W pamięci, jak każdy wie, przechowuje się najczęściej rzeczy miłe i przyjemne, a jeśli są i jakieś negatywy to czas ściera kanty i szlifuje szorstkości: pierwsza dziewczyna - piękna i zgrabna i mądra i dowcipna... Krosty i zepsute zęby idą w niepamięć. Pierwszy chłopak - wysoki i brunet, pięknie grał i śpiewał, to co, że grał co innego, a śpiewał coś jeszcze innego! Pierwszy magnetowid?.. Kiedyś to były kiermasze! W jakich to konwentach uczestniczyłem!
Wojsko! Kto był w woju, wie jak tam było do dupy, ale mija kilka lat i można już się śmiać z nocnego czyszczenia latryn, i z kolegów-kapusi, i głupiego sierżanta.
O pamięci! Wszak były i czasy kiedy nie było jeszcze cholernej fantasy i jeszcze cholerniejszego Sapkowskiego!
Wszystko wtedy było piękne i młode, i proste, i był socjalizm, i bzy, i lata były umiarkowanie gorące, a w zimie był śnieg, i nie było powodzi tysiąclecia, i mafii.
Och!
Była też fantastyka. Po prostu - Fantastyka. Czytało się i napawało. Jeśli się zdobyło.
Tera wszystko je gorsze.
Coraz częściej spotykam teksty /celuje w tym Nowa Fantastyka/, gdzie po właściwym tekście następuje ideologiczne, logiczne, filozoficzne i inne rozwinięcie tematu, a właściwie - wyjaśnienie autora o co mu chodziło, gdy to pisał. No szlag mnie trafia! Piszesz pan opowiadanie - OK. Ludzie czytają - drugie OK. A po cholerę wyjaśniasz pan, o co w tym tekście biega? Kto tu jest idiotą - Czytelnik, twoim, Autorze, zdaniem, który nie zrozumie intencji, wymowy i uroków dzieła, czy Ty, Autorze, który napisawszy coś patrzysz i myślisz: "Spie...łem". Ale nie chce ci się poprawiać, pisać od nowa, grzebać się w tekście. Myślisz sobie: "A co tam, wyjaśnię w czterech mądrych zdaniach!". I zaczyna się: "Pisząc tekst byłem świadomy, że postawy takie nie są adekwatne..." To nie jest cytata, to moje, ale jakoś tak się Autorzy tłumaczą.
To jest postawa ohydna, godna napiętnowania, co czynię i sprawiająca, że jako Czytelnik czuję się poniżony i niemal zelżony: oto przeczytałem tekst, nawet mi się spodobał, i nagle dowiaduję się, że Autor nie wierzył w moją inteligencję, że obawiał się o moje ajkiu i dlatego dołożył cztery strony detalicznego wyjaśnienia. A żeby cię!
Czytelnik idiotą jest i basta, co każdy Autor wie i basta. Tak?
Kąsają zaciekle Inglota za tekst, w którym daleko łagodniej obszedł się z Czytelnikiem polskim. Zarzucał mu w gruncie rzeczy nie to, że nie czyta, tylko że nie czyta Polaków. Tu bronię Jacka - dlaczego, zaiste, Autor Polak, nie może, publikując i sprzedając się, żyć po prostu z tego, co robi, lubi robić i umie? Dlaczego musi kołatać do różnych redakcji, pisywać do kilkunastu pism, publikować pornosy pod kobiecym pseudonimem? Dlaczego tłumacz z obcego na nasz zarabia więcej niż ów Autor? Na dodatek najczęściej ma pewne pieniądze, ustalone w umowie, a nie jak Autor - zależne od sprzedaży, na efektywność której nie ma najmniejszego cholernego wpływu?!
Ale to, jakby, dygresja. Jacek Inglot zarzuca Czytelnikowi, że nie wykazuje się mądrością czytając wyłącznie Anglosasów. Ci autorzy, o których wyżej idą dalej i w złym kierunku - zarzucają Czytelnikowi po prostu zwyczajną głupotę. A to nie tak. Pewnie, istnieją teksty nieprzekładalne, albo niezrozumiałe dla większości czytelników, spotykam takie co i rusz dłubiąc w rosyjskojęzycznej fantastyce - tak wiele odnośników do rosyjskiej rzeczywistości, tak dużo aluzji niezrozumiałych dla Polaka, tyle "cienkości", odwołań do historii odległej i najnowszej, że tekst taki musiałby mieć trzypiętrowe odnośniki na każdej stronie. Trudno, taka rzecz nie pójdzie do Polski, przynajmniej nie przeze mnie. Ale to przekład, autor pisząc w języku ojczystym nie musi utworu spłaszczać spodziewając się przekładu, to po prostu niemożliwe.
Natomiast jeśli pisze i jakby z góry wie, że trzeba będzie podpierać się odnośnikami do własnych chęci i możliwości - należy ukorzyć się i przyznać - tekst jest do dupy. Tekst musi bronić się sam. Musi. Owszem, może się trafić chętny ale mało rozgarnięty czytelnik, zapyta on: "A co pan miał na myśli pisząc, że...". Mało ich jest, i na pewno dla tych kilku nie warto i nie należy katować dopisami ogółu.
Nie mylić z załączonymi wyjaśnieniami typu: "Postać ta zrodziła się podczas lotu Londynu na konwent..." czy "Pomysł przyszedł mi do głowy, gdy stałem przed urzędem pocztowym Wrocław 16...". To co innego.
Zresztą, komu ja tłumaczę! Przecież nie mam Cię, Czytelniku, za idiotę!
Przy okazji idio... Nie, nie tak... Chodzi o pierwsze zdanie, o pamięć. Facet, który widnieje na ramce tytułowej felietonu (A może już nie? Popatrzcie wyżej, jest? Tam do licha, jest...) to nie Lenin z wodogłowiem, to ja. Z taką banią łatwo jest mieć dobrą pamięć, to jest gula, w której można przechować wszystko, a dysponując tak zaawansowaną hydrocefalią łatwo jest zapomnieć co się zapamiętało i dlaczego wszystko jest takie miłe w tym saganie.
A niektórzy autorzy sądząc, że wszyscy czytelnicy są tacy jak ja na obrazku, chcą ułatwić im życie.
Ale ja poproszę o trudniejszy zestaw. Piszcie, a ja sam zrozumiem, o co Wam, Autorom, chodzi.
P.S. gdyby ktoś nie zrozumiał o co mi szło - w przyszłym numerze wyjaśnienie.