Jestem człowiekiem na ogół nie ulegającym przesadnym emocjom, rzadko kiedy daję się porwać czemuś, co nie sam wymyśliłem. Udało się to jednak dawno temu Stanisławowi Lemowi. który na czyjeś pytanie o to, kiedy utwór jest fantastyczny, a kiedy nie, odpowiedział mniej więcej tak: Jeśli analizowany utwór obedrzemy z całej fantastycznej otoczki, jeśli zabierzemy mu wszystkie atrybuty fantastyki, a utwór będzie się trzymał kupy - znaczy, że nie jest to fantastyka.
Zaraz potem trafiłem w "Fantastyce" na opowiadanie (autor, autor???), w którym na pokładzie liniowca kosmicznego ma się odbyć inspekcja, a załoga odkrywa, że w księdze inwentarzowej jest zapis "pipok": owego pipoka nikt nigdy nie widział na oczy, nikt nie przypomina sobie, co to było i do czego służyło, ogólnie wiadomo tylko, że inspektor jest wyjątkowo upierdliwy i pipoka nie podaruje, być on na pokładzie musi. Zdesperowana załoga montuje z rur i innych durnych detali coś, co zamierza wcisnąć inspektorowi jako pipoka, nie może się, drań, na wszystkim znać. i okazuje się podczas tej inspekcji, że ów pipok, to "pies pok", czyli żyjąca kiedyś tu psina. Pies pokładowy dawno kojfnął, a załoga wyszła na durni. No i dobrze.
Przeczytałem opowiadanie i zacząłem zastanawiać się: co mnie w nim gryzie? Inni czytelnicy nawet je sobie chwalą (nie podam nazwisk), a mnie ono swędzi, i wtedy przypomniałem sobie Lakmus Lema - odarłem opowiadanie z fantastycznej scenografii i masz! Żyje! Przecież może to być opowiastka o statku marynarki handlowej dowolnej bandery. Albo marynarki wojenne; J.w., albo - po co ta marynarka? - o dowolnej komórce uczelnianej, w której co jakiś czas dochodzi do kontroli inwentarza i zadawane są pytania: "Pod numerem SJ0578290 widnieje w księdze inwentarzowej pozycja "kalendarz ścienny na rok 1992". Gdzie jest ten kalendarz?"
Z dziką odtąd radością, niczym przysłowiowe już dziecko z brzytwą, zacząłem chlastać ową definicją na prawo i lewo -drżyjcie autorzy - co pozwoliło mi odkryć prawdziwą naturę kilku utworów. Żeby uwiarygodnić te słowa, powiem, że poddałem spóźnionej analizie również i przede wszystkim własne twory, i tak udało mi się odkryć wśród wydanych powieści jedną, która dzięki LL ukazała swoją prawdziwą naturę (czteropak temu, co powtórzy mój wyczyn) i mimo wyraźnych aspiracji do bycia powieścią SF, tak naprawdę nią nie jest.
Nie Jestem pewien, czy ktokolwiek posługiwał się tą bronią, niniejszym daję tę potężną giwerę wszystkim recenzentom świata. Sądzę, że to ważne, by zaczynać pracę nad rżnięciem tekstu od stwierdzenia, czy to w ogóle z naszej parafii; tak się postępuje zawsze - najpierw stwierdźmy, czy denatka w ogóle nie żyje, a potem, który komisariat ma się zająć łapaniem Kuby R.
Tak postępując, kropnąwszy kroplą LL w powieść Konrada Lewandowskiego z nieco manierycznym T. pośrodku, wykażemy. iż za chińskiego luda powieść owa do fantastyki nie należy. Przypomnijmy, że rzecz toczy się w okolicach i na podejściach miasta-mostu nad Otchłanią. Intryga dotyczy w głównej mierze przejęcia władzy nad owym mostem, a w każdym razie, odrzucając wszystkie ozdobniki, wokół tego problemu intryga się obraca. Jeśli zabierzemy powieści most, gigantyczną konstrukcję nad niemierzalną szczeliną, na dodatek most (którego rozbudowa się nie udaje) oddzielający od siebie gigantyczne połacie krain, jeśli więc ów most skasujemy, to zostanie nam powieść dworska/romans o intrygach, miłości i zdradzie, szlachetnych intencjach i rozterkach, planach i rzeczywistości, rozbieżnościach między chcieć i móc, a potrafić. W każdym razie powieść na pewno będzie się trzymać kupy bez mostu, co - stosując LL - niezbicie udowadnia, że "Most nad otchłanią" powieścią fantastyczną nie jest. Ale gdyby była? Albo gdyby nie zastosować LL?
A, to co innego-
Wówczas jest to powieść, w zamierzeniu, dla mężczyzn. Z czego to wnoszę? Z obfitości męskich informacji. 570 słów poświęconych na opis ładowania arkebuza - bez wstawek typu: "Dziękuję ojcze - Andremil uśmiechnął się blado...". 350 stów na opis wkładania pancerza i kapelusza, który kończy się (oczywiście, jakby inaczej) słowami: "To wszystko". Nie dajcie się tym słowom zwieść - o broni dużo jeszcze będzie. Natomiast o miłości 454 słowa, w największym fragmencie, czyli pomiędzy arkebuzem a pancerzem. Ale by być ścisłym, skoro już do aptekarskiej wagi zasiadłem, w opisie gry miłosnej początki są takie:
"Puścił Syntię, odstąpił o krok. Najpierw zrzucił z głowy hełm z kapeluszem, potem bandolet, naramienniki, pas. Syntia patrzyła na niego. (A co jeszcze mogła, biedna, w tym momencie robić -kobieta w ramach ars amandi zdejmująca naramienniki nie wygląda dobrze- Wtręt mój - E.D.). Bez pomocy trudno było zdjąć cztery segmenty pancerza, ale Andremil poradził sobie w minutę. Zerwał z przedramion nałokietniki. Pozostała tylko przeklęta osłona krocza. Gdy zaczął manipulować przy mocujących ją sprzączkach, Syntia spłoszyła się. Ze zdławionym jękiem uciekła do stołu, oparła oń, schowała głowę w ramiona. Andremil odgadł, o czym ona myśli.-," Tu przerwę cytat, domysłom czytelnika zostawiając kwestię, o czym Syntia w tym momencie myślała, dodam tylko zjadliwie, że mówienie o tej części pancerza "przeklęta osłona krocza" jest nie fair wobec osłony, którą każdy chłop na wojenkę chętnie wdziewa i czasem wielce jest jej zobowiązany, więc czarną niewdzięcznością jest wyklinanie tylko dlatego. że za chwilę może dojść do bara-bara. W końcu, jak kocha, to poczeka, aż się tę osłonę zerwie (tu wtrącę raz jeszcze - na ogół mężczyzna w sytuacji podbramkowej ma problem ze skarpetkami, Masterton radzi je dyskretnie zedrzeć z siebie wraz ze spodniami; w powieści biedny Andremil musiał "minutę" zdzierać cztery segmenty pancerza, przez cały czas bacznie obserwowany przez Syntię, oczekującą na jałowym biegu, koszmar (przyśnić się może!); u Konrada T. Lewandowskiego poczekała i nie żałowała. Inna sprawa, że kobieta rozpalona jak fajerka kuchni węglowej zdobywa się na agresywne wezwanie:
"Posiądź mnie!", co brzmi tak straszliwie nudno, sztucznie i cnotliwie, że na miejscu kochanka dałbym w długą przez most nader ochoczo. Do Andremila zaś wróciwszy, nie ubliżając ani jemu, ani tym samym pośrednio Autorowi, wiemy, że z jednej strony całą swoją kondychę opiera na zapasach w pościeli (" [...] od lat nie uprawiał wojskowej gimnastyki. To. że ciężar zbroi nie wtłoczył go teraz w podłogę, zawdzięczał tylko temu. że zwykł wiele czasu i uwagi poświęcać niewolnicom w łożu. Tego typu zaprawy nigdy mu nie brakowało!"), z drugiej -jak doszło co do czego, to niemal nie spaprał całej sprawy, bardziej się zajmując mieczem w pochwie niż czym innym. Ale - jego kłopot. Gorzej natomiast, że wykazuje się on spaczoną psychiką w innej materii, otóż przez całą powieść dzielnie walcząc ze szkodliwymi dla Ojczyzny (Mostu) opcjami, dzielnie i zajadle walcząc o jego (Mostu) dobro, nagle na przedostatniej stronie za karę (ZA karę"!) oddaje władzę koledze po fachu. Który, zresztą, karę ową zarobił też dla dobra mostu ukatrupiwszy Jednego mnicha. Zadumałem się nad tym fragmentem powieści, pomyślałem: Cóż zrobiliby politycy nasi i inni. żeby tylko tak być ukaranymi?' Strach pomyśleć i hadko nawet- Wyrżnęliby wszystkich mnichów, skruszyli podpory wszystkich mostów, kłamali, podjudzali i krzywoprzysięgaliby aż miło! Na szczęście taka kara zrodziła się tylko w umyśle fantasty, a wszyscy oni trochę są porąbani. Poza tym, gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że urząd doży taki słodki nie był, po wysłuchaniu bowiem wyroku Andremila "Oblicze Severa pokryła trupia bladość". Potem jednak trochę ochłonął, bo zaczął rozważać pozytywy: "(...) opuścił salę, nie wiedząc, czy ma się cieszyć, czy rozpaczać...", skoro się wahał, to może jednak było coś miłego w funkcji dla powieści kluczowej.
Ale ad rem. Jeśli pamiętacie, były w historii SF takie czasy, kiedy autorom płacono od słowa, pamiętam ktoś ze znacznych pisał mniej więcej tak: Dostawałem za słowo pięć i pół centa.., Policzmy, za arkebuz K.T.L. dostałby $31,35, za pancerz $19,25 i za love $24,97. Sprytne - bierze pieniądze i za striptiz, i za dress up, i to bardzo miła kwotka się robi - $75,57. Chętnie bym sam tak, no, ale nie wpadłem na pomysł.
Generalnie natomiast - zacząłem czytać i wpadłem w bardzo, bardzo dobry nastrój, potem jedno "bardzo" odpadło, z powodu niespełnienia warunku LL, bardzo byłem zaintrygowany, jak też Most zagra dalej w powieści, i ciągle żałuję, że Autor tak podrzędną mu rolę przydzielił. To jest mój generalny zarzut do K.T.L, te drobiazgi, com je powyżej wykazał - drobiazgi naprawdę i nie czepiałbym się, gdyby, znowu, nie Most.
Szkoda. W zalewie mnogosierijnych cykli fantasy każda rzecz bardziej fantastyczna niż baśniowa jest na wagę złota, to jest to, co najbardziej lubię i na co się rzucam. W wypadku "Mostu nad otchłanią" rzut nie był pudłem, nie żałuję; widzę, jak Lewandowski zostawił w pobitym polu całe rzesze amerykańskich "długopisów" (od słów: długo pisać) i już za to chwała. W końcu nie pisał dla mnie tylko-
Może dla mnie by się jeszcze bardziej postarał?