Aktualizacja: 12.05.2019
"Między Iljiczem a Conanem"
"Relacja z Interpressconu"
Fenix 6 (65) 1997

Kliknij aby powiększyć

INTERPRESCON jest - jak mnie zapewniano - jedną w ważniejszych imprez w kalendarzu rosyjskiego fandomu. Jest też, co zauważyłem już sam, imprezą specyficzną, i to nie wiem czy nie w skali globalnej, o czym za chwilę. Odbywał się w miejscowości Razliw (30 km na północny zachód od Sankt Peterbsurga), co można tłumaczyć jako "wylew", "rozlewisko" albo - co bliższe fandomowej rzeczywistości - "rozlew". Miejscowość słynna z faktu ukrywania się tu w 1917 r. Uljanowa Włodzimierza Iljicza, który kilka dni spędził na strychu pewnego domu, a kilkanaście następnych w szałasie udając fińskiego kosiarza. Pracował tu intensywnie, choć nie na łęgach, a dzięczynny naród wystawił w miejsowości kilka pomników - granitowy szałas, szałas oryginal (co wiosnę odnawiana trzcinowa chatka, w której WIL napisał "Lekcje rewolucji"), pomnik przy stacji, pomnik przy drodze i popiersie w Interpresconowskim ośrodku. Ośrodek, żeby dopełnić obrazu, nosi miano Centralnego Ośrodka Wypoczynku Ministerstwa Obrony Rosji i - jak cała Armia Czerwona - niestety wyraźnie aż na taką tabliczkę nie zasługuje. Wyprzedzając fakty odkryję, że 7 piętro (ach, ta magiczna siódemka!) jest wyraźnie piętrem generalskim - chodniki, apartamenty (Strugacki), stylizowane meble, duże kolorowe telewizory. Jest jeszcze piętro ciche, dziewiąte (ciche, bo ostatnie), gdzie ulokowano, po wykonaniu pewnych wyrazistych min i rzuconych półgębkiem informacji, Eugeniusza Dębskiego i Marka Waligórskiego, czyli tak naprawdę jedynych gości usprawiedliwiających człon INTER nazwy.

Impreza ma specyficzny charakter, ponieważ przeważają na niej pisarze.

Po prostu. Na dwieście kilkadziesiąt osób wypisanych w liście zakwaterwoań ok. 180 to autorzy, przy czym niemal wszyscy z dorobkiem, uznani i znani. Taki garnitur wymusza program, który przeciętnemu fanowi z Polski wyda się - i nam się wydawał, póki nie rozpakowaliśmy walizek - ubogi. Pierwszy dzień - otwarcie. Drugi dzień: przed południem - dyskusja o nominacjach do nagrody Interprescon, po południu - uroczyste wręczenie nagród. Trzeci dzień: przed południem - ekologiczne prognozy Rybakowa, po południu - party ( wliczone w koszta pobytu! Koszta zaś - 150 (w pokoju dwumiejscowym). Czwartego dnia rano: dyskusja o prawie autorskim Rosji, po południu - nie pamiętam. Piętego rano - zakończenie, podsumowanie, podziękowania, krótka sprzeczka na forum i autobus do Piotrogrodu.

(Żadnych przebieranek, żadnych konkursów tańca, żadnych działań plastycznych... To znaczy - wszystko to było, ale w formie niewymuszonej, spontanicznej. Przeważały krótsze i dłuższe happeningi, ale - jak stwierdziła obsługa - od dawna nie było tak spokojnego kontyngentu - jedna ławka parkowa, kilka szafek nocnych i doniczek wyrzuconych przez okno, jeden pisarz wracający od domu w pantoflach. I pociągnięte szminką wargi WIL-a, których nikt przez cztery doby nie oczyścił, a organa sprawiedliwości nawet się nie pofatygowały spacyfikować literatów.

Konwentowicz otrzymywał biuletyn z programem i listami nominacji do głosowania na nagrodę INTERPRESCON-u w kilku kategoriach, kartki do stołówki, klucz do pokoju oraz badge.To ostatnie, to po prostu identyfikator, ale lepiej brzmi i łatwiej się wymawia. Co znamienitsi (to my z Markiem) dostali jeszcze po odznace. I wsio.

Z atrakcji znanych konwentowiczom polskim była księgarnia. Na stoisku trzy przekłady Sapkowskiego, fura Amerykanów (Conan, Norton, Zelazny, praktycznie to, co i u nas. Kilka nazwisk nieznanych (może pseudonimy?), sporo rodzimej produkcji, z kilkudziesięciu nazwisk jakimś mglistym echem pobrzmiewa Łarionowa (fantasy), reszta - nieznana.

Z atrakcji zupełnie nieznanych polskim konwentowiczom - VODKA CONANOVKA i VODKA SIDOROFF. Obie atrakcje przygotowane (sic!) specjalnie na Interprescon 97, tylko tu dostępne, mocne i dobre. Szerzej o tym punkcie programu w rozmowie z Saszą Sidorowym, inicjatorem, organizatorem, realizatorem, na rękach noszonym i pod niebiosa wychwalanym Dyktatorem, bez fałszywego wstydu przyznającym: "Niektórzy nazywają to SIDORCON. Słusznie!".

Zapewne dlatego pomysł wyprodukowania specpiwa o nazwie "Nordcon" aż bije w oczy.

Główną atrakcją imprezy, poza walorami towarzyskimi wykorzystanymi do upadłego, są nagrody. Jedną z nagród przyznaje prywatnie Borys Strugacki, to Brązowy ślimak (z brązu), przyznawany niezaprzeczalnie arbitralnie, co nie zmienia faktu, że z werdyktem wszyscy się bez szemrania godzą, a nagrodzeni szczęśliwi są aż do utraty tętna ( należy dodać, że Metr /nauczyciel, mistrz/ cieszy się ogólnym szacunkiem i nie musi podnosić głosu, żeby być słyszanym i słuchanym). Drugą formą wyróżnienia są nagrody INTERPRESCON-u. Tu już jest gorzej. Wysiedziałem sporo czasu na dyskusji dotyczącej szczegółów nominownaia i nagradzania, jak była burzliwa możecie sobie wyobrazić, uwzględnijcie tylko, że w Rosji nie ma jednego najważniejszego pisma, które jakoś by ten żywioł ukierunkowywało, że na sali siedzieli sami pisarze (w większości, bo nominacji jest 30, rozżaleni), że aktualnie są oni niby w WNP, ale w różnych krajach, jechali tu czasem kilka dób, a w ogóle to Its been a hard night morning.

Późnym popołudniem odbyło się wręczenie nagród, spóźnione, bo "komputer wolno drukował dyplomy". Borys Strugacki wręczył Brązowe Ślimaki w kategorii:

O subiektywności tej nagrody (czego nikt nie ma nikomu za złe!) niech świadczy fakt, że Borys Natanowicz nagrodził opowiadanie, którego autorowi udało się przezwyciężyć stupor tylko po to, by wyjąkać "Ono ma 15 lat!?".

I wreszcie clou całego konwentu - nagrody INTERPRESCON-97. Przez cały rok 13-toosobowa nominacyjna komisja rozpatrywała i nominowała do głosowania: 30 powieści, 30 nowel, 15 opowiadań, 15 tekstów non fiction (krytyka, publicystyka, literaturoznawstwo), 16 wydawnictw, 13 plastyków, 16 shortów. Uczestnicy konwentu otrzymawszy kartki do głosowania spełnili swój fantriotyczny obowiązek pierwszego dnia. Wyjątkiem od tej procedury były shorty, które w tym roku wyszukał i nominował (z lat 1995-97) S. Łoginow ("Żelazny wiek" Fenix 1996), a uczestnicy mogli zapoznać się z zamieszczonymi w informatorze tekstami przed głosowaniem.

Nagrody otrzymali:

Cóż, nagrody - jak to one - wzbudziły mieszane uczucia, łączyło je to, że i nominowani i nagrodzeni i pokrzywdzeni zgodnie przesiąkli do baru, gdzie jedni stawiali, drudzy zalewali, trzeci i następni korzystali... Z nagrodzonych rzeczy zdążyłem przeczytać "Pociągnij za sznurek" Rybakowa i zgadzam się, że jest to świetne i jeszcze raz świetne, ale rosyjskie, rosyjskie i jeszcze raz rosyjskie, aż do szpiku szpików. Przez to trochę zaściankowe w warstwie fabularnej i wątpię, by ktoś odważył się to tłumaczyć nie mając zaliczki od wydawcy. Poza tym zdążyłem przeczytać nagrodzony short i kilka innych nominowanych... Nie mam zdania na ten temat. Sądzę, że część tych tekścików ukaże się w Fenixie, ocenicie sami.

Świętowanie przeciągnęło się do późnych godzin nocnych, co było tym łatwiejsze, że prawdziwa ciemność zapada o tej porze i na tej szerokości krótko przed północą, a świt następuje tuż po czwartej, tak, że noc trwała chwilami coś około czterech kolejek. Jak wspomniałem - program nie przewidywał żadnych gier terenowych czy konkursów zręcznościowych, tak więc konkurencje sportowe ograniczyły się do wypraw "na bramę", gdzie z okazji naszego przybycia otwarto sklep spożywczy lub do bardziej wyczynowych działań, w których zadaniem uczestników było dobrnięcie do ławki, wypicie i powrót. Trzeba rosyjskiej literaturze przyznać, że nie było tu przegranych, zresztą w ogóle - dziw - tylko raz trafiłem na śpiącego przy stole młodziana, okazał się jednak tylko fanem.

Zadzwiająca jest rosyjska "pazerność" czy też żądza wiedzy o Europie i Polsce. Niemal każdy, kto odcyfrował mój czy Marka badge natychmiast sypał danymi historycznymi, wykazywał się znajomością nastarszej i najnowszej historii, trendów, partii i opcji politycznych... W każdym razie na pewno byli bardziej w tym kompetentni niż my w ich historii odległej i najnowszej. Ktoś streścił mi swoją powieść dziejącą się w Toruniu. Ktoś inny przykazał pozdrowić Lecha Jęczmyka, Sławka Kędzierskiego, Macieja Parowskiego, jeszcze inny ktoś zaimponował mi pamięcią stwierdzając, że zna mnie z Nowej Fantastyki, mimo że ostatni numer otrzymał w 1992 roku!

No i doszliśmy w relacji do takiego dziwacznego momentu, kiedy w barze, w którym normalnie trzeba było pilnować krzesła mocniej niż czci żony, zostaliśmy z Markiem sami. Już po kwadransie samotności, a godzina była dziewiętnasta, skapowaliśmy, że tkwimy tu bez sensu niczym porzucony na pastwę czegoś pluton. Wzięliśmy więc napotkanego szczęśliwym trafem języka i okazało się, iż w czasie, gdy my walczyliśmy z zabytkami Piotrogrodu, ogłoszono party, które funduje organizator, czyli Sidorow. W mig wyrwaliśmy się z okrążenia i pognaliśmy piętro wyżej. A tam:

-kawior,

-wędliny - szynki, salami, wędzonki i inne,

- szampan.

- Sidoroff i Conanovka

- owoce,

- słodycze,

i niemal wszyscy, może poza kilkoma fanami.

Zdjęcia, rozmowy, toasty, kontrtoasty i przeciwtoasty... Dowcipy. Przedstawianie córek, przedstawianie siebie. Wymiany autografów. Jeszcze zdjęcia. Gwiazdą pierwszej wielkości był Lew Wierszynin, ze słynącej swymi satyrykami Odessy. Sypał i wcześniej ekspromptami, czyli krótkimi okazjonalnymi wierszykami, dorobiliśmy się i my z Markiem swoich wierszowanych karykaturek, nie przytaczam, bo nieprzetłumaczalne. Cytuję inny, (w oryginale, bo tylko tak ma sens, a wyjątkowo jest łatwy):

"Love story"

Malczik diewoczku lubił.

Etot malczik był diebił!

Północ, szefowa stołówki przegania towarzystwo. Sidorow poleca zabrać całą pozostałą wódkę i ... cóż, wychodzić. Każdy wynosi jedną lub dwie, z którymi w różnych konfiguracjach zmaga się do świtu. Podczas party, gdzie ześrodkowali się wszyscy, usiłuję się dowiedzieć czegoś o rosyjskich RPG czy kartach, które tak mocarnie rozkwitły w Polsce, niestety. RPG kojarzy się wszystkim z rolewymi igrami, więc wysłuchuję ironicznych i uszczypliwych opisów gier, w których biega się po lasach w konwencji "Czerwony Kapturek" czy " Siedmiu Magów i chór z nim". Wszyscy opisujący otrząsają się z obrzydzeniem, zupełnie jakby pociągnąwszy z butelki Sidoroff trafili na zwykłą brunatnawą kranówę. Co do kart to zupełny ugór, opisuję je jak mogę - nie przekonuje. Pole do popisu dla mocnych i niebojaźliwych firm.

Przeżywam lekki wstrząs słysząc, że w ubiegłym roku komisja nominująca musiała przeczytać ponad 100 rosyjskich powieści, rosyjska fantastyka przeżywa rozkwit; na ubiegłym INTERPRESCON-ie podobno polowano na autorów z użyciem każdego możliwego sprzętu, i choć nakłady nierewelacyjne - honoraria całkiem-całkiem. Nawet jeśli przymknąć oczy na russkowo Konana. Z naszej strefy językowej chodliwy jest tylko AS, któryś z parających się tłumaczeniami autorów wspomina z nutką samokrytycyzmu, że przełożył kiedyś przaśną polską fantasy, ("Sokrowiszcza Stolinow"), no patom poumnieł i komu nie pokazywał...

Inaczej również wyglądają relacje z plastykami, albo jest ich więcej, albo - nie wiem; przez cały czas trwa wyszukiwanie autorów, którzy nie mają jeszcze zaklepanych okładek. Pisarze traktują grafików protekc jonalnie, a ci się nie obrażają. Dziw. Inna specyficzna właściwość podglądanego środowiska - znakomite obstukanie w sieciach, Internecie, e-mailach itp. Właściwie nikt już nie mówi "arkusz autorski", mówi się "35 KB". Niemal nikt nie wysyła do wydawcy papieru, a nawet dyskietek. Zapewne przysłużyła się niepewna, droga i posługująca się taczkami poczta, przynajmniej raz się do czegoś przydała - wymusiła komputeryzację. Ale - żeby nie było zbyt nowocześnie i wesoło - kiedy zamierzam kupić CD z obszernym archiwum dotyczącym radzieckiej i rosyjskiej fantastyki, okazuje się, że komputer nie widzi płyty i zamiar spełza na niczym.

Kobiet - jak i u nas - mało i cieszą się dużym braniem, a ledwie 40 km na południowy-wschód znajduje się Sankt-Petersburg, gdzie widzi się ich znacznie więcej. Wystarczy przyjechać na następny INTERPRESCON, od 4 do 8 maja 1998.

Jeszcze nie wiadomo gdzie, ale gdzieś blisko.

W pociągach spędziliśmy 74 godziny...