"W Iezziorana-H. Czarpar"
Miesięcznik sieciowy Fahrenheit 14.99
"Jak Czarpar... A, sami se przeczytajcie!.."
copyright © Bławatek czy Chryzantema, czy coś tam, 1231 albo insze...
W izbie pachniało grzybami. Czarpar
poweselał.
"A to ci niespodziankę druh
mi wyrychtował - pomyślał. - Grzybki duszone? Smażone? Może zupeńka?
Jak to mówią: Ząb zupa grzybowa. Dąb dupa wołow... Nie! Dąb, dupa...
zupa grzybowa? Ząb, zupa-dupa, dąb... Jakoś tak to szło... A
Drzasper - zuch!"
- Wróci-i-i-i-łem!" -
wywiódł mocnym falsetem.
Kara wygrzebała
się spod siennika. Miała źdźbła słomy we włosach, złość w spojrzeniu
i muchy w nosie.
- Znowu masz muchy w
nosie? - zapytał z przyganą Czarpar.
Dziewczę przyłożyło kciuk do nozdrza i dmuchnęło drugą. Gniazdo much
z jakimś takim okrywoskrzelowym trzaskiem uderzyło w podłogę.
Powtórka operacji z drugim nozdrzem dała podobny rezultat, tyle że
dźwięk był bardziej taki nagozalążkowy.
- No już, dobrze. Nie sforsuj się, bo dostaniesz wilczych jaj... czy
coś tam... - machnął ręką. Podszedł do pieca. Dziwne - zimny. - Jest
coś do jedzenia?
-
Jest.
-
Gdzie?
- W lesie!
Chi-chi-chi!
- O-ż ty, w jupę dzieża! -
zamachnął się, ale Kara wykonała kilka poręcznych chwytów, a wśród
nich jeden ukradzioną z dworu poręczą i Czarpar poczuł, że leży na
bynajmiej nie czystej podłodze, z nosem w szparze między balami, a w
tej szparze pojawił się szczur i zamierza albo pożywić się jego
katarem, albo... - Puść, Kara mija!
Poskutkowało i tym razem, ale Czarpar czuł, że jeszcze trochę,
jeszcze kilkanaście lat, i dziewuszysko go nie posłucha. Zmartwił
się na wyrost. Wstał i otrzepał kapucę.
- Co tak śmierdzi? - warknął.
- Drzasper
warzy - odwarknęła hardo.
-
Co?
- Munłoka. A śmierdzą grzybki mun i
drożdże.
Wytarła nos rękawem. Kilka
płatków czegoś podobnego do obfitego łupieżu spadło na podłogę, ale
nie zaszkodziło to tej ostatniej.
- A
jeść?
- Jeść to się chce... Macie
coś?
Przełknął przekleństwo, drugie i
trzecie, ale to nie syciło. Pogrzebał więc w torbie i wyjął gomułkę,
ser i dwa gierki, jeden nawet był z bierutem. Zaczęli
żreć.
- Co tam we świecie? - zapytała
Kara.
Zaskoczony Czarpar zamarł z połową
bieruta w otwartym pysku. Potem ciamknął i zamknął papę. Tylko dwie
muchy zdążyły wpaść do gemby, trzecia, pipa wołowa, wyrżła całą sobą
w brodę Czarpara i nabiła się na czterodniową szczecinę. Zamachała
nóżkami, ale nikt nie czytał jej ostatniego, językiem migowym
przesyłanego przesłania. Nawet kiedy mucha zamigała "Ch... z Wami!",
nie przejął się tym nikt, ani Ch..., ani jego wybranka, Wami, ani
nawet Wami rodzice. Chcą się mnożyć - ich
sprawa.
- No, niewiela... - mruknął w
końcu Czarpar. - Tym razem turniej Confabulatores et Sponsores et
Birbantus Ales odbył się we w Stolycy.
- Fajnie było?
Czarpar zamyślił
się.
- No.
-
A co konkretnie?
- Najfajniej, jak jeden
Wodas nasypał Glotowi piachu do piwa.
-
Fajny był pogrzeb? - zainteresowała się
Kara.
- Gówno
tam!
- A powiadają, że w stolycy ładnie
grzebią?
- Chyba po śmietnikach! -
prachnął z goryczą. - Ale nie tom miał na myśli. Nie było pogrzebu,
bo nie było walki. Rozochocony Wodas wzion był i wywrócił ławę z
Glotem na plery.
- No
i?
Czarpar powiódł spojrzeniem po stole.
Nagle poderwał się i wyrżnął dziecko w ucho. Dziewczynka upadła na
podłogę, poderwała się ze łzami w oczach. Z wąsa zwisał jej kawałek
gomułki. Dyndał, dokładnie mówiąc.
- To
ty mi pytania zadajesz, a sama wpieprzasz co podleci, ta?! A ja
co?
- Wyście jedli! A ja od dwu dni
jestem na grzybkach, a gówno to nie galucyny, tylko mi się leje na
niebiesko! Uła-a-a-a!.. - rozpłakała
się.
- Cicho być - zaproponował Czarpar.
- CICHO!!! - powtórzył.
Zamknęła
płanetnicę.
- Zjedz jeszcze dzwonko
gierka, ale jedno.
Posłuchała.
- A co z temi
dwoma?
- A i nic - machnął ręką. - Glot
obiecał, że już nigdy się nie spotka z Wodasem, a Wodas, że
naprzeciwnie. Jak to modnie ostatnio gadają? Góra urodziła
mysz!
- Jak może mysz? Wszak się
rozedrze... - zaoponowało dziecko.
- Nie
"górę" tylko "góra"! Ona, góra!, urodziła
mysz!
- A gdzie tak było? Kto to
zauważył?
Czarpar do zmierzchu galopował
po wsi i okolicy wyjąc i trzaskając z bata. Dopiero, gdy się potknął
i wyglebił, a jeszcze mu chłopacy nałożyli błota do gaci, uspokoił
się.
Czego i Wam życzymy.
Ament.
Jakżeś dupa pij atrament!
Ober Wan-Y