Moje zapędy recenzeckie skwitował ktoś uszczypliwym: Przyganiał kocioł garnkowi...
Coś w tym jest. Ale nie to, co myślał uszczypliwiec. Piszę tak często źle o produkcji fantastycznej z powodu dużego jej przerobu. Gdybym czytał tylko wybrane książki, wybranych i poleconych autorów - miałbym inny obraz przed oczami.
Ale tak nie postępuję, dlatego kwaśna mina.
Z tym, że kiedy trafiam na takie coś jak Tima Powersa "Data ważności" (Prószyński i S-ka, przełożył Marcin Wawrzyńczak) - robi mi się szczególnie miło i przyjemnie.
Wspaniała książka, treściwa i gruba, jest czym się nacieszyć. A cieszy tu wszystko. Sama intryga - jakby z grubsza znana, ale wiemy już, że nie ma pomysłów oryginalnych. Tak więc fabułę Powers opakowuje w bardzo-bardzo atrakcyjne opakowanie. I to wystarcza. Wprowadza do anegdoty bardziej lub mniej znane postacie, a właściwie ich duchy - występuje w "Dacie ważności" duch Tomasa Alvy Edisona, pośrednio duch wielkiego prestidigitatora H. Houdiniego i Forda (tego od Focusa). Aż mnie korci, żeby powiedzieć coś więcej, ale byłoby to nieuczciwe względem tych, których udało mi się zaintrygować i nakłonić do przeczytania. Więc - milczę, dodał tylko, że poza pomysłami autor wykazał się znakomitym warsztatem, a tłumacz dostosował się doń i powstało coś takiego (pierwszy lepszy przykład, posmakujcie): "Angelica bardzo uważała, by nie robić nic, co mogłoby wyrwać je /duchy/ ze stanu drzemki. Nie gwizdała żadnych starych piosenek Beatlesów (Sullivan twierdził, że "The Long and Winding Road" jest szczególnie skuteczna) ani - w tej okolicy - "Oye Como Va" Santany; nie podnosiła znalezionych monet z ulicy, szczególnie tych bardzo błyszczących; i nie patrzyła prosto w oczy twarzom z wypłowiałych zdjęć w witrynach małych zakładów fryzjerskich, bo Sullivan ostrzegł ją, że przestraszone młode duchy lgną do tych oczu, a potem czekają, by napotkać wzrok i się do niego przykleić". No? Nie jest pyszne?
Co my tam jeszcze czytalim? A! Terrry Pratchet "Ruchome obrazki" (Prószyński i S-ka) - chwała tłumaczowi, PCW. Piotr Cholewa narobił się nieźle, i nieźle to wyszło. Ale mam wrażenie, że pomysł generalny starczyłby najwyżej na nowelę, ale autor uznał inaczej i rozciągnął go na powieść. No i stało się - to, co na początku bawiło i śmieszyło, w środku i po koniec zaczęło nużyć. Niektóre gagi wyglądają jak upchnięte na siłę, by tylko spuchła wierszówka. No a finał - jakby kto inny napisał, gdzie finezja Terry'ego, gdzie jego lotność?! Tak wołam, czytając o biednych Magach pchniętych do działania w świecie, którego nie znają. Grepsy na poziomie kabaretu OTTO, Flip i Flap na niezdarno. Szkoda. Smutek. :-(((
Chichotałem, owszem, zarechotałem ze dwa razy, ale to tyle. W pierwszej części książki. Dlatego proponuję czytać ją mniej więcej do połowy.
Konsekwentnie schodzimy w dół, cenzurki coraz niższe, właściwie - najniższe.
Sięgnąłem po "Wspaniałą gwiezdną rzekę" Gregory'ego Benforda ( Amber, tł. Radosław Januszewski) . Powiedziałbym tak: jJeśli piszą "Następca Isaaca Asimowa i Arthura C. Clarke'a" - uciekaj, czytelniku. Wiej, gdzie się da, do wyjścia, do piwnicy, bylebyś nie kupił i nie czytał. Udusiła mnie ta rzecz na 47 stronie: czego tam nie ma: robole, zmechy, skradacze, lancery, marudery i kupa innych stworów mechanicznych, polujących na ludzi. Benford - fizyk, naukowiec i współpracownik NASA (kto nim jeszcze nie był?) - lepiej by pozostał na polu nauki, ale albo tam mizernie płacą, albo skończyła się synekura w NASA i trzeba było coś wykroić z siebie. Podkładając wydawcy "barwną biografię" autora. Naprawdę - dawno już nie czytałem tak smutnego gniota. Męcząc się z tymi kilkudziesięcioma stronami miałem wrażenie, że autor - oby go parchy oblazły - rozumował następująco: "Ja jestem facet mądry, naukowiec przy tym. Mam pomysł na powieść fantastyczną; może nie jest to pomysł dobry, ale - na Boga! - kto to będzie czytał? Prości czytelnicy, którzy łykną każdy excrement. Niemożliwe, bym ja, taki mądry nie wcisnął im jakichś pierdoł!" No to wciska. Nie dajcie się! Nie bądźcie tacy ambitni jak ja, nie męczcie się do 4 strony. Może, nie wykluczam tego, komuś się spodoba. Propozycja - dźgnąć palcem w dowolne miejsce, otworzyć, zacząć czytać. Wrażliwych odrzuci po kilku zdaniach, niewrażliwi zdziwią się, co też Dębski smuci. Ci mogą czytać od początku do końca. Co mi tak, ja ostrzegałem.
Najwyżej będzie znajomy pogrzeb.