Eugeniusz Dębski - www.eugeniuszdebski.pl
Aktualizacja: 06.09.2024
wstęp
Rzecze Wikipedia: „Nazwa „literatura popularna” jako neutralna aksjologicznie zastępuje dawne określenia, takie jak literatura brukowa, trywialna, tandetna, jarmarczna, straganowa, wagonowa itp.”
Mało miłe, co najwyżej - średnio miłe. Połowę życia zajmuję się literaturą tandetną, brukową, itp., i nikt mi nie kazał! Sam się pchałem, rozpychałem, przebierałem kopytkami i paluszkami na coraz to nowych klawiaturach, które to keyboardy obsługiwały coraz to nowe systemu operacyjne i coraz to bardziej wyrafinowane i wyspecjalizowane edytory. Zmłóciłem w swoim życiu TAG-a, ChiWritera, ileś Wordów, osiadłem na Scrivenerze, wspomaganym ostatnio GoogleDocsem.
Kupowałem wciąż lepsze, szybsze, niezawodniejsze i – co ważne! – ładniejsze kompy i lapki, w których polizanie ekranu powodowało przesunięcie tekstu, grafiki lub zgoła zamknięcie systemu. O konieczności wytarcia ekranu nie wspominając.
I po co to wszystko? Żeby się babrać w literaturze wagonowej!
No tak… wyszło.
Jednakowoż, w ostatnich miesiącach, kiedy przeżywamy z żoną, jak na nas!, zmasowany atak wywiadowców, blogerów, redaktorów i krytyków z recenzentami pod rękę, zmuszony byłem do wyszukania odpowiedzi na kilka standardowych pytań, typu: „A jak się pisze w tandemie?” Szukając oryginalnych i nie dublujących się albo przynajmniej mało dublujących odpowiedzi, pomyślałem sobie, że dobra – fantastyka, romans, przygodówka, horror, niech będzie, służą tylko rozrywce (nawet jeśli z SF dowiesz się, czego większość niekumatych czytelników się boi, co to jest peryhelium czy rok świetlny, to jednak astronomii zagadki nie zostaną w takim utworze do końca rozwiązane), ale kryminalna?
Podłość, złodziejstwo, wymuszanie, szantaż, morderstwo towarzyszą ludzkości od… od zawsze. Chyba tylko praprzodkowie, wypełzając z bulionu na ląd zachowywali się w miarę przyzwoicie, no bo co mogli sobie podkraść, glony? Ale już na etapie świadomej jako tako ludzkości zaczyna się: a to wódz plemienia poszedł na stronę, a gdy wrócił okazało się, że jego samice już zajęte, skóry zawłaszczone, a ten wspaniały gnat, na poły przypieczoną łopatkę prabizona, już obrabiają zębiskami czterej młodziacy, którzy na pewno kości nie oddadzą, a jeszcze manto spuszczą trzymanymi w pogotowiu wcześniej wylizanymi kośćmi udowymi jakiegoś, za przeproszeniem, zaura.
Na tym samym etapie okazało się, że jeśli jeden członek plemienia ma czegoś więcej niż inny, nieważne, czy to wypracowane w pocie czoła zbiory, owoce, pemikan, zioła, kobiety, to drugi albo cała horda drugich będzie chciała mu to odebrać. I odbierze. Dlaczego? Poniżej.
Wieki i millenia później – to samo. Ktoś tam wypracował nadwyżki i ma się lepiej niż inni, acz zawistni sąsiedzi też chcą mieć nadwyżki, ale nie chce im się ich wypracowywać. Są leniwi, ale nie durni! Zbierają się pod płotem i ustalają plan.
Potem wchodzą do domu tego majętnego, walą w łeb, albo grożą, że walną, i zabierają. A ponieważ po chwili widzą, że mają tyle co ten pracowity, tyle że bez tej głupiej pracy, to postanawiają robić to częściej, regularnie i nie z jednym tylko sąsiadem, tylko w całej osadzie/wsi/mieście. Bo tak właśnie, jak wyżej obiecałem, z ludźmi jest: znakomita większość, owce-osły-barany-woły robocze-pracusie mrówcze harują od dzieciństwa do śmierci, od brzasku do zmierzchu, i co tylko sobie byt poprawią pojawiają się tacy mołojcy z coraz to wymyślniejszymi kośćmi udowymi albo ich podróbkami. Jak tylko stajesz się posiadaczem czegoś nad poziom: większego domu, piękniejszej żony, cięższego trzosa, licz się z tym, że zapukają, zaciukają, zabiorą.
Bo poza tą magmową większością jest mniejszość, pazerna, chciwa, żądna i – niestety – odważna. Członkowie tej mniejszości nie boją się wpadki, kary, bo liczą, że ich ominie. Nie obawiają się dezaprobaty wyrażonej testem na wytrzymałość ścięgien, wykonywanym czwórką koni. No, może się obawiają, ale wolą się lękać kary i zabawiać, niż lękać zbójców i kryć się za płotami i pancernymi furtami.
Ta mniejszość nie tylko kradnie, ona wymusza, szantażuje, gwałci, kaleczy, morduje. Albo dla milucich doraźnych korzyści, albo dla zaspokojenia własnych pieprzonych dewiacji. Może, czasem, przypadkiem, ot – omsknęła się brzytwa i klient zamiast oddać portfel i smarciaka oddał Bogu ducha. Niewinnego. Ducha.
Mamy więc stan ludzkości taki, jaki z grubsza opisałem w lekkiej (mam nadzieję) felietonowej, tandetnej, rozrywkowej i brukowej formie.
Mamy większość - owce, i mniejszość - wilki. One się na nas – bo jestem owcą, to brzmi dumnie! – pasą, zabierają, okradają i mordują. W skrócie. A my, owce piśmienne, opisujemy to.
Oto literatura kryminalna!
Oto niezasłużenie zepchnięta do wagonowych kibli, na obrzeża straganów jarmarcznych, bruków sięgająca forma literatury! Ta, która opisuje sprawy poważniejsze i ważniejsze od miłosnych podchodów w Arlekinach czy rozterek duchowych i psychicznych w knigach wielce poważnych – ona to czyni! To kryminały ukazują nam, tym, co zaznali krzywd i tym, co się boją zaznać, jak to może być. Możesz, młody, iść z dziewczyną i dostaniesz w tytę, a jej zabiorą torebkę. Możesz iść, babciu po śmietanę, a wyrwą ci torebkę. Możesz odebrać, dziadku, telefon, a tam wnuczek, czy raczej kolega wnuczka, poinformuje cię, że za chwilę wnusio wyląduje w pace, bo przejechał na przejściu matkę z bliźniakami na ręku. I zażąda wysupłania dziesięciu kafli.
Ta literatura, pewnie, że zaspakajając może i niezdrową żądzę sensacji, jednocześnie uczy, nie tylko bawi gwałtem i nożem w kichach. Powinniśmy, ale teraz już wszyscy, i Owce i Wilcy, zrozumieć, że to się dzieje, a dziać się nie powinno. Owce powinny się strzec, może same strzyc (rozdając, na przykład, kilka milionów ze swoich miliardów, albo więcej), a Wilcy powinni żyć w świadomości, że są takie sanktuaria, takie ośrodki odosobnienia, takie fajne miejsca, gdzie wszyscy są tacy sami, tacy sami niegodziwi, ale nie równi, bo są w tych miejscach izolacji tacy, kurna, niegodziwsi i silniejsi i mający „kryszę” czyli dach w postaci też niegodziwych klawiszy i chętnych do strzyżenia takich słabszych Wilków, co Owcami się stali.
Z powieści t.zw. współczesnych czytelnik wyciąga morał w postaci: „Tak, to się dzieje”. Widzi miłość, nieprzystosowanie, rozczarowanie dziećmi i rodzicami, widzi nietrwałość wszystkiego, związków, więzów, życia wreszcie. Nic z tym nie da się zrobić, na ogół.
A z kryminałów można – jednak – trochę wyciągnąć. Można serio potraktować nauczki udzielone przez dzielnych detektywów i inspektorów z komisarzami i aspirantami. Można pomyśleć, że może nie warto, bo jednak w tych pierdlach, to nie malina! Można pomyśleć, że własnoręczne wymierzanie sprawiedliwości nie jest niczym innym jak innego rodzaju przestępstwem. Można oszacować czy warto okradać kasę firmy, skoro wszyscy na tym prędzej czy później wpadają.
Jest to literatura opcji edukacyjnej, tak mniemam. I jako taka jest NIEdoceniana. NIEsprawiedliwie wpychana do wagonu, a już do wagonu PKP bardzo NIEsprawiedliwie. Kryminały powinny być wprowadzane do szkół podstawowych, z obowiązkowymi lekcjami, na których dokona się analizy postępków detektywów i występków szwarccharakterów; dzieciom i młodzieży powinno się pokazywać do czego może prowadzić niegodziwość, chciwość z pazernością. Może kogoś to uchroni, bardziej niż sosna rozdarta i życie nad Niemnem. Miejmy nadzieję, że ktoś-iluś uzna życie zacne za ten wariant godny uprawiania. „Zbrodnia i kara”, oczywiście, też do wniknięcia, ale to już dla amatorów głębin ducha, ale dla umysłów prostszych, a jest ich więcej, Sherlock Holmes, Sam Spade, Philipp Marlowe, Hercules Poirot, Tomasz Winkler, Harry Hole…
Serio!
Za niecały miesiąc jeden z nich, zgadnijcie który i zasadźcie się na niego, wypadnie z drukarni i położy się na półkach. „Szwedzki kryminał” pokaże fajną kupę zbrodni, zakłamania, dewiacji.
Dla każdego coś miłego!
Do miłego!



Eugeniusz Dębski



Hosting: NETinstal - Internet i telekomunikacja