Spotkania autorskie, których zażyłem już kilkadziesiąt, prowadzą do dwóch wniosków: że Autor żywy jest ciągle postacią dość chętnie widywaną, i że pytania dręczące Czytelników są ograniczone liczebnie.
Podstawowe, to skąd się biorą pomysły.
Drugie - dlaczego Wy, Autorzy, a zwłaszcza Pan Jacek Inglot, tak narzekacie na stawki (napisało mi się "srawki", czy to nie omen jakiś?!).
Odpowiadam na pytanie drugie. I nie będę strzelał.
Owoż wydaje się Czytelnikom, wydaje się to też krótko Autorom, że pisanie to frajda, i że z tej frajdy można wyżyć. Za chwilę wykażę błąd w drugiej części twierdzenia, tej od słów "...że z tej frajdy...".
Gdyby w Polsce istniało 10 pism poświęconych fantastyce, najlepiej polskiej, a przynajmniej drukujących Polaków, a Autorów było... no - też dziesięciu, może i żylibyśmy z fantastyki. Ale jest zupełnie inaczej, zupełnie! Wiadomo jak jest. Wykazaliśmy więc, że z periodyków, jeśli się nie ma w nich etatu - wyżyć się nie da.
Jednakże, skoro pisanie to frajda, a Autor lubi przyjemności - pisze. Powieści, bo tak zawsze się dzieje: opowiadanie - fanzin - opowiadanie - NF albo F - powieść. Natura taka Autora jest. Pisze więc powieść.
Oszczędzę Wam, Czytelnicy, opowieści o szukaniu Wydawcy. W końcu - o czymś muszę gaworzyć na kolejnym spotkaniu autorskim. Przechodzę od razu do sedna. Podpisaliśmy umowę.
Mamona.
Najczęściej stosowaną obecnie metodą wypłaty honorarium jest zaliczka i procent od ceny zbytu. Zaliczka na ogół obejmuje kwotę ok. 500 PLN. Raczej tyle, i raczej mniej niż więcej. Następnie Autor czeka na wydanie książki, ponieważ jest płatny od ceny zbytu, a ta powstaje, gdy produkt jest gotowy; poza tym w umowie jest najczęściej punkt, informujący, że wypłata honorarium nastąpi PO sprzedaży nakładu, czasem - części nakładu. Autor czeka więc na wyprodukowanie książki, w tym czasie albo żyje z czegoś innego, albo nie żyje.
Doczekał.
Tylko czy było warto?
Umowa procentowa opiewa na różne-różniste kwoty, od 8% ceny zbytu do... Nie wiem jaki jest górny pułap, nie dostaję. Ale, powiedzmy - 10%. To nie jest najgorzej (dla debiutanta zwłaszcza) i łatwiej (jestem humanistą z wykształcenia i przekonań) dokonywać przykładowych obliczeń. Dochodzimy więc do etapu zakończenia produkcji książki. Jej cena ustalona przez Wydawcę to 15 PLN. Liczymy, liczymy... (Dobrze, że wybrałem te 10%, co? Łatwo policzyć!). Autor zgarnia za 1 SPRZEDANY egzemplarz książki 1,5 PLN. Wydawca sypie nakładem od 500 egz. (szczera prawda!) do 2-3 tys., jeśli Autor tzw. "pewniejszy". Mając sprzedany nakład 2000 książek kasuje 3000 PLN, odcina 10% podatku i ma resztę dla siebie. Odpowiednio mniej, gdy nakład mniejszy, odpowiednio mniej, gdy się nie sprzeda, odpowiednio zupełnie nic, gdy Wydawca w ogóle nie zapłaci. W moim przypadku - trafialn ość na takich wydawców - 1/3. A książka, za którą Autor nie dostał pieniędzy jest spalona, nikt jej nie wznowi z sygnaturą: "Kupujcie tylko to wydanie! Zapłaciliśmy Autorowi!"
Kaplica.
Nie płaczę. Piszę - moja frajda, moje zmartwienie. Moja wina, jeśli książka nie sprzedaje się jak legendarne ciepłe (tfu!) bułeczki. Nie moja wina, jeśli Wydawca nie jest w stanie sprzedać książki; na reklamę, promocję i sprawność hurtowni nie mam śladu wpływu. Krach wydanej pozycji może być spowodowany wieloma przyczynami, najczęstsze warianty: Zła Książka + Zły Wydawca, Dobra Książka + Zły Wydawca, Dobra Książka + Dobry Wydawca + Zły Hurtownik, ZK + ZW + ZH i tak dalej. W każdym z tych wariantów Autor traci, W i H - niekoniecznie.
Dalej nie płaczę. Moja frajda...
Jednakowoż, jeśli prześledzimy dalej drogę płatniczą, to łzy zaczynają wzbierać. Otóż gdy Wydawca sprzeda już tę książkę za 15 PLN, to hurtownik dokłada do ceny zbytu 20%. Przypominam, że TwórcaTegoCałegoPrzedsięwzięcia dostaje 10%. Cena hurtowa wynosi już 18 PLN, księgarz kupuje i dokłada 20-25% i mamy w księgarni ca 22 PLN. Patrzcie - Hurtownik często nie płaci za towar, płaci - o ile płaci - po sprzedaży, a zgarnia chyba więcej niż Wydawca. Nie płaci za towar, więc wcale nie dba o to, czy się sprzedaje czy leży w pakach w magazynie, niewyłożony nawet do wzorcarni. Bo co? Nie podoba się? To do innej hurtowni!
Bywałem w hurtowniach, rozmawiałem z kompetentnymi osobami, wiem co mówię, choć nie mówię, że wszyscy Hurtownicy są tacy.
Niewiele, niestety, wydawnictw może sobie pozwolić, i nie ze wszystkimi Autorami, na postawienie twardych warunków - mamona, becalung bitte!
No i patrzcie - książka kosztuje 22 złote, a Autor ma z tego ile? Jeden złoty pięćdziesiąt groszy. A czy dużo mamy aktualnie książek po dwie dychy? Nie. Mamy po trzy. Liczymy, liczymy... Wychodzi mi tak: Autor - 2 złote. Hurtownik 4,5.
Nie piszę tego po to, by wydusić wyższe honoraria, nie będę opasywał łańcuchem gabinetu Prezesa Rady Ministrów. Nie nawołuję do mordowania Hurtowników. Nie wzywam do krucjaty na księgarnie. To są wszystko elementy większej całości. Nie mówcie mi tylko, że to chory układ. To są słowa, które niczego nie załatwiają. Bez jaj - Hurtownik też musi z czegoś żyć, i Księgarz też nie będzie za frykadele siedział w przesiąkniętym celulozą pomieszczeniu. Bo i dlaczego?!
Ja po prostu konstatuję, nie - kontestuję. Konstatuję.
Ja po prostu rumienię się, kiedy pada pytanie: "A ile Pan zarabia na książkach?", może tego nie widać, ale się rumienię. Nie jest to rumieniec zadowolenia.
Zadowolony to ja jestem jak idiota, kiedy książka wyjdzie.
P.S. Za felietony płacą!