Wywiad z Eugeniuszem Dębskim
Wywiad zamieszczony na stronach:
Elvegium.com . Autor:Grzegorz Bogusz
Eugeniusz Dębski, mieszkający we Wrocławiu pisarz fantasy, SF, thriller SF. Znany głównie z przygód detektywa Owena Yeatesa oraz rycerza-xameleona Hondelyka. Napisał kilkanaście powieści, prawie setkę (jeśli nie więcej) opowiadań i do tego sporo innych tekstów.
Jeśli ktoś się zastanawia czy warto poznać bliżej jego twórczość – warto. Zdecydowanie warto.
Grzegorz Bogusz: Pierwsze pytanie standardowe - jak to wszystko się zaczęło, po przeczytaniu jakiej książki uznałeś, że fantastyka jest dobra, że warto ją czytać? Eugeniusz Dębski: Ja to pytanie interpretuję, jak taką spowiedź z przeżytego, skierowane do starucha, którego należy przepytać z pewnych rzeczy, bo odejdzie i nie zdąży się wypowiedzieć. Joke, oczywiście.
Ale coś jest na rzeczy, że akurat to pytanie, w ostatnim półroczu dopadło mnie cztery razy. Zawsze odpowiadam w ten sam sposób, czyli opowiadam prawdę. Ale, nagabnięty o to po raz enty, postanowiłem poświęcić trochę czasu i wypracować, co się należy P.T. Czytelnikom, pełną odpowiedź. Zatem to idzie tak: urodziłem się w Truskawcu, ZSRR, województwo lwowskie. Czytać zacząłem bardzo wcześniej, i to – osiągnąwszy pełną biegłość – skoczyłem od razu do książek poważniejszych, nie bajeczek dla pięciolatków. Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale pamiętam, że w serii „
Mir prikluczenij” („Świat przygód” – dla znających tylko języki obce) trafiłem na TO opowiadanie, które mnie zachwyciło, zahaczyło i ukierunkowało na całe życie. Pamiętam cykl, pamiętałem treść, pamiętałem nawet nietypowy format tego almanachu, A4 i ciemnozieloną, butelkową płócienną okładkę. I UWAGA! dla potrzeb tego wywiadu,
especially i exclusive – dotarłem. Znalazłem na swojej upajęczynionej półce ten wolumin. To jest opowiadanie Sewera Gansowskiego pt. „Pan zatoki”, a może „Włodarz zatoki” albo „Gospodarz zatoki”. W każdym razie jest ono zbudowane tak, że dwaj pasażerowie czekają na swoje spóźnione samoloty, bo rzecz się dzieje na Zachodzie, w ZSRR samoloty się nie spóźniały, i jeden opowiada drugiemu, że wraca właśnie z afrykańskiej wyprawy. Bo na rzece Limpopo czy innej, w zatoce, pojawia się i znika co jakiś czas coś nieznanego, nieuchwytnego, niezrozumiałego. Owo coś wywraca łodzie, pożera ludzi i… znika bez cienia śladu. I pointa jest mniej więcej taka, lecę z pamięci:
- I, proszę pana, udało mi się, gdy wypadałem z łodzi, zaczerpnąć wody z tej zatoki. Proszę wyobrazić sobie nasze zdumienie, kiedy po analizie wody…
Tu wtrąca się spiker i zaprasza gościa na pokład. Ten podrywa się i widząc zaskoczenie na twarzy słuchacza mówi:
- Monsieur (rzecz, przypominam, dzieje się na Zachodzie), obiecuję, że przyślę panu list z opisem całej tej niezwykłej przygody.
I, ścierwo, odlatuje?!!
Ja, pięcio- czy sześciolatek, nie wiedząc, do czego może się posunąć literat, przyjąłem, że w następnym almanachu będzie ciąg dalszy i dowiem się, co tam szalało na tej rzece. Zdobyłem więc kolejne almanachy, a tam – figa, nie ma ciągu dalszego! Minęło sporo czasu, zanim ja, dzieciak przedszkolny, zrozumiałem, że taka była cholerna budowa tego opowiadania! Nie znoszę od tej pory takich tekstów, gdzie bohater albo w finale budzi się ze snu, albo wychodzi z omdlenia i wszystkie piękne przygody, którymi się bawiłem przez 250 stron powieści, okazują się li tylko jego, bohatera, imaginacją. Albo – takie zawieszone, co to niby czytelnik ma sobie sam dopowiedzieć… Taka jest „Remedium” Stefana Wula, za którą to powieść chętnie bym autorowi jak nie nogi to włosy wyrwał, gdyby żył. I dal sobie wyrwać.
W każdym razie – nienawiść do autora przeminęła, a fascynacja fantastyką nie. Gdybym był próżny… Znaczy – jestem próżny, ale nie na tyle, obszedłbym pięćdziesięciolecie miłości do Lady Fantastyki w tym mniej więcej roku.
Dlaczego zdecydowałeś się pisać i co czułeś, gdy Twoja pierwsza książka została wydana? Od liceum hołubiłem w sobie myśl, że postudiuję, zostanę dziennikarzem i będzie cacy. Po studiach jednakże losy moje potoczyły się tak, że byłem już żonaty, syn przymierzał się powoli do pojawienia na tym świecie, wyjazd na studia do Warszawy, a tylko tam było pomagisterskie studium dziennikarskie, nie wchodził już w grę. Pracowałem więc w największym wytwórcy komputerów, MERA-ELWRO, ale brakowało mi: raz – słuchaczy, bo zawsze kochałem opowiadanie, gaworzenie, buldplecenie, dwa – możliwości wyżycia się literalnego. Coś tam pisywałem do „Politechnika”, do „Sigmy”, miesięcznika Politechniki Wrocławskiej, zająłem punktowane miejsce w konkursie na przekład „Literatury na Świecie” i czaiłem się… Pewnego dnia, zirytowany skandalicznie małą ilości fantastyki na rynku, a przypominam, że mam na myśli czasy, kiedy wychodziło w Polsce około 10 do 12 pozycji. Rocznie. No więc, zirytowany postanowiłem zająć się „pracą od podstaw”, czyli nie czekać na zlitowanie, tylko zacząć pisać, licząc trochę na to, że inni też się zirytują i coś napiszą. I tak powstanie rynek fantastyki w Polsce. Kto powie, że mi się to nie udało?!.
A co czułem – i dumę, i zdumienie, i pretensje, że świat jakby nie zareagował, że tramwaje dalej jeżdżą, i milicjanci nakładają mandaty za niemanie tłumika… Mrowienie w końcach palców i pieczenie uszu. Wystarczy?
Skąd czerpiesz pomysły? Bierzesz je ze swojego życia, z tego co zobaczysz lub przeczytasz, a może po prostu pozwalasz działać wyobraźni? Mogę się wytłumaczyć tylko z dwóch pomysłów, znaczy – wiem, kiedy i jak urodziły. Raz podrzucił mi syn tytuł ("Czy to pan zamawiał tortury?"), drugi raz gapiłem się na tablicę z napisem „Urząd Telekomunikacji nr1” i miałem olśnienie. Poza tym wszystkie pomysły pojawiają się nie wiadomo skąd. Kir Bułyczow powiedział kiedyś, że pomysły fruwają sobie niewidzialne i bezcielesne dokoła, a fantasta to taki gość, który ma nieco inaczej słuch nastrojony, i te pomysły co jakiś czas słyszy.
Ja to interpretuję tak, że gdzieś w nieznanym mi zakątku mózgu, gdzie myśli nie mają jeszcze postaci słów i zdań, kotłuje się cały czas jakaś szara breja, z której co i rusz pewne , już zwerbalizowane myśli przesączają się do tej części, gdzie już można je „usłyszeć”. Fantasta, zatem, ma inne oczka w tym sicie?
Nigdy nie udało mi się niczego wymyślić na zamówienie. To znaczy – w dłuższym odcinku czasowym – tak. Gdy wymyśliłem cykl z Hondelykiem ustaliłem, że będzie to tuzin opowiadań, nowela, i powieść. I tak się stało, ale trwało to ze cztery lata, czyli – tam w piwnicy się „worgoliło” i powoli na powierzchnię „wydawało” po jednym pomyśle na pół roku.
Na zamówienie jestem w stanie wymyślić felieton, idę z psem na spacer i obracam w głowie wątły pomysł, wracam z gotowym tekstem. Ale opowiadanie – nie. Mogę temat już wyklarowany rozpisywać w głowie na instrumenty: dialogi, postacie, sytuacje, scenografia, ale nie zdarzyło mi się, żebym wyszedł z pustym mózgiem, a wrócił z dobrym pomysłem. Pomysły się nie poddają
wymyślactwu.
Co sprawia, że po tych wszystkich latach nie znudziło Ci się pisanie? Hm… Jak się coś – nie bójmy się tego słowa – kocha, to dlaczego miałoby się znudzić? Za każdym razem tekst j e s t nieco inny, inne postacie, inne sytuacje. Inny układ słów, zdań, wydarzeń… To się nie może znudzić. Chociaż historia zna kilku autorów, którzy nawet odniósłszy sukcesy, zaniechali pisania: Marek Baraniecki, Grzegorz Drukarczyk, Wiktor Żwikiewicz – przykłady z głowy, dlatego tak mało ;-))
Gdyby ktoś zapytał Cię, dlaczego warto zapoznać się z Twoją twórczością, co byś odpowiedział? Że warto bo nie nudzę. Że może wsiąść do pociągu byle jakiego, czyli naszego polskiego, niezbyt czystego, i najprawdopodobniej te trzy-cztery podróży spędzi miło, mimo wszystko – miło. Oczywiście, nie każdemu się Dębski podoba, ale dbam o to, by każdy znalazł coś dla siebie, dlatego mam i
fantasy na koncie, i SF, i kryminały fantastyczne, i opowiadania ucieszne, i poważne, mam melanże kilku nurtów czy rodzajów, napisałem powieść („Krucjata”, aktualnie w dobrych salonach), budowy której nikt wcześniej nie próbował: składającą się z dwu powieści,
fantasy i SF, złączonych ze sobą, splecionych ze sobą, oddziaływujących na siebie… Geograficznie - piszę o Rosji, USA, ostatnio napisałem – wreszcie – powieść dziejącą się w Polsce, w III RP. „Hell-P” powinna ukazać się w marcu – kwietniu, i – mam nadzieję – zaspokoi gusta tego targetu, który dotychczas nie rozpieszczał mnie swoim zainteresowaniem – młodych, nowoczesnych, bezlitosnych dla starców czytelników z Empiku. Skoro tak się staram, to dlaczego nie warto sięgnąć do Dębskiego?
Jakich pisarzy, związanych przede wszystkim z fantastyką, cenisz najbardziej, a jakich nie znosisz? I czy jest ktoś, komu zazdrościsz? Zazdroszczę wielu dzieł, wielu autorom. Zazdroszczę Strugackim, Lemowi, Dickowi, Woolfowi, Le Guin i Martinowi. To są ci, którym generalnie zazdroszczę, że napisali tak wiele i tak znakomitych dzieł. Potem są ci, którzy napisali sporo takich tekstów, które mi nie leżą, ale co jakiś czas wbijają mi drzazgę pod pazury: „Pan Lodowego Ogrodu”, „Senni zwycięzcy”, „Głowa Kassandry”, „Ostatni powiernik pierścienia”, cykl guślarski Bułyczowa, opowiadania, ale tylko opowiadania Sapkowskiego… I pewnie jeszcze jest masa takich. Cook, choćby. A co mi nie leży: nie leży mi Lewandowski, en masse, Ziemkiewicz, nie powalają mnie, powieści Sapkowskiego, a „Narrenturm” doczytałem do 122 strony, i padłem. Kompletnie mi nie przypasowała przebojowa „Achaja”, choć opowiadania Ziemiańskiego to zupełnie inna historia. O – drugi tom „Pana Lodowego Ogrodu” – domęczyłem do połowy – wysiadłem. Nie padam na twarz nawet, NAWET! przed samym mistrzem Tolkienem, przeczytałem „Władcę” raz i chwatit. Przeczytałem pierwszy tom przygód Harry’ego P. I też – dość.
Proszę zauważyć, że nie napisałem, że te rzeczy są złe, nie. One nie pasują mi. Dębskiemu.
Po prostu – są książki jakby dla mnie napisane, a są i takie, które przelatują obok. Jak cała masa radiostacji komercyjnych, których muzyka do mnie nie dociera, których zatem nie słucham. A przecież słuchają ich tysiące innych, i sprawia im to przyjemność.
Jest jakaś książka, pisarz, którą uważasz za przełomową dla tego gatunku? I taka, którą uważasz za wielką pomyłkę? No – na pewno Gibsonowi należy się „czaszką do ziemi” za cyberpunk… Pomnik wystawiłbym Martinowi, za całokształt, ze szczególnym uwzględnieniem „Pieśni Lodu i Ognia”. Nie rozumiem natomiast kompletnie i w całości zachwytów cyklem o Honor Harrington – powielanych na kiepskim kseroliteraturografie marniutkich powiastek „bojowych bardzo”. Nu-u-u-da…
Zastanawiasz się, dlaczego fantastyka rosyjska jest tak mało znana w naszym kraju? Jest coś, co odróżnia ją od tej powstającej na 'zachodzie'? Nie jest już tak tragicznie, jak jeszcze kilka lat temu. Nie chwalący się - to (skromnie spuszczone oczęta) właśnie ja, przypomniałem Polakom, że kiedyś czytywali i zachwycali się fantastyką radziecką, tą dobrą, rzecz jasna. Po niemal dwudziestu latach przerwy, podczas której bardzo niemrawo wydawano tylko – a właściwie wznawiano - Strugackich i Bułyczowa, przywiozłem do Polski Jeskowa, Pierumowa, Diaczenków, Oldiech, Diwowa, Kudriawcewa, Łoginowa, Kamszę, Ugriumową, Wasiljewa, Chajecką, Łazarczuka i naprawdę jeszcze wielu
Nic jej szczególnie nie wyróżnia. Po prostu, jeśli się wydaje rocznie trzysta pozycji, to musi być w tej liczbie około trzydziestu rzeczy wybitnych. Problem tylko z wyborem, dotarciem, odkryciem… Sturgeon powiedział kiedyś, że 90% wszystkiego to gówno. Ma rację. Ale – jak wyliczyłem wyżej – z 300 pozycji 30 musi być wybitnych. I tylko te powinno się tłumaczyć. Z amerykańskiej też, bezwzględnie. Tylko te 10% wybitnych, ale to wystarczy. Naprawdę.
Pytanie ogólnie - lubisz literaturę rosyjską? Jakiś pisarzy szczególnie? Kamsza, w ostatnim czasie. Wcześniej – Łazarczuk, Diwow. Strugaccy – już napisałem wyżej. Stary dobry Bułyczow. Niestety – mało czytam dla przyjemności. Niemal wszystko, co czytam – przekładam. Albo odwrotnie – przekładam, więc czytam. No, doba ma tylko 24 godziny czasu. Choć, jak mawiał sierżant Kaszel: „Kładźcie się godzinę czasu później, i wstawajcie godzinę wcześniej, to będziecie mieli 26 godzin na dobę”. Nawiasem mówiąc, w tym roku wyjdzie powieść z sierżantem Kaszlem w jednej z ról głównych. Roboczo: „Owen Yeates – ostatnia przygoda”. Bo kończę z Owenem…
Myślisz, że jaka przyszłość czeka literaturę fantastyczną? Czy najlepsze czasy są już za nią, czy dopiero nadejdą? Fantastyka ma się dobrze, bywało lepiej, ale i gorzej też. Czyli normalka. Wszystko podlega fluktuacji, cokolwiek to znaczy. Był czas, kiedy mieliśmy tylko fantastykę z USA na półkach, nie było w ogóle polskiej fantastyki, teraz – niemal zalewa rynek. Zalewa słaba, wydawcy jakby wyrywają sobie powieści debiutantów, bo jest trynd. Też nie najlepsza to sytuacja, bo czytelnik po kilku nieudanych pozycjach znowu przestanie czytać Polaków. Na co zareagują wydawcy, odrzucając polskie teksty, potem stanie się coś przeciwnego.
I tak dalej, jak pisał Vonnegut.
Będzie się zmieniała. Niezbyt radykalnie, przewrotów jakościowych nie wieszczę – wszystko już było. Ale na pewno nie umrze!
I na zakończenie - czy chciałbyś powiedzieć coś czytelnikom Elvegium? Chyba już wszystko powiedziałem?
Ale mogę powiedzieć.
Coś.
Nie, to głupie i już zajechane do cna. Powiem inaczej: nie wiem, jaka jest motywacja młodych żarłocznych drapieżnych autorów, posądzam ich jednak o chęć zaspokojenia własnej próżności. Mnie też ten cel przyświeca, w dużej mierze. Tylko że ja, mając bez mała trzy tuziny własnych książek na półce, już wiem, że nie uda mi się tego celu osiągnąć po prostu wydając tylko książkę. Sama pozycja w księgarni to mało. O nie! Ja go zaspokajam, gdy wydaję i słyszę, że warto było ją kupić. Ja już cenię przede wszystkim czytelnika, zabiegam o Niego.
Czy mi się to udaje to inna sprawa.
Czy się w tym momencie wdzięczę, mizdrzę i cienko fałszuję?
Nie!