Uwielbiam ten moment, kiedy podchodzi do mnie wydawca i mówi: "Zamawiam u ciebie ...".
Szczerze mówiąc, dotychczas tylko raz dane mi było przeżyć tę chwilę - na Nordconie '95, gdy Darek Zientalak powiedział: "Zamawiam u ciebie tekst o pisaniu powieści. OK?"
OK. Początek nasunął się sam i natychmiast- "Opowiadanie to błysk, pomysł, realizacja, a powieść to ciężka długodystansowa robota. Resztę wymyślę w domu" - pomyślałem. Wracam i po kilku dniach zastanawiania się zaczynam dawać tyły; wygląda mi to zamówienie na próbę zgłębienia mojej osoby, a w najlepszym wypadku wyspowiadania, i to przed licznym audytorium, co wcale nie musi korzystnie odbić się na mnie, moich tekstach, znajomościach itd. Zastanawiam się jeszcze przez kilka dni, ale ciągle to samo - jeśli napiszę, jak piszę - a nie może to być nic odkrywczego - to najprawdopodobniej skończy się na chichotach fachowców, czytelników i całej przemądrzałej młodzieży. Postanowiłem więc wymówić się sklerozą, co nikogo nie zdziwi (obchodzę akurat urodziny. Sto lat, Gieniu!), i dyskretnie milczeć.
Tymczasem dostaję NF i okazuje się, że co najmniej kilka osób ma do Sapkowskiego pretensje o tekst poradniczy. Że wykpił, że nie tego oczekiwali, że nic sensownego nie powiedział, że hardy. Racja, hardy jest, a może - pochlebiam sobie -przeprowadził podobny do mojego ciąg myślowy i wyszło mu, że podawanie recept na pisanie to wbijanie sobie samemu topora między łopatki. Wcale nie dlatego, że po przeczytaniu takiego bryka rzesza biernych do tej pory czytelników rzuci się do pisania i stworzy dzieła, które zepchną mnie i Sapka, pardon -Sapka i mnie, na margines getta. Robienie wykładu o sztuce pisania jest - tak sądzę - niebezpieczne dlatego, że wyłożone na piśmie warunki, których spełnienie daje dobry tekst, brzmią banalnie, trywialnie, pusto. Wszystko to jest elementarne, jasne jak słońce, proste jak drut, w związku z czym zamiast wdzięczności może mnie czekać rozczarowanie i przeciągłe: "Tylko tyle-e-e?".
Z drugiej strony - tenże Sapkowski A- przemyślał sprawę, zmiękł i zaczął Jednak poradnik emitować. Dowcipkuje sobie, owszem, poszczypuje ironicznie, podkpiwa, ale cały tekst ma wydźwięk poważniejszy, niżby to na pierwszy rzut oka wyglądało. A już na pewno każdy, kto chce zasmarować literkami kilka stron papieru, powinien nad nim porozmyślać. Pomyślałem ;więc sobie: ,,Może Andrzej wpadł na to samo co i ja? Napiszę, pomyślał. Jak należy pisać, to co rozsądniejszy potencjalny autor załamie się i ciśnie piórem o podłogę. Przerzedzą się szeregi konkurencji, a nawet, być może, wzrośnie uwielbienie czytelników dla mnie, dotąd nieświadomych, jaki mozół towarzyszy powstawaniu tekstu literackiego". Ja, w każdym razie, tak pomyślałem i zdecydowałem - macie. Macie mnie na tacy, nie odkrywam żadnych nowych lądów, nie wymyśliłem nic nowego, to elementarne zasady. Gratuluję sobie tylko odwagi, ponieważ wykonując ten striptiz, nie łudzę się, że spodobają się komuś .zrzucane szmatki i efekt końcowy. Nie krzyczcie więc: "Król jest nagi!", wiem. Na tym chyba tylko polega moja ewentualna przewaga nad tymi, którzy dopiero zbierają się do pisania powieści -doszedłem do tego wcześniej. Liczę, że docenicie moją odwagę, szczerość i społecznikowskie podejście - robię to przecież nie dla siebie, a jak pamiętam, piętnaście lat temu dałbym dużo za taki stek rad.
No, to...
Fabuła. Fantastyka, cokolwiek by o niej nie mówili natchnieni teoretycy, jest gatunkiem usługowym, komercyjnym, rozrywkowym. Jako taki, musi utwór mieć silną linię fabularną. Od dobrej anegdoty rozpoczynam zastanawianie się nad powieścią. Wiem, nie ma już dobrych pomysłów, Lem powiedział to kilkadziesiąt lat temu. Trudno - biorę jak najmniej wyeksploatowany, obracam go na wszystkie strony, aż znajduję taką jeszcze nie obślinioną, i to jest ta-moja. Kiedy mam nić fabularną, zaczynam ją obrabiać; fabuła musi mieć swój rytm, musi się kolebać, gibać, muszą być chwile wytchnienia dla czytelnika, potem pierwsze zaskoczenie, drugie, jeszcze moment liryczny - i... łup, czymś mocnym! Wszyscy wiedzą, jak radził robić filmy wielki Alfred H.: na początek dajemy (trzęsienie ziemi, a potem napięcie ma stopniowo rosnąć. W każdym razie w powieści musi być kilka suspensów, czytelnikowi nie wolno dać zasnąć czy chociażby spokojnie, łagodnie pogrążyć się w lekturze. Na wzmiankowanym Już Nordconie Rafał Ziemkiewicz, składając na spotkaniu autorskim obszerne zeznania, zacytował Webstera, który powiedział, że powieść zawierać powinna co najmniej kilka opowiadań. Dla mnie znaczy to, że fabuła powinna być barwna i mieć - wszak każde opowiadanie ma swoją puentę - kilka puent wewnętrznych. Czyli - kilka nagłych zwrotów akcji, kilka odmian losów postaci i bohaterów, kilka zwodów umyślnie dla czytelnika wykonanych, wolt fabularnych czy jeszcze jak tam to nazwiecie. Musi być nienudno! Oczywiście, prócz tych wewnętrznych pików napięcia powinna wystąpić jeszcze jedna puenta, ta, na której wisi powieść - "Planeta śmierci" - rozwiązanie zagadki wojny totalnej, "Senni zwycięzcy" - skąd, dokąd i dlaczego przemierza kosmos "Dziesięciornica", "Ubik" - kto lub co to jest i czemu służy. To jest właśnie ten pomysł, dla którego w ogóle zabrałeś się do pisania.
Kiedy już mam szkic pików fabuły, czyli coś, co przypomina przekrój przez trasę górskiego etapu Wyścigu Pokoju, zaczynam (bo już wiemy - nie ma świeżych pomysłów) zastanawiać się nad opakowaniem do swojego pomysłu. Tara w tym wypadku jest bardzo ważna, zadecyduje, czy pomysł wyda się oryginalny, a przynajmniej strawny, czy też wydusi jęk męki z ust naiwnego klienta, który wysupłał kilka złotych (doczekaliśmy się powrotu tego zwrotu do obiegu!) na książkę. Nie ma się co wstydzić wtórności, patrzcie: "Nowa Fantastyka", styczeń '95, w notce do opowiadania "Spychacz" podano, że Gunn pisze o Yarleyu (wyczuwam tu prawie niewyczuwalną zazdrość): "(...) jest wykonawcą; w swoich utworach podejmuje znane konwencje gatunku, sprawiając, że wyglądają na dzieła nowatora". Oby tak wszyscy piszący byli tylko takimi wykonawcami! Lepiej byłoby mieć naprawdę wstrząsający pomysł, ale skoro nie masz, popracuj rzetelnie, żeby oszołomić czytelnika. Załatwić trzeba więc cały pakiet ważnych elementów scenografii: określ czasy, w jakich rozgrywa się twoja akcja, i dlaczego akurat te; scenerię, która musi współgrać w tworzeniu barwnej fabuły. Musisz wymyślić i opisać dziesiątki elementów, z których zbudowany będzie Twój powieściowy świat, a to: moda, język, folklor, nawyki postaci, komunikacja, przemysł, używki, seks, religia, ustrój, geografia, żywioły, historia, ekonomika itd. W każdym razie - to kawał harówy. Jeśli akcja rozgrywa się w odległej przyszłości lub na innej planecie, musisz wymyślić, bracie, sprzęty domowe, krój garniturów i sukien, rozpracować system szkolnictwa, może Język, może jak pracuje inna, nieziemska policja, i żeby to wszystko nie było naiwne i głupie! Pół biedy, jeśli prowadzisz akcję w dzisiejszych czasach, tyle że na innym kontynencie - musisz tylko poznać Jego geografię, Jednostki miary, sposób adresowania listów, rozrywki, trochę postaci historycznych, trochę współczesnych ciekawostek, l tak dalej. Narobisz się przy tym tęgo. I wiesz, co? Użyjesz w powieści dziesięć procent tego, nad czym myślałeś przez rok. Chyba że chcesz utrupić czytelnika długimi wywodami na temat świeżo wymyślonego ustroju politycznego.
Mam taką półeczkę - mapy, foldery, przewodniki, literatura taka, jak m.in.: "Od abboccato do żubrówki", "Broń strzelecka lat osiemdziesiątych", "Alfa i Omega", "Leksykon duchów", "Mandala życia", "Encikłopiedia mitów mira", korzystam z synowych serii "...znawczych", i gdyby nie ceny, miałbym takich wydawnictw' trzydzieści razy więcej. Traktowanie serio czytelnika uważam za zakichany obowiązek autora, nie robię więc w powieści wykładu o różnicy między rewolwerem a pistoletem, ale sprawdzam dla siebie, jak to jest z tymi tłumikami, żeby nie zrobić z nas obu idiotów. Skutki niekompetencji wulkanizatora, piekarza, masarza i literata są fatalne, l widoczne gołym okiem.
Idziemy dalej. Od chwili wylęgnięcia się pomysłu do rozpoczęcia właściwego "pisania" mija u mnie około roku (jeśli chodzi o pewne opowiadanie, nosiłem je cztery lata - pomysł wydawał mi się bardzo dobry i żal było realizować go byle jak, Jeszcze o tym tekście niżej). Przez cały ten czas staram się myśleć o powieści. Ponieważ mam kiepską pamięć, to zapamiętałem sobie, żeby zapisywać wszystko, co dotyczy każdego planowanego tekstu. Mam więc na dysku zbiór "Pomysły", każdy pomysł ma swoją ocenę rankingową, do realizacji zawsze biorę ten z góry (oto przykładowy pierwszy zapis pomysłu na opowiadanie "Śmierdząca robota": "8/10, op. o rycerzu do wynajęcia. Zmutowany? rycerz, który może wcielić się? w postać, przekształcić swoje ciało? W każdym razie wynajmuje się, by dokonywać pod postacią klienta jakichś ekstra prac - bitwy? kobiety? stwory? Może smok, ale taki trywialny? Towarzysz? Jak go nazwać -kameleon? xameleon? Puenta!"). Do tego gołego pomysłu - o ile już zdecydowałem, że go obrabiam i przenoszę do zbioru "ART" (nazwałem go tak nie dlatego, żem próżny, ale żeby był na początku tabelki w Nortonie) - dopisuję wszystko, co mi do " głowy przychodzi: to wszystko, o czym pisałem akapit wcześniej, i jeszcze inne elementy, już o większym stopniu szczegółowości: fragmenty budynków i innych elementów architektonicznych (np. ulice, parki, płace i zaułki, przez które poprowadzi trasa ucieczki lub pościgu, spaceru zakochanych albo pogrzebu), kawałki dialogów z rozpisaniem na rodzaje scen (co powie postać w scenie miłosnej, co zaskoczona, wystraszona, zła, rozbawiona. Jak zareaguje, gdy wdepnie w gie, dostanie nakaz płatności domiaru podatkowego czy mandatu?). Do tego, na przykład, hasła reklamowe towarów z przyszłości, techniczne nowinki (patrz: bastaad Owena Yeatesa), hecna broń, chytre zabawki, sprytne gadgety kuchenne. Jeśli to nie dzieje się na Ziemi, dodatkowo: planeta, jej flora i fauna, przyjazna i wroga, tubylcy i ich wygląd, obyczaje autochtonów, religia, mitologia. przemysł, odżywianie się, rozmnażanie, broń, odzież, stosunek do ludzi etc. Tu przypomnij sobie, co napisałem o wykorzystaniu 10%. No, na tym poziomie szczegółowości może nawet 15%.
Jednocześnie wyrysowuję w głowie postacie - staram się Je różnicować (w ramach jednej powieści, to oczywiste); kto by chciał czytać powieść, w której wszyscy podobnie mówią, poruszają się identycznie, Jednakowo reagują. Dotyczy to potem, w miarę rozrastania się dorobku, wszystkich powieści. Różnicowanie ogarnia cechy wewnętrzne i zewnętrzne. Pamiętaj, potencjalny powieściopisarzu (uwaga, to najważniejsze zdanie tego tekstu, całkowicie moja myśl!): PISZĄC POWIEŚĆ, ZAWSZE PISZESZ POWIEŚĆ O SOBIE, O SOBIE, JAKIM JESTEŚ, JAKIM BYŁEŚ, JAKIM CHCIAŁBYŚ BYĆ! O sobie, że tak powiem, z face liftingiem - lepszym, mądrzejszym, dojrzalszym, albo innym razem robisz sobie psychiczny prysznic i nadajesz postaciom cechy w sobie najgorsze- Tak czy owak - trzeba się przyłożyć; tworząc papierowe, nie wykończone, "nie pogłębione" postacie, ułatwiasz robotę Kreatorom, Prestidigitatorom, Depilatorom, którzy za to rozszarpią cię na strzępy- Ale to twoja sprawa. Jeśli się nie postarasz, zanudzisz czytelnika najpóźniej drugiej swojej powieści. Dlatego staram się, by główne postacie nie były moim wiernym odwzorowaniem. Ognisty, modnie ostrzyżony brunet, piekielnie inteligentny, elokwentny, dowcipny, bogaty, na pierwszym planie każdej z moich powieści mógłby znużyć czytelnika lub nawet wpędzić go w kompleks niższości.
Jeszcze co do postaci - różnicuj język; zakapior musi gadać jak to on, eteryczna panienka - inaczej. Inaczej rozmawia się z przyjacielem, inaczej z kochanką, niedobrą żoną, pod lufą blastera, spadając bez spadochronu, tonąc, wymiotując, wymigując się od czeku na dwa miliony. Prawda? No, i ostatnie przypomnienie - postać może być pierwszoplanowa i z planu dalszego, bez potrzeby nie zajmuj się przesadnie epizodycznymi bohaterami, bo, owszem, stworzysz świat konkretny i dokładnie opisany, ale nudny.
Dużo o nazwiskach i imionach napisał w części pierwszej .poradnika A.S., nie ma sensu się powtarzać, dodam tylko od siebie, że nawet stosując się do celnych uwag Sapkownika, należy kiedyś potem, Jeszcze przed wydaniem, sprawdzić użyteczność owych imion i nazwisk. Jest coś takiego, że np. u Chandlera od pierwszego wejścia postaci na scenę do jej zejścia pamiętam, kim jest i jak wygląda, natomiast czytając np. Tada Wiliamsa - za skarby nie kojarzę who is who. Muszę robić sobie ściągę, bo inaczej mylą mi się szwarccharaktery z postaciami świetlanymi. Na tyle często spotykam się z jednym i drugim zjawiskiem, że kwestię dźwięczności i trafności doboru imion zaczynam uważać za swoistą sztukę wartą, co najmniej, przemyślenia.
Dalej w radach idąc: rozgrywam w głowie poszczególne sytuacje, scenki, podkradam je również z życia -jeśli podsłuchuję w tramwaju celny dialog lub tylko pasujący do którejś z moich scen lub postaci, bez skrupułów go podbieram. Trzymać więc przy mnie buzie zamknięte.
Podsumujmy zatem: żeby napisać powieść, potrzebny jest pewien zasób pracowitości czy też zawziętości, trochę papieru, coś do pisania, może być komputer, a także: 1. fabuła; 2. dawkowanie i zmienność napięcia; 3. zróżnicowane postacie z indywidualnymi cechami - wygląd, język, charakter, wszystko na różnym poziomie szczegółowości; 4. scenografia*(* Pewien pułkownik w Studium Wojskowym powiadał: "Wy, coponiektórzy i coponiekątni...", więc ja też: Coponiektórzy i coponiekątni powiadają, że potrzebny jest jeszcze talent. No. nie wiem, można by się zastanowić...)
Do tego dochodzą wszystkie elementy czysto techniczne, zgłoście się po nie do Inglota, bo polonista - rytm zdania, figury stylistyczne, dostosowanie języka opisu do sytuacji, użycie ekspresyjnych głosek - czemu nie?
Kiedy już to wszystko zostało załatwione, zostaje to, co musi zrobić portrecista - wykonać malutkie maźnięcie białym kolorem w oku portretowanej postaci. To się nazywa blitz, taki błysk, który spowoduje, że portret będzie żył. W przeciwnym razie przypomina wizerunek ukochanego zmarłego. Taki blitz to tytuł. Może wymyślisz go wcześniej, ale i tak, jak pompon na wełnianej czapce, wieńczy dzieło- Chwilę się o tym porozwodzę. Pamiętacie: "Gdzie dawniej śpiewał ptak?", "Ubik", "Trudno być bogiem" (Strugaccy), "Trudno nie być bogiem" (Oramus), "Wszystkie strony świata"', "Ciała, wiele ciał", "Ludzie z tamtej strony czasu", "Gdzie twój dom, Ziemianinie?", "Gwiazdy moim przeznaczeniem"? Dobre, co? Popatrzmy, co serwują autorzy aktualnie. permanentny zestaw dwóch rzeczowników w różnych tytko przypadkach: "Pazur Łagodziciela", "Mówca umarłych", "Rezerwat goblinów", "Pamięć Ziemi", "Labirynt cieni". Żeby nie zarzucano mi tendencyjności - oto ze styczniowego numeru NF hity z listopada: "Korzenie Fundacji", "Ognie Azeroth", "Dziedzic imperium", "Krew elfów", "Kamień rozstania" - patrzcie jakie nazwiska, a lecą po mianowniku z dopełniaczem!
Lubię dobre tytuły, przyznaję, i uważam je za ważne. Jeden z lepszych moich tytułów to "Czy to pan zamawiał tortury?". Napisałem: "moich", tymczasem powszechnie wiadomo, że tytuł zrodził się w głowie Macieja Dębskiego, ja dodałem tyiko resztę, nie było to łatwe, ale tytuł mnie wręcz zahipnotyzował, musiałem zrobić coś, żeby go nie zmarnować. A teraz z drugiej strony -
Wspomniałem wyżej o opowiadaniu, które wysiadywałem cztery lata- Jest to jedno z lepszych, jeśli nie najlepsze moje opowiadanie, nosi tytuł "Manipulacja Poncjusza Piłata". Koszmarek, prawda? Patrzcie - nosiłem się z nim cztery lata, od czasu napisania minęło drugie cztery, a Ja nie potrafię tego fatalnego tytułu zmienić na lepszy!
No, i to by było na tyle. Spodziewam się, że część konsumentów tego tekstu zapyta: "Skoro taki mądry, dlaczego...?". Odpowiedź - staram się- Odpowiedź druga - co innego wiedzieć, Jak prowadzić bezpiecznie samochód, co innego jeździć bez wypadku. Odpowiedź trzecia - napisz sam.