Od dłuższego czasu wieszczę śmierć fantasy. Robię to z całym przekonaniem, popychany kilkoma przemyśleniami, paroma wynikami obserwacji i - co nie bez znaczenia - powodowany chęcią wyjścia na czoło zestawu Kassandr: "Pamiętacie, a Dębski już dwadzieścia lat temu mówił, że fantasy się kończy!?". Nie ulega dla mnie już wątpliwości, że fantasy jest odnogą Fantastyki dla jednego (który ją odkrył) i może jeszcze dla czworga innych, którzy udanie eksploatują to samo pole czy poletko. Choć wydawało się kiedyś, że to niezmierzona połać, taka nieowyeksploatowana i kryjąca w sobie wiele surowca i wdzięcznych tematów Syberia Fantastyki.
Tymczasem jednak, już po dwudziestu czy trzydziestu latach eksploatacji okazało się, że nie jest kipiący od fabuł Ocean landszaftów, tylko piękny, urokliwy i bardzo odświeżający po innych widokach staw, no może coś jak morze Kaspijskie - duże, zasobne i znaczące na mapie świata, acz okazało się, że wyschło i jest za słone, za płytkie i chyba uratować się nie da. Przynajmniej za naszego żywota.
"Kiedy patrzę hen, daleko, w tamte lata, co minęł-ły..." widzę, że nikt nie obliczył wielkości akwenu, na który widok odsłonił J.R.R.T.; może tylko on, ale nie podzielił się tą wiedzą. Innym zaś, którzy dotarli nad jego brzegi wydawało się, że można będzie czerpać i czerpać, i czerpać... Rzucili się więc do korzystania pełnymi garściami z zasobów. Runęła lawina bardziej i mniej chętnych naśladowców. Pal diabli, jeśli czerpiący dodawał coś od siebie i coś po sobie zostawiał, ale zdecydowana większość miała tylko ochotę na podebranie, wypróżnienie sieci, nachłeptanie się krysztowałej wody i rozkoszowanie się frutti di mare. I dalej to czynią. Stąd idące już w tuziny Woldemary, Szagonery, Złote-Srebrne i Mosiężne Królowe, Śnieżne i Mroczne Krainy, Kamienne Połacie i Magiczne Wąwozy. Stąd dziesiątki połamanych magicznych mieczy, które - jak się okazało - są zawsze wykonywane z najbardziej kruchego tworzywa, choć przy dużym i niezbędnym udziale magii. Mimo to stalowe, lodowe, diamentowe, onyksowe, palladiowe, bazaltowe, kamienne, czarne, czerwone, białe i błękitne miecze zawsze po wykuciu/wyrzeźbieniu/ odlaniu/ wytoczeniu i wymagicznieniu pękają i musi ktoś - rycerz/niezdara/pachołek/ kobita/kuchcik czy syn nieślubny króla go scalić/złożyć/spoić.
Pewnie, powie ktoś kochający fantasy, bo to inne sorty fantastyki nie miały nieudanych niewdzięcznych, niedobrych autorów? A pewnie że miały. Ale skala zjawiska, nawała TYLKO nieudanych i TYLKO wtórnych i TYLKO chłamowatych powieści każe przenieść kategorię obserwowanego zjawiska do sfery już jakościowej. Skoro jest tyle TYLKO niedobrych powieści, to znaczy że są TYLKO takie.
Moim, rzecz jasna, zdaniem.
To poletko, na którym zaczęli harcować następcy Tolkiena, okazało się zasobne - na pierwszy rzut oka przciętnego niedobrego autora - jedynie w "dół". Autor, oczywiście Amerykanin (bo wszystko co dobre idzie stamtąd i co złe też), po opublikowaniu powieści z życia Merkinda, zaskoczony sukcesem i sam siebie zmuszający do jego zdyskontowania, rozpaczliwie szuka innego tematu do następnej powieści. Ni ma! No to w takim razie - opowiemy o ojcu Merkinda. A w następnej o ojcu ojca. W czwartej, bo już się Autorowi rzygać chce z nudów, a skończyć nie można - o (żeby było oryginalniej) dzieczynce dworskiej, która okazała się księżniczką/bliźniaczą siostrą nieudanego następcy tronu, intryganta i nieuka, i to ona, w znanej już dobrze scenografii, wzbogaconej o kilka kobiecych elementów, wykazujących dobitnie talent Autora, poprowadzi fabułę do szczęśliwego zakończenia. Tego tylko, wszak, tomu. (Powyższy konspekt tej powieści nie wydaje się przesadnie oryginalny, ale i tak - przy istniejącym na rynku braku tematów - proszę o niewykorzystywanie go bez moje placetu!).
Oczywiście Autor, pomijam nieuczciwych autorów, bezlitosnych, żarłocznych i bez krzty sumienia, zdaje sobie sprawę, że wali kaszanę, więc ubiera to w piórka jakiejś idelologiczno-fillozoficznej teorii, a to Zen, a to ekologia, a to inne pipiripi. Którą tp teorię chętnie podchwytują wydawcy, pisząc później na okładce: pogłębiona analiza historyczna Magicznego Królestwa... szeroka panorama... napisane na dużym oddechu dzieje... oszałamiająca barwą i przestrzenią... niespotykana od czasów... odświeżająca i doniosła. Albo - po prostu: kultowa!
Bzdura! Szeroka jak parówka wieprzowo-wołowa. Nie na oddechu, a przydechu czy nawet bezdechu! Odświeżająca jak "Trojnoj odiekołon", ulubiony drink Wierofiejewa, barwna jak ekran odbiornika TV marki Wisła! Tyle, powiadam wam, zostało z fantasy! Wygrzebali z niej wszystko, albo niemal wszystko, wykopali pod sobą doły i sami w nie wpadli; zamordowali, co było do zamordowania, a teraz zażerają się owymi zwłokami. Samobójcy i padlinożercy.
Pewnie, powie znowu sceptyk i miłośnik fantasy, tylko skąd te nakłady, te półki, te hordy czytaczy?.. Cóż - jest jeszcze JW Rynek. Na kanwie popularności obrzucanego tu błotem nurtu powstały tak nośne dziedziny Fantastyki jak RPG i Karty. Od razu zastrzegam - nie mam pojęcia o jednym i drugim i - broń Boże! - nie zamierzam udawadniać, że są one w czymkolwiek gorsze od książek. Nie, po prostu ja tego nie uprawiam i cały wywód jest zwykłą konstatcją faktu, bez cienia zarzutów. Otóż, przyznając się raz jeszcze do ignorancji, ośmielam się postawić tezę, że - skoro jest tylu chętnych do grania w RPG i Karty (a nie zauważyłem, choć dużo się kręcę po imprezach fandomowych, ani jednej RPG dziejącej się w świecie SF, i chyba tylko jedną karciankę spoza fantasy, a to znaczy, że jeśli nawet są, to jest ich znacząco mniej niż tych osadzonych w fantasy) - to właśnie ci gracze są przede wszystkim odbiorcami literatury omawianej. Są to na ogół ludzie młodzi, nie skażeni wypocinami socrealistycznej SF, na ogół zakochani z swoim nurcie i niemal nie sięgający do innych gatunków, najczęściej przekonani, że nie warto, a po drugie - że tylko Amerykanie (a co napisałem wcześniej?) i tylko amerykańskie... W pewnym sensie im zazdroszczę - jeśli znudzą się ową szablonową fantasy zawsze mogą pohasać po łonie starej dobrej SF i F, a co mają robić ci, co nie mają dokąd się udać, jak ja?
Na szczęście jest jeszcze co nieco. Zostali ci Autorzy, którzy zrozumieli, że bełtanie się po mieliznach i zatokach Oceanu nie ma sensu i przekopali kanały do innych Oceanów, albo odkryli łączące je strumyki i przesmyki, ci, co napuszczają świeżej wody do przypominającego coraz bardziej nieprzyjemnie pachnący staw akwenu fantasy, którzy łączą kilka jej najlepszych (może jedynych?) cech z dobrymi wyznacznikami innych. Powstają w ten sposób mutacje, chwała im! To jest Glen Cook i powieści magiczno-kryminalne z sarkastycznym chandlerowskim odchyleniem. To jest Resnick z "Polowaniem na jednorożca". To jest Pratchet...
Jest - znowu: na szczęście - kilka osób, które stworzyły tak mocne własne światy, że nawet mimo obracania się w zasobach, z których inni wyciągają tylko szlam i oślizłe wodorosty; potrafią wciągnąć i przekonać do siebie nawet od lat nastawionego nieprzychylnie mnie. Woolf, Zelazny, Simak, Rohan, Lethem, Kres, Sapkowski....
Może to po prostu - talent?..