Seks, erotyka czy po prostu cielesna miłość w literaturze fantastycznej specjalnie się nie różni od tego, co się działo w tak zwanej literaturze głównego nurtu. Jedna i druga ewoluowały szczególnie zawzięcie na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu ostatnich lat, przy czym należy odnotować, że owe kilkadziesiąt lat temu literatura fantastyczna dopiero wychodziła z pieluch, były to, co prawda, dobre pieluchy, ale jednak, natomiast mainstream miał już za sobą kilka tysięcy lat dokonań i doświadczeń.
Co się więc w tej sferze w literaturze SF i F działo i dzieje?
Z jednej strony duża część autorów nie potrafi, nie chce lub nie może dostrzec jakichś istotnych zmian w tej, nie waham się powiedzieć - ważnym - elemencie ludzkiego życia. Zapewne uważają oni, że nic się nie zmieniło, nie zmienia i nie zmieni, i pewnie dlatego pomijają tę sferę życia, Dotyczy to szczególnie literatury wczesnego okresu, przypomnijmy sobie, jak traktował postacie kobiece nie kto inny jak Juliusz Verne. Kobiety w jego powieściach służyły nie rozrywce ani nawet prokreacji; kobiety, jeśli występowały, to tylko jako pretekst, dzięki któremu mężczyźni przeżywają szereg przygód. To znaczy - mogły stymulować lot balonem, czy - porwane - powodować akcje odwetowe, ale nie pamiętam, czy w całym przeczytanym Vernie choć raz ktoś kobietę pocałował? Może ze dwa razy, w kilkudziesięciu tomach, a i to w rękę. Widać czasy takie były, albo zajęty szperaniem po technicznych nowinkach Verne nie miał czasu.
Weźmy pod lupę inny filar nowożytnej fantastyki, nawet fantasy - Tolkien. Nie jestem takim znawcą Trylogii jak ci, co potrafią (znam takich!) przez sen mówić w języku Elfów, ale Władcę Pierścieni przeczytałem. I co - jeśli jest jakaś kobieca postać to Królowa, a wiadomo - królowe nóg nie mają nóg, więc o żadnych dramatycznych ekscesach mowy być nie może. Nie ma tam również mowy o pettingu, który może się odbywać bez pomocy nóg, ale Tolkien widocznie tego nie akceptuje, albo w jego czasach jeszcze tego nie znano. J.R.R.T posunął się nawet do tego, że niespecjalnie starannie opisał hobbitki, nie mówiąc już o tym, co mogła się dziać w - przytulnych przecież - norkach.
Lem. Lem jest kompletnie aseksualny i w tej materii bezbarwny (jak i okładki jego książek). Popatrzmy - pilot Pirx przeżywa na naszych oczach niemal całe życie i nie widzimy obok niego żadnej kobiety. "W powrocie z gwiazd" już coś się klaruje, ale chyba się nie skonsumowało. Najwyrazistszy wątek erotyczny, jaki sobie przypomniałem, występuje w "Solaris", z tym że bohaterka tam jest albo strasznie zimna, albo jej sukienka nie ma rozpięcia.
Nie ma krwistych i godnych pożądania postaci kobiecych u Strugackich, Borunia i Trepki, Peteckiego, a jeśli (Petecki) są, to opisy igraszek pozostają poza kadrem, jak w międzywojennym kinie, kiedy to para bohaterów się całowała, następowało cięcie i nagle siedzieli przy kołysce.
Zresztą, jeśli nawet coś majaczyło między wierszami, to był to zwykły ludzki ziemski seks. Tu i ówdzie w tej starszej fantastyce wspomina się o jakichś technicznych i farmakologicznych środkach wzmagających doznania - jak chociażby w filmie "Barbarella", ale to margines, i ja też nie uważam byśmy zgodzili się na jakieś zastępcze wszczepy czy garść preparatów farmakologicznych w zamian za ortodoksyjne pojmowaną miłość, seks i erotykę.
Być może ten ascetyzm wynika częściowo z faktu, że literatura głównego nurtu ma dwa czy trzy tysiące lat, a klasycznie pojmowana fantastyka - sto. Fantaści jakby nie umieli wpleść tych wątków do swych utworów, postępowali więc w najłatwiejszy sposób - unikali ich w ogóle. Zmieniło się to po II wojnie, kiedy wiele rzeczy znormalniało i wtedy już bez trudu można znaleźć przykłady autorów i utworów, w których seks i erotyka w tradycyjnym rozumieniu odgrywają znaczącą rolę, są nieodłączną częścią fabuły i służą podkreśleniu dramatyzmu utworu. Należy lojalnie podkreślić, że postępowanie postaci może szokować część czytelników - znakomitymi przykładami są słynna nowela Harlana Elisona "Chłopiec i jego pies" czy " Houston, Houston..." Jamesa Tiptree jra.
Druga część autorów dochodzi od wniosku, że w tej dziedzinie obyczajowości musi dojść do wyraźnych zmian. Posuwają się do demonstracji różnych postaw o różnym stopniu odwagi.
Andre Norton pozwala swoim bohaterom na mieszanie ras - tzn. mężczyzna kocha np. wróżkę, wróżka wzajemnie, i na tym właściwie niezwykłość miłości się kończy. Godzi się podkreślić, że czarownica tak kocha człowieka, że rezygnuje dla niego ze swej mocy.
Podobnie Eddings w cyklu Belgariada - kobieta-elf wychodzi za mąż za człowieka, czarodziej żeni się z morderczynią - właściwie normalka.
W innym "imperialnym" cyklu bohaterka zakochuje się w człowieku z innego świata i nawet ma z nim dziecko.
To są jednakże przykłady ilustrujące możliwość uczucia między - w gruncie rzeczy - ludźmi lub bardzo wyraźnie człekopodobnymi jednostkami.
Nieco jakby odważniej postępowali inni autorzy - na przykład w powieści "Wędrowiec" pierwszoplanowy bohater zapałał uczuciem do kotopodobnej przedstawicielki obcej rasy. Dochodzi nawet do skonsumowania tego uczucia, po którym kotka natychmiast - jak to one - przegania partnera przy pomocy syczenia i prezentacji pazurów. Trzeba jednak sobie powiedzieć, że - choć opisane to jest sympatycznie, a bohatera usprawiedliwia fakt, że znajduje się z ową koteczką długi czas w odosobnieniu - to i tak lekko zalatuje taka miłość pewną łagodną odmianą sodomii. Być może nie jestem elastyczny, może to się zmieni w odległej przyszłości, ale wydaje mi się, że podobny zapaszek dolatuje od wszystkich podobnych wariantów miłości: mężczyzna i rozumna samica płazopodobna, kobieta i inteligentny tapirożbik, oczywiście zarówno od strony ludzkości jak i płazów i tapirów, nie wspominając już o układach homoseksualnych.
Mercedes Lackey, autorka kilku obfitych cykli, w jednym z nich, cyklu w heroldach z Valdemaru uważa, że zgrupowani w bursach adepci sztuki magicznej na pewno będą uprawiali miłość homoseksualną, a nawet jakby sugeruje, że to wzmaga ich magiczne właściwości, niekoniecznie zresztą, bo jeden z tomów to praktycznie para bohaterów odcięta od świata przez zimę i - na dobrą sprawę - jeśli nie walczą o jedzenie i drewno to zawzięcie kochają się.
W innym jej własnym cyklu występuje mag, zboczenia którego to po prostu niemal alfabetyczna lista znanych i nieznanych perwersji.
Znany u nas dość dobrze Dean Koontz w powieści "Zwiadowca piekieł" każe bohaterom nurzać się w seksie uprawianym w trójkącie, którego jednym z elementów jest pies. Trzeba na konto pozytywów Koontza zapisać, że usiłuje zapomnieć o tym wydawniczym wyczynie i zmusić do selektywnej amnezji swoich agentów i wydawców.
Przy okazji zboczeń - różnego rodzaju rytuały, których niemal nieodłącznym elementem są ekscesy seksualne w najprzeróżniejszych konfiguracjach spełniane są nagminne w literaturze grozy, ale - choć elementów banalnie pojmowanej fantastyki jest tam czasem aż za dużo - na tym odnotowaniu faktu poprzestanę.
Natomiast do granic wytrzymałości zmysłów czytelnika posuwa się najodważniej penetrujący rejony miłości fizycznej Philip Jose Farmer. Urodzony w 1918 roku autor wykazuje się absolutnym brakiem szacunku dla jakichkolwiek tabu, znana w Polsce Farmera powieść "Ciała, wiele ciał..." to świat po ekologicznej katastrofie, świat, w którym prokreacja, kopulacja, spełnienie i sama seksualna zabawa są najważniejszym elementem życia ocalałych przedstawicieli ludzkości. Farmer opisuje niemal nieustającą ruję, delikatnie mówiąc - ocierając się o granice dobrego smaku. Który na pewno przekroczył w innej powieści, wydanej u nas tylko kilkanaście lata temu w obiegu tak zwanym klubowym - "Seksrytuał"; jak sam tytuł wskazuje rytuał seksualny, właściwie gromadne orgie, są sposobem komunikacji z istotami nieziemskimi. Jedna z głównych bohaterek, nieskończenie piękna kobieta, okazuje się androidem, który co jakiś czas rozpada się na elementy, a autor z pewnego rodzaju lubością opisuje jak to jedna jej pierś ucieka na niby-nóżkach w prawo, a pępek w lewo i tak dalej, niemal nie pomijając żadnego szczegółu anatomicznego pięknej Vivienne.
Konkluzja - fantastyka nie wypracowała jakiegoś szczególnego sposobu taktowania tej sfery życia. Nic w tym - jak sądzę - dziwnego ani szczególnego, w końcu ani kryminał, ani nawet powieść kobieca nie wypracowały odmiennego szablonu. Nawet nie sięgam do literatury pornograficznej. Wszędzie erotyka występuje w dawce odpowiadającej autorowi i potrzebnej - jego zdaniem - do osiągnięcia założonego celu - ubarwienia fabuły, wyciśnięcia łzy, podniecenia.
Być może młoda ta dziedzina literatury rozrywkowej musi mieć czas na wypracowanie odmiennego stanu prezentacji, musimy po prostu dać jej jakieś kilkadziesiąt lat. Kilkaset. Może kilka tysięcy?
Niniejsze moje gadanie proszę przyjąć jako obserwacje aktywnego dość uczestnika literatury fantastycznej, z jednej strony i obserwacje oraz umiarkowanie aktywnego uczestnika omawianej sfery życia. W każdym razie - bardziej aktywnym w F już nie będę, a w sexie - chciałbym.