"Najważniejszy dzień 111394 roku"
Fantastyka, Nr 5 1984
Zbiory opowiadań "Najważniejszy dzień 111394 roku", "Raptowny fartu brak"
O ósmej Rami uznała, że przyszła pora by zbudzić Barbara. Sączyła ostrożnie w umysł cichutki szelest, cichszy od odgłosu upadku płatka śniegu, potem podała szum nie głośniejszy niż dialog liści na drzewie. Barbara nie budził się, więc Rami zaszemrała niczym strumień omywający kamienia na swym dnie, ale gdy i to nie poskutkowało, zadzwoniła delikatnie. Rami bardzo kochała Barbara za nic na świecie nie chciała wyrządzić mu krzywdy. Wiedziała jednak, że zbyt długie, nazbyt delikatne budzenie może przynieść więcej szkód niż pożytku - Barbara obudzi się rozdrażniony, sam nie wiedząc dlaczego i wyładuje się właśnie na niej.
Dzwoneczek w mózgu Barbara zadzwonił jeszcze raz, trochę głośniej i Rami poczuła, że jej pan się budzi. Odczekała jeszcze chwilę i szepnęła:
- Dzień dobry. Obudziłeś się siódmego maja 111 394 roku! - starała się by jej emisja była utrzymana w normalnym tonie, broń Boże zbyt suchym, ale też nie przesłodzonym.
- Ehe! - pomyślał Barbara do Rami. - "Obudziłeś się!" - przedrzeźnił ją. - A może ja w ogóle nie chciałem się budzić? Co? Bardzo dobrze mi się spało.
- Masz dzisiaj do załatwienia kilka spraw - przypomniała uprzejmie Rami. Pomyślała to lekko, bez specjalnego nacisku. Tak jak powinna pomyśleć normalna, opiekuńcza, dobrze funkcjonująca żona. Szczególnie w tak piękny majowy poranek.
- Pamiętam, pamiętam - pomyślał zrzędliwie Barbara. - Dawaj komunikat.
- Już. W czasie snu twój wzrost nie uległ zmianie. Nadal mierzysz 197,3662 centymetra. Natomiast... - Rami postarała się, by w jej emisji zabrzmiała szczera radość - ... co do wagi, to jesteś cięższy o 11 gramów! W sumie 54,7942 kilograma!
- Widzisz? - wrzasnął w myślach Barbara. - Odradzałaś mi tę mieszankę betasolową i co?
- Tak - skwapliwie pomyślała Rami. - Chyba nie miałam racji...
- Chyba! Nie zdarzyło się jeszcze, by moja żona przyznała się do błędu. Może będę musiał dokonać w końcu zmiany? - pomyślał i choć Rami czuła, że żartuje, lekki parazytowy prąd przebiegł przez jej obwód emocjonalny. - No? Co jeszcze?
- Tętno, ciśnienie, oddech w jak najlepszym porządku. Jesteś absolutnie zdrów i to mnie cieszy - nie wytrzymała i zakończyła przymilnie. - W czasie snu zrobiłam ci poddźwiękowy masaż pleców. Tuż przed obudzeniem przeprowadziłam wszelkie analizy. Wyniki są świetne.
- I to, oczywiście, twoja zasługa - drażnił się Barbara.
- Oczywiście, że nie. To przede wszystkim...
- Dobra, dobra! - przerwał jej Barbara. - Wpadasz w myślotok, Daj ... e-e-e ... czerwone ubranie. Albo nie! Najpierw gimnastyka. Leżał absolutnie nieruchomo i czekał cierpliwie aż żona, ostrożnie posługując się siłopolami, zdejmie z niego miękki otulik. Cały walec żony, przeźroczysty od góry, gdzie nakrywał ciało Barbara, ciemnoszafirowy na dole, zasłaniający całą aparaturę żony zakołysał się. Najpierw tylko kilka stopni wzdłuż osi podłużnej - nogi w górę, głowa w dół, potem do tego dodała Rami ruch kolisty obu swych końców. Powoli, by nie przesadzić, zwiększała amplitudę kołysań gotowa w każdej chwili, na każdy błysk niechętnej myśli Barbara, przerwać ten monotonny kołysaniec, ale jej pan, otulony siłopolami, widocznie wprawiony w dobry humor wiadomością o wadze, milczał. Stopniowo zwalniała ruch wirowy, za to dodała delikatne drżenie całego korpusu, a po chwili, wciąż nie odbierając niechęci, wzniosła się pod sufit, opadła łagodnie do podłogi i wzniosła znowu. Kołysała Barbara całą sobą, bujając się w pustym pokoju od jednego rogu do drugiego ani na chwilę nie osłabiając uwagi. I gdy tylko Barbara zaczął myśleć wyhamowała łagodnie.
- Wystarczy. Tylko ci pozwolić to od razu szalejesz. Nie myślę robić kariery w cyrku - ale w jego myślach Rami nie wyczuła prawdziwej złości. - Daj czerwone ubranie i lustro. Epiepi w zeszłej kwadrze zapomniał zajrzeć do lustra, a żona się zapętliła i całe pół dnia paradował z jedną dłonią ku górze.
Odgadł prędzej niż poczuł, że Rami wciąga na niego ubranie, podniósł zamknięte dotąd powieki i spojrzał na sufit, Cała płaszczyzna mrugnęła i zmieniła się w lśniącą lustrzaną taflę. Obrzucił uważnym spojrzeniem wydłużoną głowę bez jednego włoska, pozbawioną brwi płaską twarz z cienkimi kreskami powiek, wąziutkie usta prawie bez warg, mocno zaciśnięte. Od szyi w dół był ubrany w jednolicie karminową szatę. Leżała nieskazitelnie, wszystkie fałdki wyrównane i obciągnięte, ręce tak jak się nosi - palce wyprostowane, dłonie leżące płasko, wierzchem do góry. Stopy okrywały futrzane scharpetty. Barbara obrzucił jeszcze jednym kontrolnym spojrzeniem całą swą postać i pomyślał do Rami:
Natychmiast lustro zamieniło się w ekran, w którym zobaczył spód swojej żony - dolną połowę walca w kolorze ciemnego szafiru.
- Zmień kolor na biały - westchnął w myślach nad głupotą żony.
- Przecież nie pasujemy do siebie, nie widzisz tego?
- Zawsze ty decydowałeś o kolorach, więc czekałam na ciebie... - pośpiesznie wyemitowała Rami, ale Barbara przerwał jej:
- I decyduję nadal. I nie bądź bezczelna, bo ... - zwiesił myśl, by sama odgadła rodzaj kary.
Odebrał jej spontaniczny przestrach i uspokoił się.
Ciąg dalszy do przeczytania w najnowszym zbiorze... W przyszłości być może "On Line"...