Przeczytałem zbiór. Opowiadań. Konrada T. Lewandowskiego. "Noteka 2010". Wydawnictwo (przepraszam inne wydawnictwa za używanie tej nazwy) SR. KTL musiał być mocno zdesperowany, że udał się do wyd... No, nieważne. Chcecie - czytajcie. Tyle mam do powiedzenia.
Żartuję, to - chyba - numer bliskoaprilisowy, stąd ten wisielczy, w stosunku do SR, humor.
Lewandowski należy/należał do tej grupy autorów, która jest mi ideologicznie bliska - bez nadymania i natężania, bez purpury na mądrym obliczu i żył na czole, bez wydawania odgłosów od wieków znanych, pisywał sensowną i rzetelną fantastykę rozrywkową. Ale już przestał - teraz metafizi. Z fatalnym skutkiem. Ani to śmieszne, ani odkrywcze, ani do czytania, ani do smakowania, ani do...
Do niczego. To są kawałki dla samego autora. Jego bawią, jego cieszą... To niech sam i czyta.
Koniec. I tak grozi mi rękoczyn z rąk krewkiego KTL-a. Ale - co tam. Obronicie?.. Albo inaczej - czytajcie. Im więcej czytelników, tym większa będzie rzesza moich obrońców...
Niestety, nie mam prostego zalecenia w przypadku drugiej omawianej pozycji. Chodzi o "Żmijową harfę" Anny Brzezińskiej (SuperNOVA, 2000). Pamiętałem pierwszy tom cyklu, miałem pewne zastrzeżenia co do pewnego utrudninia w odbiorze książki - zachodziła, mianowicie (moim, moim zdaniem!) sprzeczność między dość klarowną fabułą, postSapkowską, powiedziałbym, a sposobem narracji. Kiedy dowiedziałem się, że Anna Brzezińska jest historykiem wyjaśniło to wiele - natłok szczegółów, chęć jakby zaimponowania czytelnikowi wiedzą, słownictwem, szczegółami i drobiazgami scenograficznymi. Ale generalnie było dobrze, a na tle krajowym - bardzo dobrze. Kiedy więc dopadłem "Żmijową harfę" miałem nadzieję na wiele dobrego, szczególnie, że tom jest opasły. No... Jestem na setnej stronie, zostało mi pięć razy tyle, ale nie wiem czy przebrnę. Po pierwsze, przeczytanie drugiego tomu właściwie wymaga powrotu do pierwszego. To wada. Poszczególne części cyklu muszą być czytalne oddzielnie, czyli tylko tak ze sobą sczepione, by czytelnik pilny nie miał problemów z wykrywaniem połączeń, a czytelnikowi, który nie miał poprzednich części w ręku muszą być podane pokrótce najważniejsze fakty z pierwszego tomu, ale tylko tyle, by bez trudu szedł po drugiej księdze. Inny wariant - jeśli to nie są tomy, tylko księgi, większa całość w kilku woluminach, to niechże wydawca wyda to tak, jak należało - w jednym czasie, albo odstępie takim, który nie wpędza w rozpacz mniej pamiętliwego czytelnika. W tym wariancie wydawniczym, z jakim mamy do czynienia, jest to, oczywiście, nie winą autora, tylko wydawcy. Chyba że obopólna - autor nie miał wszystkich trzech części gotowych, a wydawca nie powiedział: "No to czekam na całość!", tylko w dobrej wierze w swoje i autora siły wydał co miał. I stało się to, że ja (może tylko ja?)z trudem przedzieram się przez hałdy szczegółów, scenek w iście realistyczno-Kingowskim stylu, dialogów rozwlekłych, stopujących akcję... Na dodatek postacie powołują się na przejścia z poprzedniego tomu, a ja - moja wina - nie pamiętam. No nic, na razie - walczę, może doznam iluminacji, może któryś z bohaterów siądzie na przyzbie i krótko streści wszystko, co potrzebne do rozumienia całości... Jeszcze nie rezygnuję, ale nachodzi mnie myśl taka - odłożyć "Harfę..." i poczekać na tom trzeci? Zapomnę doszczętnie pierwszy, zacznę więc od jaja, przelecę pierwszy, potem drugi i zakąszę trzecim. Poważnie taki wariant rozważam.