Aktualizacja: 06.09.2024
"Czy to pan zamawiał tortury"
Fantastyka, Nr 4 1987
Zbiory opowiadań "Czy to pan zamawiał tortury", "Inferno numer 3", "Szklany Szpon"

Kliknij aby powiększyć
Litteheart zaczerpnął łyżką bryi z garnka. Gorąca papka rozlała się po języku, pojedyncze włókna naci kalarepy - od dwu dni podstawa pożywienia - osiadły na języku. Jakaś grudka, zapewne strzęp mięsa wydarty z łopatki znalezionej wczoraj na zapleczu sklepu mięsnego, sturlała się do gardła.
Voy zmusił się do zamknięcia ust i kilkakrotnego poruszenia językiem. Rzucił łyżkę na odarty z wykładziny blat stołu i szybko popił zupę przygotowaną wcześniej wodą. Gdy rozluźnił mięśnie krtani, co jak odkrył wczoraj, pomagało w konsumpcji cuchnących posiłków, nieprzyjemny smak zgnilizny rzucił nim w kierunku kranu. Pił długo, a potem starając się oddychać przez usta wyłączył palnik i wybiegł do pokoju. Na parapecie suszyły się trzy pety, przesunął palcem najdłuższy - drugie danie, chwycił średni i w tym momencie ktoś delikatnie zastukał do drzwi.
Litteheart zamarł z szeroko otwartymi oczami, odbiło mu się, przełknął ślinę, ale tylko ruch krtani różnił go w tej chwili od hyperrealistycznego manekina. Stukanie powtórzyło się. Było równie delikatne jak wcześniejsze, subtelne. Voy szarpnął się i wolno podszedł do drzwi. Drżącymi palcami przesunął zasuwkę i ostrożnie, jakby spodziewał się, że runie na niego oceaniczna fala, pociągnął drzwi do siebie. Szczupły brunet z małym, szczurzym wąsikiem, w umiarkowanie eleganckim garniturze uśmiechnął się służbowo, skłonił lekko głowę z równoczesnym przesunięciem całego ciała w kierunku pokoju Voya i zapytał:
-Czy to pan zamawiał tortury?
Litteheart odruchowo odsunął się utrzymując dystans, glupnęło mu w gardle, poruszył kilka razy prawą dłonią i pokręcił głową.
-Na pe... na... na pewno nie... ykh! czknął nerwowo.
Brunet wsunął się na zwolnione przez Voya miejsce. Za nim zza ściany wyłonili się jeszcze dwaj wyglądający jak czterej. Cała grupa w tym samym szyku - Litteheart tyłem, pozostali trzej za nim - weszli do pokoju.
-Pan Voy T.K. Litteheart? Prawda? - utrzymując uśmiech zapytał pierwszy.
-Ja na pewno nie zamawiałem tortur - z przekonaniem wydusił z siebie Voy.
-Przecież pytam tylko, czy to pan jest Voy T. K. Litteheart? - Brunet uniósł brwi i przekrzywił głowę. Głos miał ciepły, miękki, mówił jak piastunka do trzyletniego brzdąca.
-No... J-ja...Ale przecież mówię..
-Dobrze - ciut głośniej powiedział brunet wyraźnie dzieląc słowo na sylaby. - Tylko o to mi chodziło. Reszta jest dla nas jasna: mamy zlecenie, mamy klienta - wykonał krótki gest rękami jakby chciał objąć Littehearta, ale od razu je złożył. - Nie ma żadnych przeszkód, żeby zacząć już teraz.
Jego prawy bark wykonał krótki ruch do przodu i w tej samej sekundzie, ci co wyglądali jak czterej, małymi łukami obeszli bruneta i wysunęli się na pierwszy plan. Voy kwiknął i rzucił się na bok, starając choć na krótko, przynajmniej na kilka sekund odgrodzić się stołem od apokaliptycznych gości. Po pół kroku jego twarz uderzyła w dłoń jednego z goryli, a krótki lot w przeciwnym kierunku przerwała ręka drugiego.
-Nie-e-e! - krzyknął Voy. - Nie chcę! To pomyłka! - wysunął ręce w kierunku obu gigantów. - A-u-a-a! - zaskowyczał.
Ten z lewej chwycił go garścią za włosy na głowie. Ciało Littehearta posłusznie wykonało taniec brzucha, powtórzyło kolisty ruch ręki oprawcy z pewnym flaczastym opóźnieniem - najpierw głowa, potem szyja i dalej : klatka piersiowa, biodra, uda, podudzia i stopy. Szurnęły podeszwy. Łzy trysnęły z oczu, a z gardła Voya wydarł się krótki skowyt. Krótki, bo drugi gigant bez specjalnego zaangażowania wpakował mu piąchę w żołądek. Nikt nie przeszkadzał mu w bezwładnym locie ku podłodze. Zwijał się, szlochając i zbierając śmiecie na ubranie, potem ucichł, z rozpaczą czekając na ciąg dalszy. W wyjaśnienie i happy end przestał wierzyć.
-To pomyłka - chlipnął bez wiary z głową w okolicy kolan.

Ciąg dalszy do przeczytania w najnowszym zbiorze... W przyszłości być może "On Line"...