wstęp
SF jako nurt, sort czy odmiana mocno się
schłodziła. Fantastyki naukowej koniec wieszczył jeszcze Stanisław
Lem, więc musiało to być dawno i w ubiegłym tysiącleciu. Pamiętam,
jak oburzyłem się na Mistrza i jak mu miałem za złe, że z SF
(ćwiczenie dla aktorów: "No to co, żezesefem!") zerwał.
Okazało się, że nie tak do końca zerwał, ale, - jakby - wygaszał
kolejne kotły na swoim okazałym lotniskowcu.
Eksplodowała potem fantasy,
zachłysnąłem się i ja, bo niby czemu
nie, Tolkien mógł, LeGuin mogła, inni mogli... Mogłem i ja, migiem
wysmarowałem „Śmierć Magów z Yara”, nie wiem, czy nie
pierwszą albo jedną z pierwszych polskich powieści fantasy, ale
zamiast triumfów zaliczyłem padakę: wydawnictwo KAW upadło, a
upadając pozwoliło by pracownicy nie dbali już o nic poza swoimi
partykularnymi interesami, zatem powieść, gdy wyszła, trafiła w
pustkę, bo nikt jej nie sprzedawał, no i mało kto kupował, bo niemal
cały nakład wpadł w kazamaty jakiegoś hurtowego bunkra i stamtąd
wypływał tylko w postaci pojedynczych przecenionych egzemplarzy. Sam
kupiłem kilka ostatnich po 1,50 złotego...
KAW upadł, ale Magom z Yara i tak pisany był taki
koniec.
Ruszyła, bowiem, koszmarna fala z USA. Napisałem
wyżej, że Tolkien, że LeGuin, tak, Woolfe i jeszcze kilku innych
kosiło, gorzej, że za nimi cwałowała fala od horyzontu do horyzontu,
niczym zjednoczone plemiona Apaczów, Komanchów, Samojedów i Ustaszów
- autorów drugiego, trzeciego i ósmego sortu. I siedemnastego.
W USA każdy, kto umiał wbić parę tysięcy słów w
Office’a smarował powieść fantasy
i sprzedawał, a polskie oficyny wszystko to brały, byle miały
zajebliwą okładkę z cycatą mieczniczką i metkę tę FANTASY. Przy
okazji przypomnę, bo ciągle to aktualne, że dramat fantAzy,
to już Słowacki napisał, a my tu obgadujemy fEntezy.
No dobra, zwaliła się na Polskę lawina
fantasy,
rodzimy autorzy, przywaleni, zalegli w okopy, z których co i rusz
któryś się wychylał i oddawał strzał, a nawet „szczał” w
kierunku Amerykanów, na przykład taki „szczał” oddał Raz,
opowiadając o skarbach Stolinów, ale skarbów nikt nie widział, a
czytelnik tym bardziej. I tak sobie trwaliśmy pod wichurą amerykańską
aż wyzwolił nas As, z kolei. Skuteczniej i lepiej. Jakoś tak Polacy
odzyskali wiarę w siebie i zaczęli hardo stawać Amerykanom, choć
niewielu skutecznie i z zyskiem dla siebie.
Ja się, właściwie, od fantasy
odwróciłem. Trochę obrażony, trochę zniesmaczony, mocno
niedopieszczony i wcale nie bogatszy.
Usłyszałem zdanie Marka Oramusa, który niczym
legendarny Ockham załatwił jednym zdaniem wiele rozproszonych i
niepewnych, nieostrych zdań: „
Fantasy,
jak niewiele innych albo nawet jedyny nurt fantastyki jest strasznie
na wtórność podatny”. Z przeraźliwą jasnością dotarło do mnie,
że właśnie to mi w
fantasy
przeszkadzało: wtórność. Co biorę do ręki rasową, jakoby, powieść -
klapa, już to czytałem. Zaczynam - jakoby - wielką nowelę -
gównoprawda, już to było. I tak ciągle. Przypomniałem sobie nawet
wielu młodych Polaków, usiłujących na fali
fantasy
kręcić swoje wygibasy na deskach.
Mówili mi: ja sporo grałem. Albo: dużo czytałem po angielsku.
No tak, skoro ktoś przeczytał „Władcę
Pierścieni” w oryginale albo zaliczył dwa Podręczniki Mistrza
Gry i sądził, że już może, to czego się można było spodziewać...
Nikt z nich nie znał starego dowcipu o Czukczy,
który chciał zostać pisarzem, przyjechał do Moskwy i poprosił kogoś o
instrukcje, jak stać się pisarzem. - Idź do biblioteki - powiedział
nagabnięty - tam jest dużo książek, przeczytasz je i będziesz
wiedział jak pi... - Ale-halo?! Ja nie chcę być czytelnikiem! -
wrzasnął Czukcza. - Ja chcę być pisarzem!
I tak się w sumie porobiło, że się z fantasy
usunąłem. Nie moja piaskownica, nie
moje wiaderka i foremki. A poza tym, co tu kryć, siedział w niej
SamAs i to on rządził piaskiem i łopatkami.
No, ale nic nie trwa wiecznie, nawet moje
usunięcie. Wystarczył telefon z FS z propozycją napisania czegoś do
nowej serii, czegoś w konwencji
fantasy,
żebym sobie przypomniał, że pięćdziesiąt lat temu, no, może
czterdzieści?, powiedziałem sobie, że będę pisarzem galanteryjnym: co
modne to moje! Dlatego, tak chętnie uderzyłem w
fantasy,
z marniutkim skutkiem, o czym napisałem wyżej.
Skoro galanteryjny, usługowy, dający słowami gdzie
trzeba i gdzie tego chcą - napisałem powieść w konwencji fantasy.
Proszę bardzo.
Starałem się, by nie była to opowieść o kolejnym
zmutowanym Wiedźminie, który gania i naparza. Czy coś z tych starań
wynikło - ocenicie sami.
Jestem gotów napisać drugi tom przygód Durkissa.
Prawie na pewno napiszę to.
Ale wiadomo - pisarz pisze, Pan Bóg chichoce.
Kto się będzie ostatni śmiał?..