Działo się to całe wieki temu, ale nie pamiętam kiedy dokładnie - w każdym razie były takie czasy, kiedy nie było RPG.
Nie było, nie było i - łup! Nastały!
Wyglądało to tak:
Był sobie jakiś tam Polcon. Byłem na tym Polconie, nawet już nie pamiętam gdzie. Nic się szczególnego nie działo, nic niczego nie zapowiadało: ot, spotkania, sesje, panele, projekcje, dyskusje, integracja, forum Fandomu, giełda, aukcja, antykwariat, księgarnia, piwiarnia... Minął rok, przyjeżdżam na inny Polcon, nadal nie pamiętam dokąd, i dowiaduję się, że istnieje coś, co się nazywa gry fabularne. Co to jest, na miękki buk?!
Nikt nie wie. To znaczy - nikt z mojego otoczenia. Krążą skąpe, ponure i mrożące krew w żyłach plotki, obrzydlistwa jakieś - a to że palą świece, a to, że nasycenie graczami płci nader odmiennej jest znacznie wyższe niż w sferach literackich Polconu, a to, że turlają kostkami, a niektórzy mają nawet sześciany nie sześcienne, tylko dziesięciościenne. Wtedy, pamiętam, krew w nas zagrała i nawet chcieliśmy iść pacyfikować pohańców, no bo jak tak można - dzięsięciościenne?! Gdy się porzuci pewne normy dobrego wychowania, kindersztuby to można dojść do zupełnych dewiacji. Bo co potem - dwudziestościenne, może - tfu, proszę o wybaczenie piękne panie - stuścienne?!! Tfu!..
Nie ruszyliśmy na niech. Opanowaliśmy się, przeważyła opcja leniwa: "Dajcie spokój, niejedną taką modę przetrzymalim, to i tę też. Pamiętacie, co się działo na pierwszych projekcjach video? Jak ludzie się ustawiali w nocnych kolejkach do sali? Jak oglądaliśmy takie kopie, że potem przez kilka dni trzeba było w mowie i geście uzgadniać co się "widziało" na ekranie?! O co - koniec! Im też minie, a my, miłośnicy literatury, będziemy dalej panowali na conach".
No i może błąd - trzeba było, być może, uderzyć, zmieść z powierzchni Ziemi owo coś, co do stu ścianek kostki doszło, co prorokowano z użyciem najbardziej plugawych cząstek umysłów naszych. Na następnym Polconie już nie było szans: było ich tak wielu, że zaczęliśmy chodzić ostrożnie, bo kostki walały się wszędzie i pókiśmy wprawy nie osiągnęli, co i rusz ktoś walił się na plery. No i wtedy już było o czym gadać podczas pokojowych integracji. Fakt, nadal nikt nie wiedział o co biega, najbardziej kompetentny z nas wiedział tylko, że jacyś mistrzowie sprowadzają enigmatyczne podręczniki, a potem kserują, przepisują po nocach, no i że dziewczyny walą do nich, dlatego my się integrujemy na męsko. Wtedy ktoś zaproponował, żeby ich, erpegejów z rolplejamy, wywalić z conu. "Conwent, dowodził, to nie jest TYLKO zamykanie się w pokojach, żeby poturlać i pokserować Księgę Mistrza. My tu się zjeżdżamy w innym celu. Żeby się dowiedzieć co jest pisane, co jest czytane, co jest i będzie wydawane, a ONI nawet nie czytają! A jeśli czytają, to zupełnie nie to, co my!"
Czyli kiplingowskie "Ja i ty jesteśmy jednej krwi!" traci rację bytu, a skoro nie jesteśmy jednej krwi - to dzielimy pustynię, puszczę, dżunglę i Fandom na dwie części i każdy idzie do swojej partii.
Co się działo dalej pamiętam już trochę lepiej: ktoś polał, ktoś wypił (nie ja, bo bym nie pamiętał), ktoś wypowiedział fatalne, bo ciążące na całym Fandomie przez wiele następnych lat słowa: "Ale, słuchajcie-słuchajcie, czy jest nas, miłośników JW Fantastyki, aż tak wielu, żeby się dalej dzielić, na jakieś podgrupki i speckomórki? Toż jak tak dalej pójdzie, to podzielimy się jeszcze na miłośników przekładów, miłośników SF i space opery, i Conana, i... tak dalej. Opanujcie się, ludzie!"
Przeważyła owa opcja - rolpleje, owszem, zaszczepili na naszym polskim gruncie rzecz nową i może odciągającą od "czytelniactwa", ale nie były to szczepy grypy hiszpanki, co to powaliła Azteców (niektóre źródła podają, że była to francuska wstydliwa, czyli syfilis), czy też odry, która ścięła Indian USA i dała władzę Białym. Nikt więc tknął rolplejów palcem. I dobrze.
Ale...
Oczywiście - gracze czytają. Nie wszyscy, ale czytają. Oczywiście - czytelnictwo nie jest jedynie słuszną i dozwoloną metodą konsumpcji Fantastyki. Można ją czcić i hołdować jej na wiele sposobów, ale czy kto widział na jakimkolwiek konwencie, żeby czytacze i turlacze w jednym stali domku? Nie zauważyliście, że werdykty uczestników Polconu w temacie Nagroda im. J. Zajdla są interpretowane tak: "Ha, wygrał XZ, bo było dużo graczy i to oni głosowali!". Jakby to znaczyło, że było dużo profanów czy dyletantów, elementów bluźnierczych czy świętokradczych.
Czas sobie powiedzieć - to woda i olej, fale długie i ultrakrótkie, to świeży poranny oddech i papierosy marki "Popularne". Nie do pogodzenia. Nie do wymieszania. Coraz wyraźniej to widzę bywają na konwentach -podzieleni uczestnicy, nawet się nie znają, nawet nie usiłują się zbełtać. Po co - jednych i drugich jest tak dużo, że dobrze się bawią w swoim własnym gronie. Obok tych drugich. Czasem się jakoś tam zbuforują, jedni przyjdą na spotkanie z pisarzem, drudzy popatrzą na makiety, figurki lub policzą ścianki kostki. I nic więcej. Tak jakby w jednym budynku odbywały się wystawy Kaktusów i Złotych Karasi. Jedni i drudzy hodowcy mogą odwiedzić swoje piętra, popodziwiać nawet okazy, ale czy właściciel najpiękniej ubawionego karasia może docenić wychylenie pnia opuncji? A kaktusiarz grubość płetwy przyodbytniczej?
Nie oszukujmy się. Podział jest faktem. Może to i nie jest złe. Ale jest. Może za jakiś czas oba te nurty, staro- i nowofandomny rozdzielą się całkowicie (a pewne oznaki są widoczne gołym okiem, bo wszak Cony graczy już się odbywają i nie ujrzysz tam Olczaka, Harcerza czy Championów) i tylko raz na jakiś czas, na pogrzebie czy przy innej okazji spotkają się i zdziwią.
Że ci drudzy jeszcze zipią.
Winni są czytacze, bez wątpienia. To oni nie chodzą na spotkania z autorami systemów, nie przepytują Mistrzów Gry. Ale ja ich rozumiem, sam nie chodzę, tak samo jak nie poszedłbym na spotkanie z czołowym chińskim pisarzem SF, który przyjechał do nas bez tłumacza.
Graczom jest łatwiej - żeby wejść do kręgu czytelników wystarczy umieć czytać, a tej przypadłości nikt im nie odmówi. Tak więc - rolpleje mogą siedzieć okrakiem na balustradzie; dla czytających balustrada ma poręcz z ostrza brzytwy - nie da się usiedzieć.
Czy coś na to można poradzić i czy warto coś radzić?
Nie wiadomo. Może nic się nie dzieje. Rośnie tylko w potęgę plemię wyzwolone z pęt książek. Owszem, posiadają je i czytają, czemu nie. Jak z samochodami - przestały być bóstwami i zeszły z piedestału. Po prostu się nimi jeździ.
Książki się po prostu czyta.
A to, że mi bóstwa żal...