Eugeniusz Dębski - www.eugeniuszdebski.pl
Aktualizacja: 06.09.2024
"Niegrzeszny MAG"
Czy czaruje się, czy leży - pięć kruitzerów się należy!


W królestwie Dalwiena Miłomastnego magia to talent deficytowy. Ten, kto go posiada, może wieść dostatnie życie, prawie nie przykładając się do zaklęć.
Nie dotyczy to Chainekkena, dla którego sława najlepszego maga imperium oznacza zaszczyty ale i coraz więsze kłopoty. On właśnie na rozkaz władcy rusza do portowego miasta Gaicenna, aby rozwikłać zagadkę tajemniczego maga-sabotażysty. Na miejscu spotkają go przygody, o jakich nie śniło się najlepszym czarodziejom.
Magiczne śledztwo, czarodziejska miłość, humor i zagadka - EuGeniusz Dębski i tym razem nie oszczędzi wrażeń swoim czytelnikom.

Kliknij to powiększysz
Wydana przez: Fabryka słów. 2007

Nawet nie wzięli zapłaty, kurdenamol!

Białozęby... Może. Podobno co dzień w nocy miał pysk wypchany zielem kroczarki, które bieliło mu zęby i pomagało utrzymać dynastię oraz stanowisko (wedle podania tyle miała trwać jedna i drugie, jak długo głowa rodu zachowała swe zęby). "Ale z pyska mu cuchnie upiornie" - myśl ta, nie wiadomo dlaczego, napełniła monarchę smutkiem.
Zdobył się jednak na uśmiech.
- Wprowadź do komnaty. - Lekkim ruchem głowy do tyłu wskazał, o którą komnatę mu chodzi.
Garugo pochylił się w ukłonie, wstał, posłał dwoma półkolistymi i niecierpliwymi ruchami ręki dwie namolne ważki w stronę gości, i ruszył do Sali Wesela. Monarcha odczekał chwilę, kilkoma uprzejmymi skinieniami głowy i uśmiechami skwitował zręczność gości, którzy wyłapywali ostatnie już żywe owoce. Celowały w tym dzieciaki. Mężczyźni pokonani przez wina i okowitę przegrywali z żukami, kobiety siedziały odurzone przez ważki, a mały urwis, właśnie przebiegając obok jednego z delegatów, długowąsego grubasa nieruchawego po wypitych już żukach, chwycił jego owada i strzyknął zawartością odwłoka prosto do swojej buzi.
Władca parsknął śmiechem - żuki przeznaczone były dla dorosłych - mocna okowita i zioła miłosne! Zobaczył jeszcze, jak chwilę potem z małych ust dzieciaka trysnęła struga niestrawionej jeszcze uczty. W niesfornym żarłoku były chyba ze dwa tuziny oczek ważek, które poturlały się po błyszczącej mozaikowej posadzce. Jakiś inny dzieciak rzucił się na kolana i zaczął je zbierać...Kiissir Dalwien, który ciągle jeszcze nie mógł się nacieszyć nowym czarem Chainekkena, przystanął i popatrzył na drugiego gwardzistę zamykającego pochód. Próg rozbłysł raz jeszcze. Fajne! Mag obiecał, że w najbliższym czasie zacznie działać cały szereg takich progów, otaczając pierścieniem komnaty Kiissira, by nikt z ukrytą bronią nie miał już szans znaleźć się w jego najbliższym otoczeniu.
"Tylko co z jadami? Co ze strzałami? Dziadka dwa razy dosięgły. A ojciec? Posąg z dachu podobno spadł sam, ale zabił ulubionego ogiera i niemal samego Osjada... Magiczne progi to tylko jeden z potrzebnych czarów. Ale... Nie narzekajmy, inni nie mają nawet tego!" - pocieszył się monarcha.
Wszedł do wielkiej komnaty z okrągłym stołem na środku. Sześć wysokich okien bez szyb, okratowanych jednakże na wszelki wypadek, zapewniało dużo słońca i sporo świeżego powietrza, dlatego Dalwien najchętniej właśnie tu rozmawiał z poddanymi. Oddzielony szeroką połacią stołu. Czuły węch od dzieciństwa był źródłem ciągłych złych humorów Kiissira.
Po chwili do komnaty wszedł Livoil Białozęby. Zaraz za progiem ukląkł i pochylił głowę, i trwał tak, aż usłyszał łaskawe "Wstań i zbliż się" monarchy. Uczynił to, wciąż nie podnosząc głowy. Dopiero przed samym stołem odważył się spojrzeć na Dalwiena. Może nie tyle odważył się, co udał, że dopiero teraz się odważył. W lewym kąciku ust trzymał koniec sutego wąsa.
- Panie! - Złożył ręce na piersi i jeszcze raz pochylił
się przed swoim władcą.
"Pewnie chce, żeby daniny mu zmniejszyć. I okłady z portu i miasta. Inaczej by nie okazywał takiego szacunku. Kurdenamol!" - zaklął w myślach Kiissir, po czym zapytał z uśmiechem:
- Co tam, mój drogi Livoilu? Jakież to przyczyny zmusiły ciebie, tak niekochającego podróży, do odwiedzin w naszym pałacu?
- Potrzeba, panie, oczywiście, że potrzeba - przyznał chętnie wasal. - Bez potrzeby nie ruszam się z Gaicenny.
Wypluł wąs, ale zaraz poruszył kącikiem ust i mokry czubek z powrotem znalazł się między wargami.
- Myślisz, że bez ciebie porty wyschną, wiatry ustaną, a handel uschnie? - zakpił łagodnie Dalwien.
Cała sterta podatków płynęła z Gaicenny: pokładowy, wietrzny, uliczny, dymowy, skrzyniowy, cztery składowe i jeszcze kilka - monarcha nie zaprzątał sobie głowy pomniejszymi. Ale dostatek dworu, siła armii i łagodne daniny zależały w dużym stopniu od takich zasobnych prowincji. Zaś mądry władca - a Dalwien był władcą mądrym - wie, że lud kocha go tylko za ładne parady, jeszcze bardziej za niskie daniny, że armia kocha go wyłącznie za regularne wypłaty żołdu, natomiast dwór... Cóż, ten potrafi kochać tylko za takie rzeczy, jak żywe owoce. Za takie rzeczy, jak magicznie sprowadzone na ucztę wiosenną stado czarnoskórych piękności, które do dziś śnią się po nocach wielu dworakom. A na to wszystko potrzebne są pieniądze z prowincji. Czyli należy z Livoilem postępować miło.
Monarcha zrobił poważną minę i wskazał niedbałym gestem fotel naprzeciwko siebie. Gdy wasal usiadł, Dalwien pochylił się nad gładkim mozaikowym blatem z kamienia i zapytał tonem równie przyjaznym, co konfidencjonalnym:
- Masz kłopoty, Livoilu? Mnie możesz powiedzieć. Napiera na ciebie ród Zachwalich? Boisz się zamieszek? Mów, proszę.
Białozęby westchnął:
- Wszystko to razem. Wszystko, ale to zwyczajna rzecz. Zachwalim ciągle marzy się odzyskanie władzy nad Górą Trzech Wiatrów, zdążyłem przywyknąć. Zamieszki... Co i rusz wybuchają, radzę sobie. Mam garnizon jak marzenie: zabrałem chłopom każdego ich trzeciego syna, ci mnie wielbią, bo jakby nie służba, musieliby wrócić do harówki na roli, a tak siedzą sobie, daję im szaty, spyżę, utrzymuję dupodajki w zamtuzach... - machnął ręką. - Nie, tu kłopotu się nie spodziewam. Ale... - Livoil potoczył wzrokiem po komnacie i również schylił nad blatem, aż niemal stuknął brodą o kamienny wzór. - Panie, to poważna sprawa... Czy tu nas nikt nie usłyszy?
Władca odchylił się w fotelu i odwróciwszy lekko głowę, zerknął na poddanego z ukosa. Jak to mówił Chainekken: "Zawsze, panie, udawaj, że coś magia działa tuż obok. Jeśli przypadkiem powiesz czy zrobisz coś, co zaskoczy rozmówcę, położy to na karb wszechobecnej magii. Jeśli nie - będzie przekonany, że akurat z niej nie korzystałeś!".
- Widzę, że masz kłopoty, Livoilu. Mów, tu jesteśmy bezpieczni. Mój mag się o to troszczy.
- No właśnie! Panie, potrzebuję twojego maga na trochę do siebie - od razu wyrzucił z siebie Sammarhard Gaicenny - Na Górze Trzech Wiatrów, w portach i mieście pojawił się ktoś ze znaczną mocą, na razie bruździ tak, że można wytrzymać, ale coraz silniej, moim zdaniem. Jakby ćwiczył albo badał, na ile sobie może pozwolić. Mam obawy, że jeśli ktoś nie da mu odporu, i to mocno i szybko, to się rozbestwi, a wtedy... nie wiem... Magia to nie moja sprawa. Ja się nie znam, ale moi magowie bezradni, byłem więc u wróży, oczywiście. Powiadają, że ktoś się usadowił, że szuka źródeł magii w okolicy, że gromadzi moc, że jak się go nie przegoni, to znajdzie, bo moc wszędzie jest. I, panie... - Livoil przeżuł coś białymi zębami, cmoknął - ...sami też się bali, widziałem to. Nawet nie wzięli ode mnie zapłaty, a doniesiono mi potem, że cała ich gildia ruszyła na nocne przeszpiegi.
- Cie!... Oni rzadko ruszają dupska ze swoich chat - zauważył Dalwien.
- Tak, panie. Teraz będą jeszcze rzadziej się ruszali, bo czterech nie wróciło do pieleszy.
- A?...Kiissir poczuł, że zbliżają się kłopoty, a niczego tak nie lubił, jak monarszych kłopotów. Wstał i przespacerował się do okna, popatrzył na dachy pałacowych zabudowań. Do nosa wpadła mu wstęga dymu z dworskiej kuchni.
Dalwien skrzywił się - po uczcie woń podpiekanego tłuszczu mogła wywołać co najwyżej pieczenie w przełyku.
"Co tam ten cholerny mag kazał mi na to pić? Wapno? Gdzie on jest?!" - Władca chwycił stojący na parapecie puchar i cisnął nim w drzwi. Po chwili stanął w progu strażnik, zagapił się na monarchę.
- Zamknij gębę! - warknął Kiissir. - I znajdźcie mi Chainekkena... Maga Chainekkena. Migiem!!!
Strażnik rozpłynął się niemal w powietrzu. A Dalwien spojrzał ostro na wasala.
- Co się dzieje tam? Konkretnie!
- Och, wiele się dzieje niedobrego, panie mój! Winnice kwaśnieją, wysychają studnie co poniektóre, a potem tryska z nich woda albo i nie woda. Raz nawet piwo...- machnął ręką Sammarhard. - Wiatry kołują, tak że najlepsi piloci nogi sobie łamią.
Monarcha zmarszczył brwi. Wyczuł, że to coś oznacza, ale nie chciało mu się myśleć.
- Łamią nogi, bo co?
- Bo tupią w pokład. W bezsilnej złości - objaśnił Livoil. Otworzył szeroko usta i głośno zaczerpnął powietrza. Kroczarka bieliła mu zęby, lecz i parzyła w dziąsła, a język Sammarharda był tak biały, jakby go ktoś wygotował. - Ryby głupieją. Jednego dnia sieci rwą się pod ich ciężarem, drugiego są pełne szlamu.
- Szlamu? Sieci?
- Właśnie, panie. Takie bąble ze szlamem, jakby, za przeproszeniem, coś je wysrało...
Dalwien patrzył jeszcze przez chwilę na Livoila, potem wzruszył ramionami i wrócił do spaceru wzdłuż okien.
Ciszę przerywał tylko stukot obcasów monarszych butów. Sammarhard siedział cicho, sapał tylko. Raz jakby sobie przypomniał jeszcze jakieś wydarzenie, ale tylko niepewnie zerknął na władcę. Ten nie zauważył spojrzenia, nie zapytał, nie kazał mówić...
Drzwi otworzyły się szeroko, do komnaty wkroczył mag Chainekken. Zamaszyście, ale kompletnie nieudolnie skłonił się przedwładcą. Drugi ukłon, nie tak głęboki, sprezentował Białozębemu.
-Wzywałeś mnie... panie? - dodał szybko.

Wstał i ceremonialnie - a nuż to mag silny?! - skłonił się przed nim.
- Siadaj, mój drogi. - Dalwien wskazał Chainekkenowi fotel.
Ten usiadł i na tle jasno oświetlonych wczesnopopołudniowym słońcem okien stał się jedynie ciemnym zarysem ludzkiej postaci. Umyślnie czy przypadek? Tego Livoil nie był pewien.
Monarcha usiadł również, odrzucając na boki poły długiej wierzchniej koszuli z cienkiej wełny, zdobionej na piersi herbem królestwa i rodu, z bufiastymi rękawami powiewającymi podczas ruchów rąk jak skrzydła.
- Magu, Sammarhard i ja mamy do ciebie prośbę... Otóż w podwładnej mu Gaicennie panoszyć się zaczyna jakaś obca magia. Ktoś nam nieznany. Już nie mówię, że nie wykupił glejtu, nie zgłosił się do cechu, nie przedstawił się prawowitemu Sammarhardowi, zaczyna... Hm, swawolić? - Władca popatrzył na Livoila. Ten uniósł brwi, jakby chciał powiedzieć: "o ile można to nazwać swawoleniem", ale się nie odezwał. - W każdym razie szkodzi. Na razie są to jakby mało udolne psoty, ot, plątanie sieci czy urok rzucony na winnicę. Ale nie można wykluczyć, że to tylko przygrywka do większego działania, a poza tym, co to jest na... - tu Dalwien omal nie użył określenia, którego nauczył się od maga, a którego brzmienie ogromnie mu przypadło do gustu: "kurdenamol!" - ...na wszystkie żywioły, że ktoś mi tu się pęta i ludzi straszy, prace ich niweczy, zamęt, niepokój i lęk sieje?!
- Panie - mag pochylił głowę i jakby zmieszany podrapał paznokciem kawałek mozaiki - wiesz, że pragnę ci służyć w każdej chwili i każdej sprawie...
- Wiem! - Monarcha poderwał się i klasnął w dłonie. - To zbierajcie się i jedźcie! Jak tylko skończysz, wracaj, bo ckni mi się bez twych zabawnych... - Pomachał palcami, jakby kreślił w powietrzu zarysy tych zabawnych i niedopowiedzianych rzeczy. Po czym wyszedł.
Sammarhard zerknął na maga. "No, jeśli ci się wydawało, że jesteś równy Dalwieno-wi, to musiałeś przed chwilą przełknąć gorzką pigułę" - pomyślał. Twarz jednak miał tak pozbawioną wyrazu, nawet lekko głupawą, jakby podobne ekstrawagancje jak myślenie nigdy nie przyszły mu do głowy. Chainekken uśmiechnął się z wysiłkiem i wstał.
- Jak jechać, to jechać. Jutro z rana - rzucił swobodnie. Skierował się do drzwi. Będąc tuż przed progiem, dodał jeszcze dla jasności: - Nie sypiam w gospodach. Są zawszone, śmierdzące i niebezpieczne. Jadę sam ze swoim dachem nad głową i... Gdzie mam właściwie jechać?
- Do Gaicenny, panie.
- ...i spotkamy się zatem w Gaicennie. Albo służę ci drugim namiotem i jedziemy razem. Możesz też gnać od karczmy do karczmy i tam czekać na mnie.
- Skorzystam z namiotu... Noce ciepłe są, nie zanosi się też na deszcz.
- Jak chcesz, Sammarhardzie. - Mag złożył Livoilowi lekki ukłon, ale nie uszło uwadze Białozębego, że trochę bardziej niż wcześniej przyłożył się do tej czynności. "Bym ci pokazał, jak się kłania, ale nich ci będzie!" - pomyślał jeszcze dostojnik, zostawszy sam w komnacie.
Podszedł do okna i wyjrzał na dziedziniec. Nie było tam jednak nic ciekawego. Służba łaziła tam i siam, jakiś konował oglądał wierzchowca, dwaj paziowie okładali się w kącie. Nuuuda! Cudzy dom, nic ciekawego. Sammarhard, prowadzony przez znudzonego pokojowca, skierował się do swojej komnaty.
W tym czasie mag kopniakiem otworzył drzwi do kwatery zajmującej najwyższe zachodnie skrzydło pałacu. Wybrał ją sam. Nie była najwygodniejsza, dość zimna i trzeba było pokonać niemal sto stopni, by się w niej znaleźć. Ale dzięki temu miał mało gości, zaś dziewki chętnie zostawały na całą noc, żeby tylko nie schodzić po ciemnych, zimnych i strasznych schodach przy świecy... Kwatera miała też drugie wyjście - nic tajnego, ale mało kto wiedział, że ukryte za szafą małe, choć mocne, dębowe drzwi prowadzą na niemal płaski dach drewutni przy małej stajni.
Chainekken zamknął się w swej komnacie na dwa rygle i sztabę. To ciemne, ponure wnętrze dobrze mu służyło: kto tu wchodził, tracił kontenans i najczęściej trwożnie się rozglądał, jakby w oczekiwaniu jakiejś niemiłej niespodzianki.
Mag pstryknął palcami, wtedy z dwu okienek pod sufitem zsunęły się dębowe, wzmocnione kutą kratownicą blendy. Teraz w pomieszczeniu było nieco jaśniej, choć niewiele przyjemniej. Chainekken podszedł do ściany, na której wisiało kilka sztuk oręża, chwycił nie za duży mor-genstern, taki raczej kobiecy, i zakręciwszy jeżastą kulą z całej siły, huknął nią w kamienną ścianę. Prysnęły iskry i okruchy. Ściana w tym miejscu nosiła ślady wielu już takich ciosów: małe i większe kawerny, kratery, dzioby i rysy. Mag stęknął, zawinął kulą i powtórzył uderzenie. Poczuł się widocznie lepiej, bo odetchnąwszy i odwiesiwszy morgenstern, powiedział - jak sądziłby ktoś, kto byłby w tej chwili w komnacie - do siebie: - Mam, cholera, dość tych zleceń dla naszego miłościwego!
- Nie masz wyboru - odezwał się miecz leżący na porządnie zasłanym szerokim łożu.
Więcej - w ksiażce.

Powrót do Spisu Powieści.



Hosting: NETinstal - Internet i telekomunikacja