"Dwudziesta trzecia"
Fragment powieści
Zaniósł
kawy do pokoju. Kropka, siedząca już na „swoim” krześle
uważnie sprawdziła czy nie postawił na stole talerzyka z
ciasteczkami. Sapnęła z dezaprobatą. Babcia Roma zmieniła okulary,
przesunęła w jego stronę bloczek i długopis. Sama zaczęła tasować
karty.
To mama dzwoniła?
Tak. Twój zięć ma się lepiej z
dnia na dzień.
Sprawdzała czy, broń Boże, nie idę w ślady
siostry.
Tak. Oczywiście. Dziwisz się? Uderzyła kantami talii o
stół, wyrównała je, podała do
przełożenia.
Nie. To koszmar. Gdyby was nie było zabiłabym ją i
siebie – powiedziała zupełnie serio.
Myślę, że nie. Ale
byś się umęczyła, to na pewno.
Chcesz powiedzieć, że w tej
sytuacji nie męczę się, bo ty się zajmujesz mną, a moją skretyniałą
siostrą moja córka?
Babciu, znasz mnie – jak chcę coś
powiedzieć, to mówię, jak nie chcę, to ukrywam to lepiej niż ci się
wydaje.Przełożył karty, trzema kreskami wyrysował tabelkę do
tysiąca.Babcia nie była w dobrym humorze. Wyraźnie parła do
zwady.
Rozdała karty, dwa musiki, reszta dla graczy. Układała swoje, ale
miała spojrzenie raczej gdzie indziej lewitujące.
Znalazł mnie
pewien facet, niewiele o nim wiem – zagaił z innej beczki,
wiedząc, jak można utrącić zły humor.
Hm? – mruknęła,
rzuciwszy jedno ostre spojrzenie znad okularów.
Chce mnie
zatrudnić.
Masz się turlać po materacach z gówniarzami z dobrze
sytuowanych ale nie dobrych domów?
Nie. – Ułożył swoje
karty. Sześćdziesiątka z ręki. Dama do osiemdziesiątki. – Ja –
sto.
Dam dziesięć. A na czym ma polegać ta praca?Udawał, że
liczy.
Sto dwadzieścia. Mam znaleźć dowody, że określony osobnik zabił jego żonę.
U-u! – opuściła głowę i patrzyła na
niego nad szkłami. – Brzmi nieźle.
Tak. Choć trochę nie
halo dla samotnego cywila.
Myślisz? Trzydzieści.
Graj.Odkryła musik z prawej. Król karowy, walet kier, dziesiątka
trefl. No to musi mieć setkę.
A płaci?Na to pytanie czekał. Był
pewien, że odpowiedź wytrąci babcię ze złego humoru. Nieważne, weźmie
to zlecenie czy nie. Będzie o czym gadać przez kilka następnych
tygodni. Albo w stylu – co kupimy. Albo – co moglibyśmy
kupić, ale nie kupimy...
Daje sto tysięcy za miesiąc. Dałaś mi
kartę? – niedbale.Zwinęła nieskazitelnie, precyzyjnie ułożony
wachlarz, plasnęła nim o stół. Zapomniała o siostrze i córce.
Powtórz, proszę.
Pytałem, czy dałaś mi kartę.
Tomaszu! Tak
ci wpierdolę, że nie siądziesz na dupie.Prychnął.
Przecież
dobrze się wyrażałem o słuchu w naszej rodzinie. Dobrze usłyszałaś.
Sto tysięcy złotych za miesiąc dochodzenia. Bez względu na wynik.
Jeśli udowodnię, że ten gość zabił jego żonę – trzysta
tysięcy.Rozważała chwilę tę propozycję.
Coś dużo...
szepnęła w końcu.
No, babciu, dużo, bo to nie w kij dmuchał,
prawda? Jak mnie policja nakryje, to mało szans, że uda ślepą.
Dobrze, jak nie oskarżą o umyślne zacieranie śladów. Zawsze wpieprzą,
tyle że mogą mocno, a mogą słabiej, ale wpierdol nie ominie. To raz.
Po drugie – jak to robić nie mając papierów, nakazów, mocy
prawa, ogólnie mówiąc? Po trzecie, zleceniodawca twierdzi, że ma
dowody, ale policja ich nie chce. Co to znaczy?
Albo policji na rękę ten stan, jaki teraz mają. Albo...
zawahała się
... to, co jest jego zdaniem dowodem nic nie jest
warte?
Albo w ogóle nic nie ma, tylko tak gada, żeby mnie
przekonać.Milczeli oboje długą chwilę. Wiedzieli, i ona,
osiemdziesięcioletnia staruszka, niewierząca, nie utytłana przez
poprzedni ustrój, racjonalistka i humanistka, on – humanista,
lekko sponiewierany przez układy w pracy, trzeźwo maszerujący przez
życie, że sprawa może mieć i pewnie ma drugie dno, a może i
trzecie.Babcia nagle rozłożyła karty, zawistowała w asa kier. Zrzucił
dziewiątkę.
Sto! – Roma położyła damę kierową. Zabił ją
dziesiątką. – Jednak miałeś, draniu – mruknęła pod
nosem.
Sześćdziesiąt! – Triumfalnie zameldował damą trefl.
Nie przebiła, podłożyła waleta. Aha, czyli as jest w drugim musiku,
warto go zgarnąć, czyli zaczaić się na ostatni sztych. – I po
sześćdziesiąt! – wycyckał babcię z trumfów królem. Oddała
dziewiątkę, dziesiątkę zostawił sobie na ostatnią wziątkę. Zawistował
asem pik, spadła dziesiątka. O? czyżby babcia miała jeszcze
czterdziestkę? – No to w piki! – położył waleta
pik.Rzuciła mu ponure spojrzenie. Przebiła waleta królem. Ha! Udało
się rozbić meldunek! Jeszcze kilka wistów, ostatnią lewa na
dziesiątkę atutową.
Uhu-hu! Babcia ma w tyły! –
oświadczył. Policzył swoje wziątki plus dwa musiki plus meldunek. –
Ja mam sto pięćdziesiąt, czyli tobie zabrakło.
Ale jakby się
udało... powiedziała wolno Roma.
Doskonale wiedział, co ma na
myśli. Zupełnie nie przejmowała się przegraną grą. Tomasz też, ale
chciał sprowokować babcię do większego wzruszenia. Takie było
zalecenie lekarzy – żwawsze dyskusje, energiczne myślenie,
trochę emocji.
Ale się nie udało. Zapisuję minus sto
trzydzieści.
Nie przeginaj, Tomaszku. Wiesz, o czym mówię. O
tych czterystu tysiącach.
A nie o zadośćuczynieniu
sprawiedliwości? – zapytał przekornie.
Też. Ale za te
pieniądze ustawiłbyś się w życiu, przestał martwić o jutro, choć nie
masz poważniejszych powodów! – szybko zastrzegła się. – A
najważniejsze, ty wiesz przecież – pokazałbyś ogromnego fucka
swoim przyjaciołom i nieprzyjaciołom.
Pod warunkiem, że ten gość
nie jest paranoikiem, że ktoś zabił...
Przypomniał sobie notki
gazetowe. – Dobra, zabił jego żonę. Ale nie mamy pewności, że
ów lekarz. – Przypomniał sobie nagle słowa Szeremety:
„...mordercą jest lekarz, jeden z tych, którzy zeznawali
przeciwko panu, to była zmowa, pan wie przecież...”. Tego
babcia nie musi wiedzieć. – W każdym razie niewiele jest
pewnych rzeczy w tej sprawie.Babcia zgarnęła wszystkie karty,
odruchowo podzieliła na dwie części, przetasowała. Złożyła,
przesunęła w stronę wnuka.
Rozdajesz.Wziął karty, przetasował.
Odłożył.
Jakoś nie mam ochoty na tysiąca – powiedział. –
Przepraszam.
Ja też. Za szybko trzeba myśleć, a ja mam mózg
teraz załadowany prezentami, jakich będę się domagać, jak już
dostaniesz swoje pieniądze – uśmiechnęła się Roma. – Ja
sobie pasjansa postawię, a ty idź myśleć. Tylko daj mi papierosa.
Jednego! – syknęła widząc, że wnuk otwiera usta do protestu. –
Zróbmy tak – po fajce i malutkim... Jak to pisał Andrzej
Waligórski o swojej żonie?
A Lesia wypiła sobie jedną małą
wódeczkę –zacytował Tomasz wstając z krzesła.
Właśnie.
Wypijmy sobie po jednej małej wódeczce.Poszedł do kuchni, przyniósł
na tacy popielniczkę, dwa napełnione koniakiem kieliszki. Zapalili.
Babcia z przyjemnością zaciągnęła się camelem.
Idź sobie. Nie
musisz widzieć mojego upadlania się.Obszedł stół, pocałował ją w
podstawiony policzek.W swoim pokoju dopalił papierosa przy uchylonym
oknie. Nie udało mu się skupić na jakiejś konkretnej myśli. W głowie
kotłowało się, tasowało, myśli
goniły się, potrącały i gasiły jedna drugą. „ Spać.
Spać? Urąbać się. Z kim pogadać? Z nikim, pieprzę doradców. Uwalę
się. Która godzina?”.
Była
osiemnasta z minutami. Za wcześnie na spanie, na uwalenie się, nie
miał tyle alkoholu, żeby pić cztery godziny, żeby paść o przyzwoitej
dwudziestej, nie chciało mu się wychodzić po alkohol.
Kropka,
idziemy na spacer! – Suka podwinęła ogonek i chyłkiem ruszyła
pod fotel. Złapał ją zanim ukryła się cała, w przedpokoju nałożył
obrożę i
przypiął smycz. Wypalił na trawniku papierosa, w ustach zaczynał się
pieklić gorzki dymowy posmak. Za dużo papierochów. Wrócił tak samo
rozwichrzony jak wyszedł, świeże powietrze nie pomagało w podjęciu
decyzji.Babcia wyłączyła górne światło, siedziała w fotelu i udawała,
że ogląda telewizję. „ Chce,
żebym myślał, że jestem sam. Sam podejmuję decyzję. Duży
chłopiec”.Wyjął z szuflady starą Nokię, starszą siostrę
aktualnie wykorzystywanego smartfona, po złamaniu simlocka używał jej
jako telefonu na kartę. Telefon do poruczeń specjalnych. Odrzucił
wszelkie wahania, otworzył klapkę i wystukał numer z wizytówki
Szeremety.
Dobry wieczór. Winkler. Biorę pana zlecenie. Proszę
wykreślić z pamięci i karty moją komórkę. Ta jest tą, która posłuży
nam do kontaktów. Panu też radzę kupić jakiegoś rzęcha na kartę. W
każdym razie na tamtej nie będę pana odbierał. Czy możemy się
spotkać jutro? Przed południem?
Tak. Oczywiście. Zaraz podjadę
gdzieś i kupię komórkę. Jutro możemy o dowolnej porze. Jedenasta?
Dobrze. Jedenasta.
„U Spychały”? –
podpowiedział Szeremeta.
O nie. Kończymy z kontaktami, które
mogą kogoś naprowadzić na trop naszych... spotkań. Jedenasta,
kawiarenka Empiku. Do widzenia.
Ja... Tak... Do widzenia.Chyba
chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Tomasz wdusił przycisk z
podświetloną czerwoną słuchawką. Cisnął komórkę na biurko. „ No
i po ptokach. Albo się wdupiłem, drugi raz w życiu... Albo... albo
nie. – Prychnął do myśli. – Ja pierniczę! Śni mi się, czy
co? Czy ja się śnię jakiemuś autorowi kryminałów? Może jestem
postacią w filmie... Jaki to był film?.. „ Szósty
zmysł”? Nie, tam było co innego... Tak, co innego się uwalić z
radości, co innego ze złości, a jeszcze co innego tak jak ja teraz...
Gdzie gorzałeczka, gdzie koniaczek? Cholera, zabraknie.
Jak boga kocham, będę latał po nocy do paśnika...”....Rozwalił
się w fotelu. Pomyślał, że mógłby teraz przeszukać, jak to zrobił z
Szeremetą, Facebook, Naszą Klasę i inne Twittery na okoliczność życia
tam sześciu lekarzy, ale nie chciało mu się. Jakoś nie miał
przekonania do tej operacji, a nauczył się ufać swojej intuicji,
jeśli optowała za bezczynnością – ulegał jej.Chciał sięgnąć do
pilota, żeby włączyć cicho radio, gdy
w korytarzu rozległ się dźwięk dzwonka.Zaskoczony i zaniepokojony
ruszył do drzwi. Deski w przedpokoju
rozjazgotały się w proteście: „O tej porze się już nie chodzi,
proszę pana!”.Otworzył drzwi. Na wycieraczce stał kurier z
paczką w ręku.
Przesyłka ekspresowa do pana Winklera.
To
ja.
No to niech mi pan tu szrajbnie podpisik.Podsunął mu
terminal z matowym ekranikiem i rysik. Winkler naskrobał coś na
kształt podpisu, oddał rysik i przejął paczkę w dużej mocnej
plastikowej kopercie.Zamknął drzwi za kurierem. Pomaszerował do
kuchni obracając paczkę na wszystkie strony. Na formularzu nadania
widniały jakieś kreski, które nie
były kodem kreskowym ani serią hieroglifów, ale treść kryły równie
jak one skutecznie. Wbił ostrze noża w luźny fałd koperty. Za plecami
usłyszał skrzypienie desek, dużo cichsze niż w jego przypadku. Babcia
była przecież lżejsza.Podeszła i chwyciła go za łokieć, ale nie
odezwała się.Wyjął z koperty kartonowe pudełko.
Martell, proszę babci.
Boziu, jak ja kocham ten koniak! –
westchnęła babcia Roma.Odchrząknął.
Bez przesady, to tylko
Martell Noblige. – Popatrzył na babcię. – Nie denerwuj
się. To dobry trunek. Daj te kieliszki.Babcia ruszyła do szafki obok
okna.Winkler wyjął z koperty jeszcze jedną paczkę. Płaska i dość
ciężka. Stał i ważył ją w ręku, gdy Roma wróciła z dwiema
koniakówkami w dłoniach.
A to co? – zapytała. –
Zakąska?Zachichotała. Albo podchmieliła się tym jednym kieliszkiem,
albo skorzystała ze spaceru wnuka z psem i walnęła sobie jeszcze
jedną lub dwie małe
wódeczki.
Zakąska... Jeśli się nie mylę to może to być tona
kawioru, babciu.Zastanawiała się chwilę. Pozwolił jej na to.
Tomaszku – szepnęła po chwili. – Czy to jest naprawdę to,
co myślę?
Ta.Szarpnął za róg opakowania, poszło dość łatwo.Na
stół wysypały się paczki banknotów.Dziesięć.Ładne nowe setki.
Tomasz – wychrypiała babcia Roma. – Daj mi papierosa! –
i, strzeliwszy w jego stronę ostrym spojrzeniem, dodała:
Tylko
mi nie mów, że nas na fajki nie stać!
Dwudziesta trzecia.