"W Iezziorana-H. Czarpar"
Miesięcznik sieciowy Fahrenheit 08.98
"Zafajdany los Czarpara" M. O'Gilny
Czarpar wszedł do izby i obrzucił ją obojętnym spojrzeniem
stalowozimnych oczu, właściwie - jednego, bo drugie miał cieplejsze, zielone.
Nie było do czego się przyczepić. Izba ocieplana i ogrzewana torfem było
przytulna i posprzątana. Czarpar wykonał zwód i fintę, i znalazł się przy stole.
Usiadł zwinnie i oparł głowę na dłoni. Pozornie spał, ale wszystkie zmysły, a
miał ich więcej niż zwyczajny człowiek, były w napięciu. Dlatego gdy wisząca u
powały Kara świsnęła cienkim rapierem odchylił tylko minimalnie głowę, a
dokładnie sam nos, i klinga nie wyrządzając mu krzywdy przeleciała przed twarzą,
smagnąwszy ją rozgrzanym powietrzem.
- Daj spokój, Karo - powiedział
Czarpar.
Dziewczynka przełożyła stopy i ręce przez zamocowane w powale pętle
i zręcznie oddaliła się od gospodarza. Ten wstał i wyjąwszy ze szczelin, między
tworzącymi ściany bali, trochę torfu dorzucił go do ognia.
- Nie wiem, czy to
był dobry pomysł - mruknął wykonawszy piruet i siadając pod koniec ewolucji na
zydlu.
- Jaki? - zapytała spod powały powabna dziewczynka.
- Z
uszczelnianiem chaty torfem. Pod koniec zimy nie będziemy mieli ani
uszczelnienia, ani torfu.
Nikt mu nie odpowiedział, zerknął do góry. Kara
wirowała wisząc na małym palcu lewej ręki z dwoma kirysami w zębach.
-
Zawsze, kiedy chcę pogadać to ich nie ma - mruknął do siebie Czarpar i zręcznie
oparł ponownie głowę na opartych pewnie na stole łokciach.
Ktoś zastukał do
drzwi, potem otworzył je. Ktoś ten wszedł. I Kara i Czarpar już byli za i nad
nim. Ale był to tylko siołowy. Siołowy z podziwem popatrzył na Czarpara, co po
dwóch zwodach i fincie znalazł się przy stole. Podszedł i ciężko siadł. Zerknął
do góry. Kara, wciąż z czarną opaską na oczach, wisiała zahaczona jedną stopą o
mosiężna klamrę wbitą w powałę, w prawej ręce wirował jej rapier, w lewej mały
dziewczyniński morgenstern, spod pach sterczało coś czarnego, pierzastego, i
siołowy zastygł z otwartą gębą, pełen nieskromnych myśli, dziwując się kępom
włosów, ale gdy wzrok mu osiadł zrozumiał, że to pióra bełtów do trzymanej
palcami wolnej stopy kuszy.
- Katujecie to dziecko - powiedział z wyrzutem do
Czarpara.
Ten zesztywniał. Rozniosło się, pomyślał z rozpaczą. Albo gówniara
wygadała, albo ktoś podejrzał. Teraz przyszyją mi kilka wykroczeń i...
- Co
mówicie? - wykrztusił słysząc, że siołowy dalej nadaje.
- Powiadam, że ta
opaska na oczach to przesada.
Czarpar odetchnął.
- To o to wam
chodzi?
- A o co by innego?
- No właśnie - przytaknął i poderwawszy się
wykonał dwa zwody, fintę i kwartę postawił na stole.
Siołowy chrząknął z
aprobatą.
- Iondra mola - powiedział enigmatycznie.
- Dlaczego?
- Nic,
tylko Bakalary nauczył mie kilku takich - gra półsłówek**. Znacie? - Czarpar
pokręcił przecząco głową i po krótkiej serii cięć otworzył flachę. - Żebyście
zrozumieli - od razu wam powiedziałem: nie Mondra Iola, tylko Iondra mola. Ale -
powtarzam - opaska na oczach - za dużo!
- Przyznam się wam - pochylił się do
niego Czarpar. - Ona po prostu, psiekrwie, ma lęk wysokości, i bez opaski za
diabła nie wejdzie na powałę.
- A!
Wypili, siołowy powąchał wierzch dłoni,
ale Czarpara nie poczęstował.
- Bo mnie interes sprowadza. - Nagle
zarechotał głośno. - Chocia to nie bardak! Cha-Cha! - Czarpar spokojnie czekał,
wykonawszy tylko dwie parady, póki siołowy łzy rękawem ocierał i dolał, chcąc
uspokoić gościa. - Och, ty pilnik... Silnik... Jak to szło?
- Interes? -
ponaglił siołowego Czarpar.
- A tak. No wienc, chłopi nie chcą, żeby kneź
sprowadzał ziarno z innych okolic. Mają prawo nie chcieć, pra? - Czarpar skinął
głową, przy okazji, z rozpędu wykonał dwa fiflaki i jedną rondadę. - Póki palili
podwody ze zbożem cudzym - ich sprawa, tyle że dym był w okolicy. Ale napili
się, głupki, i spalili przez pomyłkę podwodę jednemu z naszych. No i teraz jest
affera. Pół wsi naparza drugie pół, a to drugie pół jest mniejsze niż
pierwsze.
- Mam się przyłączyć? - Czarpar poderwał się i jak wicher dopadł
ściany, gdzie wisiał jego słynny nabijany odtylcowo niebieski prochowiec i
miecz.
- Gdzie tam! - machnął ręką siołowy. - Po co? Niech się tłuką. Ale już
jest kilka ofiar i grzebać będziem, to by się wasz kompan przydał, ten z
kitaryną*.
- Drzasper? - prychnął Czarpar. - Nie ma go.
- Posprzeczaliście
się? - zapytał siołowy. Obleśne oblizywanie warg i szybkie spojrzenie na powałę,
gdzie Kara strzelała raz za razem z kuszy i chwytała bełty między palce stóp,
ponownie zmroziło Czarpara. Jednak coś wiedzą, pomyślał w rozpaczy. Trza będzie
wiać. - Na co ona łapie bełty? - zmienił temat siołowy. - Na słuch?
- Na
dotyk - odpowiedział w roztargnieniu Czarpar.
- A! To rozumiem. - Siołowy
spokojnie patrzył jak Czarpar saltami i mortalami wraca do stołu, przytrzymał
tylko flaszę. - Wracajmy do naszego Drzaspera - potrzebny jest, by kilka
pochówków ozdobić. I grosz wpadnie i na stypę się załapiecie... - kusił.
-
Ha, chciałaby dupa... Co ja?! - Czarpar odruchowo zerknął do góry i zaczerwienił
się. - Dusza! Chciałem powiedzieć - dusza! - Kulnął się w tył, zrobił mostek,
szponder i szpadrynę. - Wrócił na zydel. - Nie ma Drzaspera. Nie słyszeliście -
wybory są do samorad powietnych.
- Startuje? - Siołowy pochylił się i zaczął
mówić szeptem: - Przydałby się nam nasz człek w samora...
- Nie - przerwał mu
Czarpar, któremu nadojadła już ta rozmowa. W końcu zrobił kwartę, a ten tłuk -
co? Na krzywkę przyszedł?! - Każda frakcja swoją kompanię ozdabia jakąś
pieśnią.
- Hymenem? - usiłował sprecyzować siołowy.
- Coś jakby - zgodził
się Czarpar. - No. I zapotrzebowanie na bardów jest ogromne. Czerwone Kitaryny
przyjechały, kasa jest dla wszystkich i dla Kasy i tak dalej. Do tego, powiedzmy
sobie szczerze - pokiwał głową z pretensją do świata - te, jak im tam, grupieski
się szwendają. I tak dalej, i tak dalej...
- Czyli - dupa zimna, dupa
blada?
- No. To też gra półsłówek?
Siołowy zastanawiał się.
- Chiba
nie...
** taka gra istnieje!
* kitaryna - pierwotnie czterostrunny
instrument, potem, po ruchach osczędnościowch przekształcony w jednostrunny, o
głębokim, wieloznacznym, szerokim i barwnym brzmieniu. Czasem zwany "czkawką
trzmiela". Wirtuozi gry - bardzo cenieni.
cd-end
"Jucha MOBIL 1"
Hrabia du'PIAST y coś tam
Kommando Elfów przypadło na skraju drogi
prowadzącej nad morze. Dowódca oddziału, Mobil zwany Pierwszym wysunął głowę zza
drzewa.
- Ilu ich? - szepnął Castrol.
- Trzech... Tfu! Troje.
-
Zbrojni? - spytał elf Shell.
- Zaśby - warknął Helix. - Nawet zbrojnych możem
skosić!
- A może lepiej chodu, co? - jęknął Selektol ale zlekceważono go,
ponieważ Selektol był tylko półelfem.
- No to... - Mobil ścisnął w rękach
kuszę i wrzasnął. - Naprzód kto wierzy w Najstarszą Matkę Naturę, Która Nawiedza
Kogo Zechce i Osiedli Się W Końcu Wśród Tego Ludu, Który Będzie Nią Najbardziej
Pogardzał I Zatruwał Co Się Da!!!
Wypadli zza krzaków wyjąc i hałłakując jak
każda ówczesna partyjna hujanoga, czy też hulajpartia narodowa ale troje obcych
było już uprzedzonych przydługim okrzykiem bojowym.
- Stać! - krzyknął ten w
płaszczu, z długimi, białymi włosami. - I nie krzyczeć mi tu jeden z drugim!
Tylko powiedzcie czy mnie znacie?
- A mówiłem: lepiej chodu... - westchnął
Selektol i został zcięty przez Białowłosego.
Pozostali członkowie komanda
spojrzeli w jego kierunku ale zaraz odwrócili głowy. Selektol był tylko pół
elfem.
- Znacie mnie? - powtórzył ten w płaszczu ocierając krew z klingi. -
Wiecie kim jestem?
- No znamy... - Shell wysunął się z szeregu i niechętnie
przytaknął. - Jesteś ten... no... zapomniałem imienia, zwany jednak "Białą
Wilczycą". A to po tym, kiedy na zamku w SuddenHook ogłoszono biały walc i ty
poprosiłeś księcia Fuckmayera do tańca. A nazajutrz on cię tarmosił za uszy
nazywając "Ty moja wilczyco...". Stąd też przydomek waści...
- Milcz!!! -
zawył Białowłosy zekając na towarzyszące mu osoby i czerwieniąc się lekko
albowiem ranek mroźny był. A i po drżeniu rąk nagłym snadź widno, że nadużył
trunku przy obozowym ogniu. Stąd też i lica nagle rumieniem spłonione.
- A
mnie znacie? - wystąpił drugi z obcych. Był niższy, chudy, miał w rękach futerał
od skrzypiec i właśnie majstrował przy zamku. - Znacie mnie?
- No... Ty
jesteś ten... Zaćma? Zapalenie Spojówek? Jaskra? - Shell nie mógł sobie
przypomnieć.
- Ja ci dam Zapalenie Spojówek, gnoju!!! - wrzasnął niski.
Otworzył nareszcie futerał od skrzypiec i w jego rękach... Bogowie... ukazał się
składany miecz Mannlichera! Niski włożył sobie do oka jubilerskie szkło, w jego
prawej dłoni pojawił się malutki śrubokręcik, w lewej trochę śrubek. Obcy zaczął
powoli skręcać swą broń. - Ja ci dam Zapalenie Spojówek, świnio!!! - powtórzył.
- Już za, mniej więcej, godzinę trzydzieści siedem minut, zobaczysz do czego
jestem zdolny!
Co słysząc wystąpiła jedyna niewiasta w towarzystwie obcych, w
ślicznej kiecce, widząc, że ma więcej czasu na przemowę.
- A mnie znacie
gnoje?
- No... - Shell przytaknął. - Ty jesteś księżniczka... - strzelił
palcami nie mogąc sobie przypomnieć. - Ci... Ci... - marszczył brwi ale imię
dziewczyny ciągle nie przychodziło mu na myśl. Był, po prawdzie, sklerotykiem.
Ścięty Selektol jęknął nagle w agonii. Stojący najbliżej Castrol postanowił
się z nim pożegnać.
- Pa, pa, kolego - pomachał mu ręką.
- Ty jesteś
ta... - Shell ciągle usiłował sobie przypomnieć. - No. Ci... Ci...
- Pa...
Pa... - powtórzył Castrol do Selektola.
- Coście powiedzieli, świnie?!!!! -
księżniczka zcięła obydwu nawet nie dobywając miecza. - Ja wam dam takie
świnskie imiona na mnie wymyślać!!!
Przy życiu pozostał już tylko Mobil
Pierwszy. Notabene najbardziej się wkurzył ten niski, nazwany "Zapalenie
Spojówek".
- Wy, kurde, trzymajcie go! - krzyknął. - Jeszcze godzina, minut
trzydzieści dwie i snadnie ze dwadzieścia cztery sekund, a go rozpłatam moim
składanym Mannlicherem! Tylko go trzymajcie.
Mobil zdenerwował się nagle.
- Ludzie! - wrzasnął. - Biała wilczyco...
- Milcz! - syknął ten w
płaszczu zerkajac na towarzyszy. - Stul pysk albo...
- Przepowiednia była -
darł się Mobil. - Przepowiednia starożytna... Czarodziejka, coście ją na pal
nadziali, wieszczyła: "Trzy statki przybyły, z których cztery królestwa się
zrobiły. Koniunkcja sfer! Ludzkie królestwa jednak zczezną! Nowa koniunkcja, tym
razem nie sfer ale kul i nowe trzy statki przybędą z planety Ziemia..." I
wolność elfom sprawią!
- Milcz - powtórzył Białowłosy. - Milcz, wzywam po raz
ostatni, albo...
- Ależ panie! Tym razem przecież nie wspomniałem o przydomku
waści, któren brzmi "Biała Wilczyca" i któren bierze się od barona Fuckmayera, i
takoż Gruzina Kopuladze...
Białowłosy nie zdzierżył i zciął go. Jucha Mobila
Pierwszego zaczęła wsiąkać w piasek.
- Ty świnio - warknął "Zapalenie
Spojówek". - Jeszcze godzinka z hakiem i miałbym skręconego Mannlichera!
-
Nic to! - Białowłosy chciał zakręcić młynka własną bronią ale po przydługim
namyśle zrezygnował. - N ie będzie nas byle kto obrażał! Jakie trzy statki? To
żeśmy nawaleni jak trzy tankowce to nie powód, żeby o nas mówić Trzy Ostatki,
psia jego mać...
- No! - czknęła ta, której imię zaczynało się na "Ci...". -
Ale z drugiej strony... Skąd starożytna czarodziejka mogła przewidzieć, że się
akurat dzisiaj schlejemy i głosić to ludowi???