi ci się Fiollun?
- Tak. To znaczy nie. Jeny! Co ja plotę!? Racja: nie widzi mi się. Nikt o nim nie mówi, jakby było przeklęte czy zaklęte, czy jeszcze jakieś. Po co nam ono?
- Mój drogi, nie chodzi mi o żadne właściwości miasta. Po prostu chcę jak najszybciej przyłożyć głowę do jakiejś jasieczki. Konie - wskazał brodą jednego i drugiego wierzchowca, juczna klacz z tyłu poruszyła się i trąciła kopytem kamień, jakby obrażona brakiem zainteresowania Hondelyka - mają dosyć. W końcu od świtu...
- Jeśli powiesz mi, panie, że nie czujesz niczego szczególnego w tej mieścinie... - Cadron chytrze zawiesił głos i przekrzywiwszy głowę popatrzył na rycerza.
Hondelyk wytrzymał chwilę, potem roześmiał się.
- No dobrze - czuję. Bije od niego jakaś aura, dziwna, pomieszana, skomplikowana. Dziwi mnie, intryguje, kusi...
- No, to tak trzeba było od razu mówić. - Cadron ściągnął wodzę, koń posłusznie odchylił głowę do boku, zrobił krok i ustawił się na wprost drogi do Fiollun. - Waści - jak mawiała moja matka - ani jeść, ani spać nie trza dawać tylko perypetie!
- Tak? Moja matka też tak mawiała. - Hondelyk na chwilę zamyślił się. - Dlaczego akurat dzisiaj przypomniałeś swoją matkę?
Zapytany wzruszył ramionami, jego koń zrobił pierwszy krok po drodze, zatrzymał się, ale jeździec nie zareagował w żaden sposób, wierzchowiec zrobił jeszcze jeden niepewny krok i - nie czując zakazu - poszedł odważnie do przodu. Hondelyk trącił lekko piętą swojego ogiera, koń ruszył, bez komendy wyprzedził obie klacze i wyszedł na prowadzenie. Jechali długą chwilę w milczeniu.
Okolica nie różniła się niczym od widzianych już i widywanych stale - wiosenne pola ze wschodzącymi odważnie zbożami, z tirlikającymi nad nimi ptakami; łąki, na których żarłocznie pożera bujną trawę bydło; kępy białych owczych stad z ujadającymi co jakiś czas brypheńskimi psami pasterskimi; gdzieś pod lasem zapilikał na fujarce młody pastuszek. Hondelyk odwrócił się do Cadrona.
- Zawsze chciałem mieć takiego psa - oświadczył z wyraźnym rozmarzeniem a nawet żalem w głosie.
- Zgłupiałby przecież - oburzył się Cadron. - Dopóki będziesz co i rusz zmieniał postać, na żądanie tego czy owego tchórza i za niego dokonywał...
- Przestań!..
- ... czynów rycerskich, bojowych czy honorowych, czy jakichś innych, do których nie ma ikry, a na które go stać, i które przydadzą mu się w jego biografii... - dokończył z naciskiem sługa, pamiętając, że nie raz już to mówił i że rycerz nie raz to słyszał. I że nie raz jeszcze będzie mówił o psie i czekał na racjonalną uwagę Cadrona. - Gdybyście zaniechali... Zamilkł i omal nie machnął z rezygnacją ręką, ale przypomniał sobie, że jego pan nie lubi takiego "gdybania". Westchnął.
- A mnie się wydaje, że nieważne kto coś dobrego zrobi, kto przegoni rabusiów czyli też kto ubije zbyczonego tura. Ważne żeby choć trochę świat oczyścić...
Ciąg dalszy do przeczytania w najnowszym zbiorze... W przyszłości być może "On Line"...