Eugeniusz Dębski - www.eugeniuszdebski.pl
Aktualizacja: 06.09.2024
wstęp
SF jako nurt, sort czy odmiana mocno się schłodziła. Fantastyki naukowej koniec wieszczył jeszcze Stanisław Lem, więc musiało to być dawno i w ubiegłym tysiącleciu. Pamiętam, jak oburzyłem się na Mistrza i jak mu miałem za złe, że z SF (ćwiczenie dla aktorów: "No to co, żezesefem!") zerwał. Okazało się, że nie tak do końca zerwał, ale, - jakby - wygaszał kolejne kotły na swoim okazałym lotniskowcu.
Eksplodowała potem fantasy, zachłysnąłem się i ja, bo niby czemu nie, Tolkien mógł, LeGuin mogła, inni mogli... Mogłem i ja, migiem wysmarowałem „Śmierć Magów z Yara”, nie wiem, czy nie pierwszą albo jedną z pierwszych polskich powieści fantasy, ale zamiast triumfów zaliczyłem padakę: wydawnictwo KAW upadło, a upadając pozwoliło by pracownicy nie dbali już o nic poza swoimi partykularnymi interesami, zatem powieść, gdy wyszła, trafiła w pustkę, bo nikt jej nie sprzedawał, no i mało kto kupował, bo niemal cały nakład wpadł w kazamaty jakiegoś hurtowego bunkra i stamtąd wypływał tylko w postaci pojedynczych przecenionych egzemplarzy. Sam kupiłem kilka ostatnich po 1,50 złotego...
KAW upadł, ale Magom z Yara i tak pisany był taki koniec.
Ruszyła, bowiem, koszmarna fala z USA. Napisałem wyżej, że Tolkien, że LeGuin, tak, Woolfe i jeszcze kilku innych kosiło, gorzej, że za nimi cwałowała fala od horyzontu do horyzontu, niczym zjednoczone plemiona Apaczów, Komanchów, Samojedów i Ustaszów - autorów drugiego, trzeciego i ósmego sortu. I siedemnastego.
W USA każdy, kto umiał wbić parę tysięcy słów w Office’a smarował powieść fantasy i sprzedawał, a polskie oficyny wszystko to brały, byle miały zajebliwą okładkę z cycatą mieczniczką i metkę tę FANTASY. Przy okazji przypomnę, bo ciągle to aktualne, że dramat fantAzy, to już Słowacki napisał, a my tu obgadujemy fEntezy.
No dobra, zwaliła się na Polskę lawina fantasy, rodzimy autorzy, przywaleni, zalegli w okopy, z których co i rusz któryś się wychylał i oddawał strzał, a nawet „szczał” w kierunku Amerykanów, na przykład taki „szczał” oddał Raz, opowiadając o skarbach Stolinów, ale skarbów nikt nie widział, a czytelnik tym bardziej. I tak sobie trwaliśmy pod wichurą amerykańską aż wyzwolił nas As, z kolei. Skuteczniej i lepiej. Jakoś tak Polacy odzyskali wiarę w siebie i zaczęli hardo stawać Amerykanom, choć niewielu skutecznie i z zyskiem dla siebie.
Ja się, właściwie, od fantasy odwróciłem. Trochę obrażony, trochę zniesmaczony, mocno niedopieszczony i wcale nie bogatszy.
Usłyszałem zdanie Marka Oramusa, który niczym legendarny Ockham załatwił jednym zdaniem wiele rozproszonych i niepewnych, nieostrych zdań: „Fantasy, jak niewiele innych albo nawet jedyny nurt fantastyki jest strasznie na wtórność podatny”. Z przeraźliwą jasnością dotarło do mnie, że właśnie to mi w fantasy przeszkadzało: wtórność. Co biorę do ręki rasową, jakoby, powieść - klapa, już to czytałem. Zaczynam - jakoby - wielką nowelę - gównoprawda, już to było. I tak ciągle. Przypomniałem sobie nawet wielu młodych Polaków, usiłujących na fali fantasy kręcić swoje wygibasy na deskach. Mówili mi: ja sporo grałem. Albo: dużo czytałem po angielsku.
No tak, skoro ktoś przeczytał „Władcę Pierścieni” w oryginale albo zaliczył dwa Podręczniki Mistrza Gry i sądził, że już może, to czego się można było spodziewać...
Nikt z nich nie znał starego dowcipu o Czukczy, który chciał zostać pisarzem, przyjechał do Moskwy i poprosił kogoś o instrukcje, jak stać się pisarzem. - Idź do biblioteki - powiedział nagabnięty - tam jest dużo książek, przeczytasz je i będziesz wiedział jak pi... - Ale-halo?! Ja nie chcę być czytelnikiem! - wrzasnął Czukcza. - Ja chcę być pisarzem!
I tak się w sumie porobiło, że się z fantasy usunąłem. Nie moja piaskownica, nie moje wiaderka i foremki. A poza tym, co tu kryć, siedział w niej SamAs i to on rządził piaskiem i łopatkami.
No, ale nic nie trwa wiecznie, nawet moje usunięcie. Wystarczył telefon z FS z propozycją napisania czegoś do nowej serii, czegoś w konwencji fantasy, żebym sobie przypomniał, że pięćdziesiąt lat temu, no, może czterdzieści?, powiedziałem sobie, że będę pisarzem galanteryjnym: co modne to moje! Dlatego, tak chętnie uderzyłem w fantasy, z marniutkim skutkiem, o czym napisałem wyżej.
Skoro galanteryjny, usługowy, dający słowami gdzie trzeba i gdzie tego chcą - napisałem powieść w konwencji fantasy.
Proszę bardzo.
Starałem się, by nie była to opowieść o kolejnym zmutowanym Wiedźminie, który gania i naparza. Czy coś z tych starań wynikło - ocenicie sami.
Jestem gotów napisać drugi tom przygód Durkissa. Prawie na pewno napiszę to.
Ale wiadomo - pisarz pisze, Pan Bóg chichoce.
Kto się będzie ostatni śmiał?..



Eugeniusz Dębski