Eugeniusz Dębski. Przeczytałem kiedyś w Polsce, że bracia Strugaccy zaczęli pisać z powodu zakładu?..
Borys Strugaccki: To niezupełnie tak, o zakład napisaliśmy naszą pierwszą powieść fantastyczną. Było to w połowie lat pięćdziesiątych, fantastyka w ZSRR stała bardzo źle. Drukowano mało i złą fantastykę, tak zwaną "fantastykę bliskiego zasięgu" - o autonomicznych traktorach, samo wdziewających się kaloszach i tak dalej. To było nudne, a my z bratem byliśmy wychowani na Conan Doyle'u, Wellsie, Bielajawie i przez cały czas jęczeliśmy, że pisze się nie to i nie tak, aż w końcu żona Arkadija, znudzona naszymi narzekaniami, zaproponowała: "Skoro jesteście tacy mądrzy, to siądźcie i napiszcie sami lepiej". Założyliśmy się o butelkę szampana. Od tej chwili zaczęła się poważna, systematyczna, profesjonalna praca braci Strugackich. Chociaż pisaliśmy i wcześniej, co prawda do szuflady, jak amatorzy.
E.D. Profesjonalna praca... Przecież od strony zawodowej byliście ukształtowanymi ludźmi...
B.S. Profesjonalnie - to znaczy: to, co pisaliśmy miało być opublikowane. Do tego czasu Arkadij napisał 5 opowiadań do szuflady, ja - chyba - dwa. Wszystkie fantastyczne. Arkadij ze swoim przyjacielem napisali dokumentalną nowelę "Popiół Bikini" o japońskich rybakach, którzy ucierpieli od wybuchu na atolu. Ale to wszystko było pisane, żeby przeczytać w kręgu rodzinnym, dopiero przy okazji tego zakładu pojawił się warunek - napisać i opublikować.
E.D. A co z tymi opowiadaniami, które wpadły do szuflady - pokazaliście je komuś, czy tam zostały?
B.S. To były bardzo słabe opowiadania, do tej pory nie ruszaliśmy ich... Więcej: brat do śmierci, a ja tej pory wstydzę się naszej pierwszej powieści. " Kraina purpurowych obłoków" dostała całą masę nagród i wielu ludziom się podoba, ale dla nas była to pierwsza i najbardziej niekochana powieść. Tak mocno niekochana, że kiedy wychodziło pełne wydanie dzieł Strugackich to - naprawdę - wybłagano u mnie zgodę na publikację tej powieści, dla - że tak powiem - pełni wydania.
E.D. Największa porażka i największy sukces?
B.S. Porażka - jak wyżej - "Kraina purpurowych obłoków", nie czytałem jej chyba ze dwadzieścia lat i nie czytałbym, gdybym nie został zmuszony. Z największym sukcesem sprawa trudniejsza, nie ma tu jakiegoś jednego szczytu, istnieje raczej "górskie pasmo" - mniej więcej ta sama wysokość: "Miliard lat przed końcem świata", ślimak na zboczu", "Grad obrieczonnyj" ("Miasto skazane"), "Otiagoszczennyje złom"("Obarczeni złem"), pięć czy sześć powieści, które były nam najbliższe. Przypominam sobie, że kiedyś wykonaliśmy taki eksperyment - każdy z nas niezależnie od drugiego wypisał pięć najlepszych rzeczy braci Strugackich, nasze listy zgadzały się z dokładnością co do jednej pozycji, to znaczy 4 utwory wybraliśmy zgodnie.
E.D. To jest jasne - wszystkie dzieci są kochane...
B.S. Tak, ale z niektórych jesteś dumny, inne kochasz, a jeszcze inne się nie udały.
E.D. Sądzę, że kiedyś nie zarabialiście na fantastyce tyle, żeby z niej żyć?
B.S. Wręcz przeciwnie - byliśmy zawodowymi pisarzami, którzy pisali, publikowali i zarabiali tyle, żeby nie imać się innych rzeczy. Począwszy od 1965 roku zacząłem pisać zawodowo i żyłem z tego, a Arkadij nawet o kilka lat wcześniej. Bywały okresy, na przykład lata siedemdziesiąte, kiedy po na skinienie rączki szefostwa przestano nas drukować. Arkadij wrócił do pracy, ja do pracy nie wróciłem, sprzedałem swoją kolekcję znaczków i z tego przez kilka lat żyłem, póki atmosfera się nie oczyściła. Poza tym - kiedy nawet nie wydawano naszych rzeczy w ZSRR, to wydawano za granicą. Może zabrzmi to dziwnie, ale przez długie lata bracia Strugaccy byli najczęściej wydawanymi na Zachodzie radzieckimi pisarzami, nie - na przykład - Aksionow czy Iskander. Ma sami nie uważaliśmy się za twórców z pierwszej dziesiątki czy nawet dwudziestki radzieckich pisarzy, lokowaliśmy siebie gdzieś w trzydziestce, dlatego byliśmy zdziwieni popularnością na Zachodzie. Reasumując więc odpowiedź - mogliśmy przyzwoicie żyć z honorariów albo krajowych, albo zachodnich.
E.D. Czy spróbowałby pan przewidzieć trendy we współczesnej fantastyce, kierunki? Czy fantasy długo będzie dominowała?
B.S. Aktualnie mamy w Rosji do czynienia z wyraźnym boomem na fantasy. Fantasy zawsze w ZSRR była zakazana. Gdyby ktoś napisał bajkę o rycerzu, który potyka się ze smokami, przyjaźni z elfami, kradnie księżniczkę... Tego nikt by nie wydrukował. A fantasy, w gruncie rzeczy, to literatura miecza i smoków... Aktualnie, kiedy zapotrzebowanie, szczególnie dzieci i młodzieży, na fantasy jest ogromne - rozkwita ona jak piękny i dumny kwiat. Zajmuje trzy czwarte ogółu publikowanej fantastyki, może nawet więcej. Czy ma przed sobą przyszłość - nie wiem, ale w Rosji to zjawisko nowe, a przecież od dawna z powodzeniem jest wydawana w wielu krajach. Jest to stabilny mocny strumień literatury, dający zysk autorowi, wydawcy... Sądzę, że w najbliższych dziesięciu latach sprawa się ustali, fantasy zajmie odpowiednie dlań miejsce - drugie, trzecie, ale nie będzie to już takie, rozlane od horyzontu do horyzontu, morze. Natomiast sądzę, że należne pierwsze miejsce zajmie to, co z bratem nazywaliśmy fantastyką realizmu czy też realizmem fantastycznym. To jest ta dziedzina, w której my pracowaliśmy, w której siedzi Rybakow, Stolarow, Geworkjan i wielu wielu innych naszych pisarzy.
E.D. Nie korciło pana nigdy napisać coś w konwencji fantasy?
B.S. Kiedyś tam, w początkach kariery napisaliśmy "Poniedziałek zaczyna się w sobotę" czy "Bajkę o Trójce", które są - w pewnym sensie - fantasy, to znaczy tak uważają teoretycy, a przecież pisząc to nie znaliśmy nawet takiego słowa. Natomiast są tam magowie, czarodzieje...
E.D. Ale magia jest przedmiotem analizy Naukowego Instytutu, to nie magowie z leśnej chatki ze spiczastymi czapkami na głowie...
B.S. Tym nie mniej są to bajki, rozgrywaliśmy w nich bajkowe motywy. Natomiast klasyczną fantasy, we współczesnym tego słowa znaczeniu, nigdy-przenigdy pisać nie chcieliśmy. Ja osobiście - nie znoszę tej konwencji. Jako członek wielu konkursowych komisji zmuszony jestem czytać dziesiątki tego typu utworów, ale - przyznaję - rzadko to robię, czytam początek, zaglądam do środka i na koniec. Wszystko staje się dla mnie jasne i dlatego mnie to nie interesuje. Natomiast obstaję przy stwierdzeniu, że przyszłość fantastyki to fantastyka realistyczna. Popatrzmy, na przykład, na "Fausta" Goethe. Gdyby ktoś napisał to dzisiaj byłby to klasyczny fantastyczny czy też magiczny realizm. Najpoważniejsze ludzkie problemy ukazane w świecie nieco zwichrowanym, dlatego, że pojawił się w nim diabeł. Inny przykład: "Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa, zwyczajna współczesna autorowi Moskwa i patrzmy co się dzieje z miastem i ludźmi, jak utwór staje się relacją z realistycznych wydarzeń wywołanych fantastycznym elementem. To jest metoda istniejąca od dawna - Kafka, Edgar A. Poe, cała twórczość Hoffmanna... To ponadczasowy styl, maniera, gatunek, podejście do świata... A co się tyczy science fistion to jej czas chyba minął, zainteresowanie czytelnika osłabłB.S... Bo - cóż to jest fantastyka naukowa? Jest to literatura opisująca konflikt, kontakt, zderzenie człowieka z przyrodą. Ma ona swoje szczyty - "Niezwyciężony" Lema to szczyt SF, czy też "Andromeda" Crichtona. Wspaniałe rzeczy, niewątpliwie. Ale jest to gatunek specyficzny, nie o stosunkach międzyludzkich, a stosunkach człowieka i świata zewnętrznegB.S. Jeszcze kilkanaście lat temu człowiek wierzył, że Nauka się rozwinie i rozwiąże wszystkie problemy; kiedy istniała wiara w Naukę, kiedy Naukę kochano - kochano i SF, bo odzwierciedlała tę wiarę i miłość. Chociaż - trzeba jej to przyznać - SF wyraźnie stwierdzała, że oprócz pożytku niesie katastrofy, ból i rozpacz, a może nawet więcej tego drugiego, ale jednocześnie podtrzymywała autorytet Nauki. W ostatnich latach autorytet Nauki upadł, ludzie pojęli, że przynosi ona więcej szkody niż pożytku, dlatego przestała być ciekawa SF. Bo cóż - przylecimy jakąś planetę, a tam są rozumne żaby, no to co z tego? To już było! I co nam do nich?! Może już lepiej wróćmy do naszej starej dobrej przeszłości,, do czasów kiedy żyły elfy i smoki" i bawmy się w fabuły z nimi. Dlatego prestiż SF upadł i nie potrafiłbym nawet powiedzieć kto w Rosji pisuje SF.
E.D. Czy warto walczyć z amerykanizacją w fantastyce?
B.S. Absolutnie nie! Jestem zagorzałym przeciwnikiem jakichkolwiek form walki z kulturą. Kultura amerykańska jest pewnym wzorcem kultury masowej W procesie mutacji jej form powstały formy doskonałe: muzyki narodowej, filmu i literatury i nic się na to nie poradzi. A to, że na półkach królują Amerykanie?.. No to ja mówię naszym: "Uczcie się. Bijcie ich piórem, zwyciężajcie, szukajcie własnych dróg. Zróbcie tak, żeby wasze utwory były kupowane chętniej niż amerykańskie!". To jest - w końcu - jakaś forma rywalizacji.
E.D. A to, że ze stu amerykańskich pozycji warte przeczytania...
B.S. Już mówię! Jest takie prawo Sturgeona: "90% wszystkiego jest nic nie warte!". Cokolwiek byśmy wzięli - 90 procent jest nic nie warte. Najśmieszniejsze jest to, że to prawo odnosi się nie tylko do producentów wartości kultury, ale i do jej konsumentów, ponieważ 90 % czytelników jest nic nie warte, 90% miłośników muzyki - nic nie warte. To barbarzyńcy, ale w wyniku ich barbarzyńskich działań realizowane jest jedyne godne tej nazwy prawo - każdemu, co chce. Jeśli jesteś wystarczająco wykwalifikowanym czytelnikiem, jeśli masz już duże doświadczenie i intelekt, to Rynek powinien Ci zaproponować niewielkie stoisko, dla Ciebie i Takich Jak Ty. Niewielkie nakłady, ale musi to być. Jednocześnie ludzie, którzy nie czytają tej wysmakowanej literatury, muszą mieś dostęp do lad, na których leży góra książek w pstrych okładkach. A już na pewno wszyscy, którzy chcą z przyczyn narodowościowych wprowadzić te lub inne ograniczenia powodują, że prędzej czy później wprowadza się cenzurę, która, z kolei, uderza nie w miłośnika czytadeł, a w intelektualne elity.
E.D. Czy zazdrości pan komuś jakiegoś utworu?
B.S. Zdarza się, ale rzadkB.S. Istnieją dwa rodzaje zazdrości - czarna i biała. Czarna, kiedy się trzęsiesz ze złości. Takiej nie przeżywam. Biała to taka, kiedy myślę sobie: "Ot, sokół. Pięknie napisał, szkoda, że nie przyszło mi to do głowy. Trudno - wymyślę coś innego!". A co do walki z kimś... Powiem tak. Przez wiele lat sytuacja braci Strugackich w fantastyce była taka, że przodowali oni w niej z bardzo dużą przewagą. Po prostu - idziemy w pustce: z przodu nie ma nic i nikogo, a z tyłu nawet nie słychać tupotu nóg. Dotyczy to - rzecz jasna - Rosji. Kiedy zmarł brat, gdy przyhamowałem, nagle widzę z lewej - Rybakow, z prawej - Stolarow, obok - Pielewin, wyprzedzają mnie, wyprzedzam ja ich. W sumie nagle pojawiło się uczucie, że już nie jestem sam, a w grupie.
E.D. Jak pracowaliście z bratem?
B.S. To standardowe pytanie, na które z bratem odpowiadaliśmy wiele razy... Istnieje wiele sposobów pracy zespołowej. Wypróbowaliśmy je bratem, tak sądzę, wszystkie. I już w sześćdziesiątym, czyli pięć lat po rozpoczęciu wspólnej pracy znaleźliśmy jedyny dobry i wydajny dla nas sposób. Zjeżdżaliśmy do jednego punktu przestrzeni... Gdy żyła jeszcze nasza mama - do mamy, gdy jej nie stało - na przykład do domu pracy twórczej. Jeden z nas siadał do maszyny, zazwyczaj Arkadij, ponieważ twierdził, że piszę bardzo nieładnie i niechlujnie. Co mnie bardzo cieszyło i radośnie ustępowałem mu miejsca. Drugi z nas siadał obok czy chodził po pokoju i zaczynała się praca, podczas której ustny brudnopis stawał się czystym maszynopisem. Plan, bardzo szczegółowy, konspekt były przygotowane wcześniej, podczas wieczornych spacerów, poprawiania poprzednich utworów i tak dalej. Wiemy więc, że siadamy do takiej sceny: bohater spotyka nieziemca, który może spowodować wyrastanie na ciele człowieka włosów, na przykład.
E.D. Przepraszam, czy to jakaś do mojej łysiny aluzja?
B.S. Broń Boże! Niech będzie, że zęby.
E.D. Dziękuję - zębów mam istotnie więcej niż włosów.
B.S. No to już nie wiem. Przyjmijmy, że nieziemiec posiada jakąś zdolność. To jest już wiadome, scena obgadana. Któryś z nas proponuje więc zdanie: "Przybysz był straszny". Zaczynamy smakować: on nie jest właściwie straszny, raczej wieje od niego obcością, nie tu jest jego miejsce. Dobra, pisz: "Przybysz był dziwny". Lepiej. Piszmy: "Coś wydało mu się dziwnym w tym niskim człowieku". Dodajmy: "... w tym niskim człowieku z uśmiechem psa". Nie, przesadziłeś z tym psem. Ale ma przecież straszne zęby, same kły. No to co - przesuńmy to na później. Zostawmy tak: "Czymś dziwnym wiało od tego niskiego szarego człowieka". Dobra, następne zdanie!..
E.D. Taka metoda powodowała, że powieść pisaliście dwa lata?
B.S. Wszystkim tak się zdaje! W rzeczywistości - dyskutując tak nad każdym zdaniem - odbywaliśmy 99% czyszczenia brudnopisu. Takie zdanie obsmakowane ze wszystkich stron wchodziło niemal na pewno do czystopisu, nie mieliśmy jedenastu brudnopisów, a dwa! Pierwszy leży dwa miesiące, spotykamy się, przepisując poprawiamy i koniec. W najlepsze lata, kiedy byliśmy młodzi, zdrowi i pełni entuzjazmu pisaliśmy siedem stron dziennie. Dwa - trzy spotkania pozwalały nam skończyć powieść. Poprawki szły jeszcze szybciej - dziesięć stron na dzień. To był, w istocie, bardzo efektywny sposób pisania. Oczywiście - możliwy tylko w przypadku ludzi, którzy pracują na jednej fali, rozumieją się od aluzji, żeby nie trzeba było objaśniać dlaczego wolę to słowo od innegB.S. Często pisaliśmy dialogi dzieląc się na role, ja - przybysz, on - człowiek. Czasem zamiast pracować kłóciliśmy się, przy jakichś superważnych narracyjnych zakrętach.
E.D. Kto komu ustępował?
B.S. Mieliśmy dokładnie rozpracowany system. Nie podoba ci się zdanie - zaproponuj swoje, lepsze. I proponuj tak długo, póki nie przekonasz tego drugiegB.S. Nie wolno było po prostu wykreślić... Zdarzało się, rzadko, ale jednak, że trafiała kosa na kamień. Nie podobał mu się jakiś akapit, ale nie potrafił powiedzieć dlaczegB.S. A mnie się podobał i nie potrafiłem sprecyzować z jakiej przyczyny. Wtedy rzucaliśmy monetę. W rzeczywistości więc jest to bardzo efektywny sposób i teraz, kiedy zostałem sam, jest niewyobrażalnie ciężko, bo praca zawsze była dialogiem, sprzeczką, konfliktem pomysłów... A z kim mam teraz się sprzeczać?
E.D. A nowy partner?
B.S. Nie... Myślę, że to niemożliwe...
E.D. Internet... Czy to zagrożenie dla książek?
B.S. Całkiem niedawno pan Stanisław udzielił wywiadu gazecie "Niewskoje Wriemia", gdzie napisał, że widzi w Internecie straszliwe zagrożenie dla kontaktów ogólnoludzkich, że niby wraz z rozwojem Internetu zaniknie potrzeba kontaktów. Absolutnie się z tym nie zgadzam, dlatego, że ludzie, którzy łakną kontaktu skończą sesję przy monitorze, wyjdą na ulicę i pojadą do znajomych. Natomiast - i to jest cudowne - Internet daje możliwość kontaktowania się ludzi, którzy wcześniej z różnych powodów kontaktować się nie mogli.
E.D. Powiedziano mi, że pojawiła się na rynku powieść, której autorem jest pan, ale opublikował ją pan pod pseudonimem Witickij. Dlaczego?
B.S. Taka była stara umowa z bratem... Umówiliśmy się, że jeśli któryś z nas będzie pisał coś poważnego sam, to będzie używał pseudonimu. Mój brat napisał kilka powieści sam, pojawiły się pod pseudonimem Jarosławcew. Kiedy ja napisałem powieść - zrobiłem to samB.S. Pod własnym nazwiskiem mogę publikować artykuły, szkice, polemiki, jako autor beletrystyki - już nie.
E.D. Czy może pan wyliczyć trzy najlepsze rosyjskojęzyczne utwory fantastyczne?
B.S. Oczywiście na pierwszym miejscu - "Mistrz i Małgorzata" (długa chwila zastanowienia). Dawno nie czytałem klasyków, dlatego nic mi do głowy nie przychodzi.
E.D. A z fantastyki światowej?
B.S. Niewątpliwie Wells. Ojciec współczesnej fantastyki. "Wojna światów", genialna.
E.D. Gdyby jakiś przybysz z Uniwersum poprosił jednym zdaniem ukazać największą cnotę ludzkości i jej największy grzech?
B.S. I jednym i drugim jest jego nieopisywalna stabilność. Bo jest to system, którego nie da się wyprowadzić ze stanu równowagi, zniszczyć w całości. To taki organizm samoregenerujący się i istniejący wiecznie. To jego gigantyczna cecha pozytywna, gwarantująca istnienie i przyszłość. Z drugiej strony - elementem tej stabilności są prawa zachowania głupoty, nikczemności. To również elementy gigantycznej stabilności i konserwatyzmu organizmu. Tu są więc i plusy i minusy tej samej strony.
E.D. I już na zakończenie rozmnowy: czy wie pan coś o losach swoich książek w Polsce?
B.S. O tak, Wydawnictwo SR wydaje nasze powieści. Zostało do wydania kilka - "Chiszcznyje wieszczi wieka" ("Drapieżne rzeczy wieku"), "Popytka k biegstwu" ("Próba ucieczki"), "Grad obrieczennyj" ("Miasto skazane"), "Otiagoszczennyje złom" ("Obarczeni złem") - nasza ostania rzecz. Nasza tłumaczka, Irena Lewandowska powiedziała, że nie wierzy, by ta powieść wyszła w Polsce, bo Polska jest krajem katolickim, i nie lubią tu żadnych ćwiczeń w dziedzinie religii, a "Otiagoszczennyje złom" jest zbudowane na dość "chuligańskiej" interpretacji Biblii.
E.D. Dziękuję serdecznie za rozmowę.