Przeczytałem "Grę Endera", nie wstrząsnęła mną i nie poczułem owej zazdrości, która dla mnie jest ważnym miernikiem wartości utworu SF. Nie uznałem Carda za pisarza wybitnego; tak, tego samego Orsona Scotta Carda, którego tak uparcie na odnowiciela gatunku i pisarza kultowego lansują określone koła. Wydał mi się idiotycznie nieprawdopodobny pomysł, któremu z godnym lepszej sprawy namaszczeniem oddawał się w pierwszej zaproponowanej Polakowi powieści. Umówmy się -taktyki zaproponowane przez tytułowego bohatera są znane każdemu kapralowi, a pomysły strategiczne dzieciaka są na poziomie właśnie dzieciaka, ingerencja zaś rodzeństwa w losy świata jak najgorzej o tym ostatnim świadczy i tak dalej. Pewnie -zapowiedzieć, że za chwilę na scenę wkroczy geniusz, i udowodnić to swoim słowem, a jego czynem jest niezmiernie trudno i mało któremu pisarzowi się tak naprawdę to udaje. Pozytywnym przykładem może być doktor Lecter z "Czerwonego smoka" i "Milczenia owiec", na negatywne przykłady szkoda miejsca. W każdym razie uznałem "Grę Endera" za knot, choć warsztat musiałem ocenić wysoko i tym bardziej żal mi było zmarnowanego potencjału. Ale trudno -nie mój potencjał.
Byłem rozkosznie rozczarowany "Mówcą umarłych". To, co lubię -krwista fabuła, suspensów skolko ugodno, o warsztacie -patrz wyżej.
Chciałem się pochlastać męcząc Z "Alvinem", przeczytałem "Glizdawce" z przyjemnością zaledwie i z ba-ardzo umiarkowaną przyjemnością zaliczyłem "Pamięć Ziemi". Po drodze zmęczyłem drugą część "Alvina" (papa, beznadzieja i popelina - może i smakowite dla Amerykanina z tymi wszystkimi odnośnikami i aluzjami do historii, mitów, opowieści, ale dla mnie -nuda do sześcianu) i "Ksenocyd" -pomemłane, łzawe -Pętają się po stronicach bohaterowie, deklarują różne swoje stany i popierają to czynem: jeśli ktoś mówi, że mu nudno, to i my musimy się nudzić, jeśli ktoś odczuwa rozpacz, to my musimy rozpaczliwie się przy tym nudzić itp. Zeznaję tak, by nie zarzucono mi nieznajomości twórczości, choć na swój prywatny użytek wyznaję zasadę, że jeśli męczy mnie pierwsza ćwiartka powieści, to nie zażyję rozkoszy, czytając resztę, i to mnie, jak dotąd, nie zawiodło. Poza tym chcę uświadomić PT Czytelnikowi, że mój stosunek do 0.8. Carda jest raczej niechętny, właściwie -był. Bo oto podczas lektury drugiej części cyklu o Nad d u s z y ("Wezwanie Ziemi") wcale nie wstrząśnięty ani pierwszą, ani tym bardziej tą drugą, uświadomiłem sobie, że jednak Carda należy czytać i popierać. Doszedłem do takiego wniosku pod wpływem zaledwie kilkunastu z rosyjska brzmiących wtrętów do powieści. Zauważyłem je -w końcu czegoś mnie uczono, ze skutkiem - już podczas lektury pierwszej części, ale nie analizowałem, bo i nie znalazłem do tego powodu. Dopiero druga część -skończyłem, skrzywiłem się lekko i zabrałem do czytania czegoś innego, po chwili jakiejś dotarło do mnie, że należy się Cardowi zadośćuczynienie; przede wszystkim pokajałem się wewnętrznie, potem postanowiłem zrobić to publicznie. (Tak to powinno być załatwiane -pewnego dnia zadzwoniła do mnie incydentalna znajoma i mówi: "Chcę pana przeprosić za pewną rzecz, mianowicie wczoraj, kiedy mnie pan odwoził do domu, coś strasznie mocno pachniało w pana samochodzie, nawet śmierdziało i -bardzo pana przepraszam -ale pomyślałam, że to pan się tak uperfumował. Tymczasem w domu okazało się, że miałam w torebce dwa flakoniki próbek perfum, i to one się wylały. Tak więc dzwonię, żeby przeprosić". Ja, skonsternowany, na to: "Noo... Fajnie, tylko że ja nawet nie wiedziałem, że pani tak o mnie myślała". A ona: "Nie szkodzi, ja wiedziałam").
Panie Card -przepraszam, ja też niewłaściwie o Panu myślałem. Sorry.
Skrucha mnie wzięła po owych rosyjskojęzycznych wtrętach. Zaraz wyjaśnię, a na razie -żeby zapanowała między nami pełna jasność -krótki ich przegląd:
Widać z tego, że nie jest to takie użycie rosyjskiego, jak na przykład w "Pieśni dla Lyanny" George'a R.R. Martina z pierwszego numeru "Fantastyki", gdzie czerwony Greeshka pożera umysły i samych ludzi, a jest to aż nadto przejrzysta aluzja Do Wiadomo Czego. Card użył tych rzeczowników i przymiotników na pierwszy rzut oka trochę bez sensu, może podpuszczony przez jakiegoś rosyjskiego emigranta, który zrobił mu dowcip i przetłumaczył na przykład "zadziorni" na "potok gawna", a następnie schował pysk w kołnierzu i oddał się serdecznemu chichotowi. Taka interpretacja wydaje mi się uproszczona i uwłaczająca Cardowi, którego przeważnie uważam za nudziarza, ale inteligentnego, a o warsztacie - patrz wyżej. Myślę, że załatwił tę sprawę sam, za pomocą słownika, pewnie komputerowego, przy tym albo słownik niechlujnie był zmontowany, stąd pewne błędy, albo sam autor nieuważnie przepisał, może też tłumacz, w końcu zna angielski nie rosyjski, dołożył się do owych przekrętów.
Ale przecież nie o błędy w rosyjskim mi chodzi, nie zamierzam wystawiać mu słabej trójki na okres. Wydaje mi się, że użycie owego rosyjskiego nie miało i nie służy charakterystyce postaci, nie awizuje miejsca produkcji Nadduszy, właściwie nie służy niczemu, poza jednym -jest próbą ubarwienia utworu, a każdą próbę docacania mojego ukochanego gatunku oceniam bardzo wysoko. Wydaje mi się, że wyżej należy ocenić taką zabawę z językiem, nawet obcym, niż proste, mechaniczne, zwyczajne wprowadzenie do utworu jędrnie brzmiących imion i terminów, Card jakby więcej daje z siebie Czytelnikowi, a to należy docenić. Nikt, kto czytuje fantastykę, nie powie, że nie ma dość wszystkich tych imion z wieloma "y", "r", "gh" i "cth" oraz obowiązkowym apostrofem skierowanym ewentualnie w prawo, jeśli autor chce być za oryginalnego uznany. Natomiast Cardowa zabawa z językiem, takie smaczki wprowadzane do utworu, i wrzucane od niechcenia zabawuszki ze słowem i wyobraźnią, bardzo-bardzo służą Fantastyce, popychają ją, poeksploatowaną biedaczkę, do przodu. Wolno, bo wolno, ale grunt, że w ogóle.
Dlatego uważam, że Orson Scott Card jednak znaczącym pisarzem jest i jeśli -postuluję -zaniechamy wydawania hermetycznego w jakiś sposób "Siódmego syna", a poszukamy w jego twórczości powieści podobnych do "Mówcy umarłych" (na pewno są, w najgorszym wypadku właśnie się kończą pisać, poczekamy), można będzie mówić szczerze: wielki i oryginalny.